KUŹ: Tusk jak Stalingrad

flickr.com

Donald Tusk to polityk, w którym Polacy w coraz mniejszym stopniu widzą lidera. Nadal inwestują jednak w niego swoje polityczne aktywa nasi zachodni sąsiedzi, jest w końcu wciąż przewodniczącym Europejskiej Partii Ludowej. Tworzy to symboliczny impas. Proeuropejska opozycja nie może być pewna zwycięstwa, bo Berlin i Bruksela lepiej wiedzą, kto ma być owej opozycji przywódcą.

Zawsze twierdziłem, że Polska jest krajem o tak ważnym położeniu, że nie można oczekiwać by naszą wewnętrzną politykę wpływowi europejscy i światowi gracze zostawili swoim losom. Można się na ten fakt zżymać albo można też go na chłodno wkalkulować w swoje rachuby i założyć, że Polacy po prostu nie zawsze dostają takich polityków, jakich by sobie sami do pierwszej ligi wybrali, gdyby tylko Polska była samotną wyspą.

Główna oś obopólnych sympatii i afiliacji w polskiej polityce to dziś biegun amerykański versus niemiecko-unijny. Przy czym jeśli idzie o orientacją waszyngtońską to mamy tutaj do czynienia z ciut głębszymi wewnętrznymi podziałami. Występuje ona bowiem zarówno po postacią sympatii prodemokratycznej, jak i prorepublikańskiej. Przykładowo pierwszym wiceprzewodniczącym partii Polska 2050 Szymona Hołowni został Michał Kobosko, który przedtem kierował warszawskim biurem Atlantic Council, czyli amerykańskiego think tanku zbliżonego dziś raczej do Partii Demokratycznej. Osobno o błogosławieństwo Waszyngtonu zabiegać też zaczął energicznie Rafał Trzaskowski, który pod koniec kwietnia udał się na polityczne tournée po USA. PiS też ma swoje dobrze znane amerykańskie sympatie, ale nieco na prawo od Hołowni i Trzaskowskiego, to jest po stronie republikanów. Choć przyznać tu też należy, że np. prezydent Duda z gracją jakiej mało kto się po nim spodziewał umiał nawiązać dobre stosunki również z administracją Bidena.

Donald Tusk jest zaś człowiekiem od lat blisko związanym z niemieckim establishmentem i przez niego wspieranym w Brukseli. Można się oczywiście oburzać na łopatologiczną propagandę, jaką czasami w związku z tymi powiązaniami uprawia partia rządząca. Te związki są jednak faktem i piszą o nich nie tylko Polacy i nie tylko prawicowcy. Wspomnieć wystarczy chociażby świetną książkę i liczne teksty publicystyczne ultralewicowego, byłego greckiego ministra finansów Janisa Warufakisa.

 

Oczywiście polityka Republiki Federalnej, a już szczególnie kanclerza Olafa Scholza, nie jest dziś w Europie Środkowo-Wschodniej popularna. Składa się na to moralna katastrofa, jaką okazało się wieloletnie budowanie niemieckich powiazań z Rosją oraz brak wystarczającej pomocy militarnej dla Ukrainy. Rykoszetem te przemiany uderzają też w Donalda Tuska. W przeprowadzonym na początku kwietnia przez IBRIS sondażu zaufania do polityków lidera platformy wyprzedzają kolejno: Andrzej Duda, Rafał Trzaskowski, Mateusz Morawiecki i Szymon Hołownia. W takiej sytuacji logicznym ruchem ze strony opozycji byłoby poszukanie sobie nowego odnowiciela i jednoczyciela. Wydaje się też, że zarówno Hołownia, jak i Trzaskowski, nadawaliby się do tej roli lepiej od Donalda Tuska. Opozycja jednak nie potrafi zdobyć się na odwagę i zdetronizować –  było, nie było – urzędującego szefa największej partii na szczeblu UE, prawdziwego europomazańca. Równocześnie tajemnicą poliszynela jest to, że w samej PO ludzie byłego premiera są coraz mniej popularni wśród partyjnych dołów. Mimo tych oczywistych oznak słabości Tusk nadal może jednak nadal liczyć na przychylną mu niemiecką prasę i otwarte drzwi w Urzędzie Kanclerskim oraz w Komisji Europejskiej, którą kieruje przecież również niemiecka polityk ery Merkel. Co więcej, nie spodziewam się, aby w najbliższym czasie berlińscy i brukselscy decydenci postawili w Warszawie na innego człowieka. Wynika to ze specyficznego, bardzo zapobiegliwego, ale równocześnie mało elastycznego w sytuacjach kryzysowych stylu uprawiana polityki nad Sprewą.

W PO może oczywiście i tak dojść do przesilenia. Dlatego sam Tusk reaguje na nową sytuację, w której staje się dla swojego ugrupowania coraz większym balastem, nerwowo. Z rozbrajającą szczerością tłumaczy w TVN, że po wygranych wyborach chciałby być szefem rządu, „bo uważa, że byłby dobrym premierem”. A przecież zupełnie niedawno jego premierostwo w razie wyborczej wiktorii opozycji rozumiało się samo przez się i nikt nie musiał nic tłumaczyć.  Obierając kurs polityczny były premier działa zaś trochę na oślep, a to oskarżając rząd o prorosyjskość, a to podgrzewając atmosferę wojny ideologicznej postulatem jakiegoś spektakularnego oderwania państwa od kościoła. Robiąc to zjada jednak własny długi ogon. Wystarczy bowiem wpisać kilka słów do wyszukiwarki, by znaleźć przykłady jego niegdysiejszego, bogoojczyźnianego sztafażu i wypowiedzi piętnujących rusofobię oraz ślepą proamerykańskość ówczesnej opozycji.

Możliwe, że sam Berlin nie wie jednak, kogo w Polsce poprzeć zamiast niego. Swoistym paradoksem jest to, że Niemcy i EPP trwając przy Tusku w efekcie najbardziej pomagają dziś partii Jarosława Kaczyńskiego, której przecież popierać nie chcą. Amerykanie są w porównaniu z Berlinem znacznie bardziej pragmatyczni, mają polityków, których woleliby widzieć w Polsce u steru władzy, ale stają się podchodzić do sprawy elastycznie i nie zafiksowywać się na jednym człowieku. Czytając to, co się pisze o Polsce w Niemczech i wspominając moje rozmowy z zajmującymi się polityką Niemcami, wyczuwam natomiast dziś atmosferę nieomal stalingradzkiego zacięcia w pełnym okrążeniu, coś co streścić można by hasłem „Nie kapitulujemy, Tusk albo nic”.


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!