KUŹ: Nowy Hitler w cieniu nowego Stalina

Photo by Hello I’m Nik on Unsplash

W warszawskim przemówieniu prezydenta Bidena poza mniej lub bardziej miłymi ogólnikami znalazły się dwa polityczne konkrety. Po pierwsze, Władimir Putin to obecnie Adolf Hitler 2.0 i USA będą grać na jego usunięcie. Po drugie, na razie usunąć go nie mogą i dlatego czekają nas bardzo niespokojne czasy.

Teoretycznie USA mogłyby oczywiście zakończyć rządy Putina dość szybko i to wcale nie wypowiadając Rosji otwartej wojny. Nie są jednak gotowe ani zapłacić wymaganej ceny, ani zaakceptować Putina jako partnera, skoro już zrzucił maskę przebiegłego, ale z zachodniego punktu widzenia pragmatycznego i przewidywalnego lidera. Chodzi tu nie tylko o masakrę cywilów na Ukrainie.  By utrzymać władzę w sytuacji wojny, która nie idzie po jego myśli, Władimir Władimirowicz będzie musiał stać się prawdziwym politycznym potworem i skorzystać ze starej rady Konstantina Leontiewa, który pisał, że „Rosję trzeba zamrozić, aby nie zgniła”. W obecnych realiach oznacza to budowanie swoistego neototalitaryzmu. Wzorowałby się on co do zasady na dawnych zimnowojennych schematach, czerpałby jednak pełnymi garściami ze współczesnych technik medialnych i polittechnologicznych oraz zastępował ideologię komunistyczną mieszanką nacjonalizmu i duginowskimi rojeniami o jakiejś teozoficznej międzynarodówce. Wiele dobrze znanych elementów jednak pomału już wraca: szwadrony śmierci pilnujące, aby żołnierze na froncie się nie cofali, ręczne sterowanie gospodarką, demonstracje jedności pod jedynymi słusznymi symbolami, masowe aresztowania i zsyłki tysięcy ludzi z podbitych terytoriów w głąb kraju, na Syberię.  

W podobieństwie rozsławionego przez Putina symbolu „Z” do esesmańskich run i jego panslawistycznym rasizmie tkwi pewna historyczna ironia. Oś dziejów świata przesunęła się bowiem na wschód, w efekcie dziś nowy Hitler rządzi w Moskwie, a nowy Stalin ulokowany jest jeszcze bardziej na wschód od niego. A chodzi tu oczywiście o prezydenta Xi Jinpinga. Podobnie jak w poprzednim tego typu starciu (pomiędzy zachodnim status quo a obozem rewizjonistów) to jak zachowa się wschodnia potęga będzie kluczowe dla losów wojny.  Xi może oczywiście zagrać tak jak ZSRR w 1939 i stanąć do wojny światowej u boku Putina. Nie jest chyba jednak na razie jeszcze gotowy, choć o takie zamiary coraz wyraźniej oskarża go zarówno USA, jak i cześć źródeł zachodnioeuropejskich. Przywódca Chin może jednak też okazać się Stalinem z roku 1943 i starać się z Zachodem dogadać tak, aby po tzw. „Putlerze” szybko pozostało tylko wspomnienie. Tym zresztą razem nie potrzeba byłoby nawet wielkich działań wojskowych. Wiele wskazuje na to, że Rosja już jest na tyle zależna od Państwa Środka, że wystarczyłaby polityczna decyzja poparta silnymi ekonomicznymi oraz wywiadowczymi środkami perswazji, by skutecznie wymieść gospodarza Kremla.  Takie porozumienie będzie jednak mieć swoją cenę, która na razie dla USA wydaje się zbyt duża.

Warto zwrócić w tym kontekście uwagę na to, co podczas wojny na Ukrainie robią Chiny na Pacyfiku.  Wang Yi, chiński szef dyplomacji, w minionym tygodniu poleciał na przykład do Indii. To pierwsza taka wizyta po potyczce żołnierzy obu państw, do jakiej doszło latem zeszłego roku w Himalajach. Tematem rozmów był też bez wątpienia konflikt na Ukrainie i fakt, że oba kraje nie chcą zrywać relacji gospodarczych w Rosją. Wang miał powiedzieć, że Chiny nie chcą „jednobiegunowej Azji” i szanują rolę Indii w regionie. Równocześnie (także w końcu marca) potwierdziły się też doniesienia o pracach nad porozumieniem dot. bezpieczeństwa pomiędzy Chinami a Wyspami Salomona. Chiny mogłoby po jego podpisaniu utworzyć tam swoją bazę wojskową i interweniować w wyspiarskim kraiku „na jego własną prośbę”.  Oczywiście takie działania natychmiast doprowadziły do nerwowej reakcji USA i Australii, dla której byłaby to sytuacja analogiczna do dawnego pomysłu utworzenia sowieckiej bazy na Kubie. Chińskie rakiety były bowiem o rzut beretem od ich terytorium. W połowie miesiąca Wang Yi odwiedził też rządzony przez talibów Kabul.  Do tego dochodzą jeszcze manewry wojskowe w okolicach Tajwanu oraz niedawny raport AP o uzbrojeniu trzech sztucznych wysp na Morzu Południowochińskim. W tym samym czasie w kwestii Rosji jako takiej Pekin nie robi na razie absolutnie nic. Do spotkania ministrów nie doszło, samolot Ławrowa miał jakoby nawet zawrócić w powietrzu z trasy do Pekinu (informacja „Financial Times”, niepotwierdzona oficjalnie). Putin i Xi rozmawiali telefonicznie bardzo krótko i tylko 25. lutego. Pierwsze spotkanie Ławrow-Wang zaplanowano zaś dopiero na 31. marca podczas planowanej od dawna konferencji poświęconej sytuacji w Afganistanie we wschodniochińskim mieście Huangshan.  Tymczasem tydzień temu sam Xi rozmawia o sytuacji na Ukrainie dość intensywnie z Joe Bidenem (dwie godziny on-line).  Pekin nadal planuje też zorganizować jesienny szczyt państw BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, Południowa Afryka).

Sygnały polityczne wydają się sugerować, że Chiny są gotowe negocjować, ale wyraźnie dają do zrozumienia, że jeśli mają pomóc Władimira Putina usunąć, to w zamian chcą dokładnie tego, co Stalin otrzymał za głowę Hitlera. Chcą swojej strefy wpływów obejmującej kluczowe z ich punktu widzenia regiony. W tym przypadku sporą cześć wschodniego Pacyfiku (Morze Południowochińskie i okolice). Dla USA to oczywiście nie do zaakceptowania, bo mówimy o regionie bez porównania ważniejszym dziś dla globalnego handlu i obronności niż Europa Środkowo-Wschodnia, po którą rękę wyciąga Moskwa.

Jesteśmy więc w sytuacji patowej. Ma ona jednak swoje dobre strony. Władimir Putin skupi się zapewne na tym, aby poszerzyć swój stan posiadania na wschodzie Ukrainy, będzie mu zależało zwłaszcza na zajęciu Mariupola. Nie będzie jednak powszechnej mobilizacji; nie będzie, na razie, szturmu na Kijów za wszelką cenę i, co najważniejsze, nie zostanie na dużą skalę użyta broń masowego rażenia, zwłaszcza głowice nuklearne. Gdyby bowiem prezydent Rosji skorzystał z arsenału jądrowego, to o ile nie doszłoby do eskalacji, po której wszyscy mielibyśmy już tylko problemy natury eschatologicznej, to potem w oczach USA cena za jego głowę przebiła wszystkie listy gończe świata. Waszyngton mógłby wtedy stwierdzić, że warto jednak szybko porozumieć się z Pekinem co do nowego globalnego bilateralizmu i tym sposobem ostatecznie zamknąć kwestię putinowską.  

 


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!