Stolica Apostolska nie tylko ignoruje katolickie nauczanie o sprawiedliwości, ale także, w imię przebrzmiałych dyplomatycznych doktryn, wraca dziś do starych błędów, dodatkowo dokładając do nich nowe.
Milczenie Papieża Franciszka i dyplomacji Stolicy Apostolskiej na temat przyczyn i odpowiedzialności za wojnę na Ukrainie jest tyleż uparte, co staje się już powoli gorszące. Przypomnijmy – ze strony Stolicy Apostolskiej od początku wojny nie tylko nie padło żadne potępienie państwa rosyjskiego, ale nawet stwierdzenie, kto jest agresorem, i komu podczas trwającej wojny próbuje się odebrać, jeśli nie niepodległość, to przynajmniej suwerenność. Bliższe przyjrzenie się temu, co mówi i robi w tej sprawie biskup Rzymu zmusza do postawienia pytania, czy Namiestnik Chrystusa rzeczywiście uznaje stanowisko, które tu roboczo możemy nazwać symetrycznym, jako wiarygodne nie tylko dla opinii światowej, ale i milionów katolików? Czy broni się ono w perspektywie nauczania Kościoła o wojnie i pokoju? Moim zdaniem niestety tak nie jest. Stolica Apostolska, nie tylko ignoruje katolickie nauczanie o sprawiedliwości, ale także, w imię przebrzmiałych dyplomatycznych doktryn, wraca dziś do starych błędów, dodatkowo dokładając do nich nowe.
Trzecia droga?
Zanim jednak przejdę do krytyki chciałbym zreferować głos biorący Papieża Franciszka w obronę. Przykładem takiego stanowiska był choćby artykuł Tomasza Krzyżaka na łamach “Rzeczpospolitej” z 9 marca br. zatytułowany “Trzecia droga Franciszka”. Choć tekst pochodzi sprzed kilku tygodni, to niewątpliwie zawiera argumenty, które wciąż można by podnosić w obronie Stolicy Apostolskiej. Tomasz Krzyżak w swojej analizie najpierw zwraca uwagę, że jacyś, niestety nieokreśleni komentatorzy, zaczęli porównywać reakcję Franciszka do milczącej postawy Piusa XII w roku 1939. Później zaś – jak można sądzić dla kontrastu – dziennikarz przypomniał o różnych przejawach zaangażowania obecnego pontifexa i jego otoczenia w sprawę ukraińską.
Publicysta “Rzeczpospolitej” pisał w pierwszej dekadzie marca następująco:
Cóż z tego, że kilka razy Franciszek publicznie apelował o powstrzymanie działań wojennych? Cóż z tego, że w tych dniach wysłał do Ukrainy swoich przedstawicieli? Z misją humanitarną, ale też i pokojową z Polski ruszył kard. Konrad Krajewski, a kard. Michael Czerny z Węgier. Cóż z tego, że jest w kontakcie z abp. Światosławem Szewczukiem, zwierzchnikiem ukraińskiej cerkwii greckokatolickiej, a także z przedstawicielami katolickiego episkopatu? Cóż z tego, że dziękuje Polakom za otoczenie opieką uchodźców z ogarniętego wojną kraju? Cóż wreszcie z tego, że nuncjusz apostolski – jako jeden z nielicznych dyplomatów – wciąż pozostaje w Kijowie?
Tomasz Krzyżak jednocześnie dystansował się wobec tych głosów, które – jego zdaniem – przeceniały negatywne skutki zarówno wizyty Papieża w ambasadzie rosyjskiej, która miała miejsce zaraz pierwszego dnia wojny, jak i telefonicznej rozmowy watykańskiego sekretarza stanu Pietro Parolina z szefem rosyjskiego MSZ Siergiejem Ławrowem czy brak reakcji ze strony Papieża na propagandowy przekaz patriarchy Cyryla, który jako lider Cerkwi Moskiewskiej jednoznacznie poparł imperialną i wojenną politykę Władimira Putina. Krzyżak zdystansował się także wobec innych pomysłów, takich jak propozycja wizyty Franciszka w Kijowie. “Czy [to] w jakikolwiek sposób przybliżyłoby nas wszystkich do pokoju?” – pyta, jak się zdaje retorycznie, komentator. Pytanie to jednak – wbrew podsuniętej sugestii – wcale nie jest retoryczne.
Krzyżak dowodził także, że polityka Franciszka niczym w zasadzie nie różni się od tej jaką prowadził np. Jan Paweł II:
Kiedy trwały konflikty zbrojne w Afryce, na Bałkanach, czy w Iraku, zarzuty milczenia i braku reakcji stawiano także Janowi Pawłowi II. W 1987 roku Wojtyle zarzucano też, że, stając wspólnie z Augusto Pinochetem na balkonie podczas wizyty w Chile, legitymizował jego reżim. (…) Serce Wojtyły biło zawsze po stronie uciskanych i cierpiących w wyniku działań wojennych – wystarczy prześledzić jego wystąpienia z czasów różnych konfliktów. Po tej samej stronie bije też serce Franciszka. Papież, który apeluje o pokój do wszystkich zwaśnionych stron nie może jednoznacznie opowiedzieć się tylko i wyłącznie po jednej. Zamknąłby sobie w ten sposób pole do jakiegokolwiek manewru dyplomatycznego, do włączenia się w trudne i skomplikowane mediacje pokojowe. A do tego Watykan właśnie w tej chwili uparcie dąży. Trudno zatem nazywać politykę papieża jednostronną.
Na koniec swojego tekstu Tomasz Krzyżak dodatkowo przypominał fragment programowej adhortacji Franciszka, czyli Evangelii gaudium, gdzie Papież pisał o możliwych podejściach do problemu konfliktów i drogach ich rozwiązywania. Według Franciszka są trzy sposoby reakcji: 1. udawanie, że konfliktu nie ma; 2. emocjonalne wejście w konflikt i stanie się jego zakładnikiem; 3. wejście w konflikt, rozpoznanie go i uczynienie go zaczątkiem nowego procesu. Autor “Rzeczpospolitej”, piszący w pierwszej dekadzie marca wierzył, że Papież postępuje zgodnie ze swoją metodologią, która opisana został w ostatnim podejściu.
Uwzględnić kontekst
Przyjrzyjmy się zatem poszczególnym argumentom podanym przez Tomasza Krzyżaka dając im także pewne rozwinięcia historyczne o sposobach działania dyplomacji Stolicy Apostolskiej w przeszłości. Warto zacząć od kwestii przeszłego “milczenia” papieży na temat konfliktów, których byli świadkami. Rzeczywiście, Pius XII na niemiecką agresję wobec Polski zareagował dopiero pod koniec września roku 1939, czyli w chwili klęski naszego kraju, kiedy wystosował półprywatne słowa pocieszenia. W dniu 14 października 1939 roku “L’Osservatore Romano opublikowało wspierający w wymowie nasz kraj artykuł pt. “Stolica Apostolska a Polska”. Piusowi XII można zarzucić zatem rodzaj opieszałości. Jednak fragment encykliki Summi Pontificatus z 20 października 1939 roku jest świetnym przykładem, nawet jeśli spóźnionym, tego w jaki sposób Stolica Apostolska potrafiła się opowiedzieć po jednej ze stron bez zrywania dyplomatycznego dekorum. Pozwolę sobie przytoczyć te słowa:
Narody pogrążone w odmętach wojny są może dopiero u początków boleści, a oto już tysiące rodzin zostały dotknięte przez śmierć, zniszczenie, łzy i nędzę. Krew tysięcy ludzi, nawet tych, którzy nie brali udziału w służbie wojskowej, a jednak zostali zabici, zanosi bolesną skargę, zwłaszcza w Polsce, narodzie tak Nam drogim, tej Polsce, która przez swą niezłomną wierność dla Kościoła i przez wielkie zasługi, jakie zdobyła, broniąc chrześcijańskiej kultury i cywilizacji – o czym historia nigdy nie zapomni – ma prawo do ludzkiego i braterskiego współczucia całej ludzkości. Położywszy swą ufność w Bogarodzicy Dziewicy, „Wspomożycielce Wiernych”, czeka ona upragnionego dnia, w którym, jak tego domagają się zasady sprawiedliwości i prawdziwie trwałego pokoju, wyłoni się wreszcie zmartwychwstała z owego jak gdyby potopu, który się na nią zwalił.
Nie ulega wątpliwości, że Papież gdy mówi o “zasadach sprawiedliwości” i “prawdziwym pokoju” jasno wyrażał swoje stanowisko wobec niemiecko-sowieckiego zaboru bezpośrednio odwołując się do katolickiego nauczania. Dodać trzeba jeszcze, że sierpień 1939 roku był czasem znacznej aktywności Piusa XII jeśli chodzi o wypowiedzi wzywające do zaniechania działań zbrojnych.
Trzeba jednak powiedzieć coś więcej by zrozumieć różnicę pomiędzy Piusem XII a Franciszkiem, bez niepotrzebnego usprawiedliwiania każdego kroku tego pierwszego. W dyplomacji zrozumiałość określonych zachowań i słów wynika także z kontekstu wcześniejszych działań. Pius XII w roku 1939 miał tło całkowicie odmienne od tego jakie stworzył sobie obecny Papież. Dla Piusa XII punktem odniesienia były trzy antytotalitarne encykliki, które zostały opublikowane wcześniej w stosunkowo krótkim czasie. W roku 1931 Pius XI opublikował zapomnianą już dziś antyfaszystowską encyklikę Non abbiamo bissogno. Choć jest ona znana jako “encyklika o Akcji Katolickiej”, to stanowiła przecież reakcję na prześladowania tego ruchu przez włoskich faszystów i była jawnie krytycznym głosem Kościoła wobec polityki Mussoliniego. Pius XI równie stanowczo reagował przeciwko innemu totalitaryzmowi publikując w roku 1937 encyklikę Divini Redemptoris, znaną także w polskim tłumaczeniu ze swojego nieco staroświeckiego podtytułu, O bezbożnym komunizmie. Nowe tłumaczenie, które ukazało się w roku 2018 na łamach kwartalnika “Christianitas”, mówiące o “ateistycznym komunizmie”, słusznie uwspółcześniło papieską stanowczość. Wreszcie – kilka dni przed Divini Redemptoris – ten sam Papież opublikował jeszcze inną encyklikę, którą uważa się za rodzaj non possumus Stolicy Apostolskiej wobec nazizmu. Chodzi o Mit brennender sorge, której niemiecki tytuł nie jest przypadkiem. Dodajmy że inicjatorem powstania tego tekstu był kardynał Eugenio Pacelli, przyszły Papież Pius XII.
Jaki zaś jest kontekst obecnego stylu działania Papieża Franciszka, który obawia się słowa “inwazja”, “Rosja”, “Putin”, ale także “sprawiedliwość”? Ten kontekst jest zupełnie inny. Należy do niego prorosyjskie i probiałoruskie stanowisko watykańskiego sekretariatu stanu wobec hybrydowego ataku migracyjnego na polską granicę, którego dokonał reżim Łukaszenki – bez wątpienia w porozumieniu z Putinem. Przypomnijmy słowa abp. Paula Gallghera, który w najgorętszych dniach kryzysu na polskiej granicy, 9 listopada 2021 roku spotkał się w Moskwie z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem, by powiedzieć takie oto słowa:
Wiemy, że na przykład w Polsce Kościół był krytyczny wobec podejścia władz i starał się zachęcić do bardziej humanitarnego oraz elastycznego podejścia władz. Myślę, że polscy biskupi nie zgadzają się czy też trochę sprzeciwiali się polityce powstrzymywania imigrantów przez władze. Myślę, że to głos Kościoła zachęcającego wszystkich do traktowania tej sytuacji nie jako dotyczącej liczb czy rzeczy, ale ludzi takich jak każdy z nas, kto znajduje się w bardzo poważnej sytuacji. Ci, którzy są odpowiedzialni za tę sprawę, oczywiście ponoszą duży ciężar odpowiedzialności.
Nie ulegało wątpliwości, że quasi-symetryczny język Gallghera gładko wpisuje się w rosyjską narrację przeciwko Polsce, ale i przeciwko całej Unii Europejskiej, która została wtedy wezwana do “wzięcia odpowiedzialności”. Pominięto zaś sprawę całkowicie podstawową, czyli ocenę intencjonalnego i świadomego działania operacyjnego naszych wschodnich sąsiadów przeciwko Polsce, ale też np. przeciwko Litwie. Kontekstem dla dzisiejszej oceny działań Franciszka i służb Stolicy Apostolskiej są także bezpośrednie, przedstawiane jako serdeczne, spotkania Papieża i rosyjskiego prezydenta. Jako odniesienie nieco dalsze, ale niepozbawione znaczenia, trzeba również przywołać relacje Watykanu z totalitarnymi Chinami, których kulturę, jak również system społeczny sam Papież oraz bliscy mi hierarchowie, wielokrotnie komplementowali. To bardzo znaczące i słynne tajne porozumienie Watykanu z Chinami z 2018 roku zostało odebrane przez tamtejszych katolików jako zdrada i sprzedanie ich wierności pseudokatolickiemu tworowi jakim jest tzw. Kościół patriotyczny. Do dziś nie wiadomo jakie korzyści z tego układu wyniknęły dla strony watykańskiej. Kardynał Pell stwierdził w marcu 2022 roku, że żadne. I rzeczywiście, prześladowania religijne w Państwie Środka nie słabną, a nawet przybrały na sile w ostatnich czterech latach.
„Święte” przymierze
Patrząc z zewnątrz można by uznać, że Stolica Apostolska prowadzi całkowicie pragmatyczną, amoralną politykę jedynie zakamuflowaną humanitarystycznymi hasłami. Oznaczałoby to, że aktualnym punktem odniesienia dla papieskiej dyplomacji nie są katolickie zasady, ale rozpoznanie, wedle którego przewidywalna przyszłość świata należy do potęg kontynentalnych pod wodzą Pekinu i Moskwy. Tak ukierunkowane myślenie bardzo przypominałoby przebrzmiałe politycznie doktryny państwa papieskiego, które w XIX wieku – w imię obrony ładu politycznego w Europie i bezpieczeństwa instytucjonalnego Kościoła, gwarantowanego przez mocarstwa – pozwalały papieżom krytykować np. powstania narodowowyzwoleńcze. Problem polega na tym, że już wtedy postawa Stolicy Apostolskiej, wynikająca z obaw przed kontynuacją antykatolickiej rewolucji zapoczątkowanej we Francji pod koniec XVIII wieku, budziła wątpliwości. Pewnego rodzaju powrotem do tych praktyk w XX wieku była polityka kard. Agostino Casarolego, który uważał, że należy się dogadywać z państwami komunistycznymi dla dobra lokalnych Kościołów. Efektem jednak tych układów było nic innego jak to, że komuniści rozgrywali Stolicę Apostolską dążąc do wypracowywania korzystnych dla siebie porozumień bezpośrednio z Watykanem ponad głowami hierarchów w poszczególnych krajach i ze szkodą dla wiernych. Dziś także wydaje się, że wielka polityka przesłania papieżowi rozpoznanie rzeczywistości – zasoby Kościoła mają oczywisty charakter – należy do nich przede wszystkim wiarygodność moralna, która na naszych oczach jest marnotrawiona.
Polityka kard. Casarolego została zarzucona dopiero przez Jana Pawła II i kard. Josepha Ratzingera na przełomie lat 70 i 80. Ci dwaj hierarchowie przynieśli Kościołowi korektę wielu kwestii, także tych dotyczących polityki międzynarodowej. Jednym z jej istotnych elementów było wsparcie sprawiedliwych dążeń poszczególnych narodów Europy Wschodniej – i ich Kościołów – do suwerenności kulturalnej i politycznej. Ten nowy rodzaj filozofii politycznej przeniknął praktykę watykańskiej dyplomacji na ponad trzy dekady. Niewątpliwie – oprócz tego, że nawiązywała ona do polskiego romantyzmu, będącego jedną z podstaw osobistej formacji Karola Wojtyły – zakorzeniona była również we wspomnianej kontrtotalitarnej refleksji Kościoła z lat 30. XX wieku. Obserwowana obecnie polityka Stolicy Apostolskiej wydaje się być zatem podwójnym krokiem wstecz – zarówno wobec uznania słusznych roszczeń wspólnot narodowych, jak i wobec uznania niegodziwego – niesprawiedliwego – charakteru pewnego rodzaju porządków politycznych. Gdy Franciszek chwali współczesne Chiny, gdy wydaje się nabierać na religijna retorykę Putina, cofa kościelną politykę do czasów Świętego Przymierza.
Muszę się zatem nie zgodzić z twierdzeniem Tomasza Krzyżaka, że serce Franciszka bije dla uciśnionych i cierpiących tak samo jak serce Jana Pawła II. Jednym z centralnych politycznych problemów pontyfikatu Franciszka jest odrzucenie przez tego Papieża, mającej racjonalny, a nie emocjonalny charakter, zasady sprawiedliwości. Najjaskrawiej widać, to w tej wypowiedziach Franciszka, w której wprost odrzucił on prawo narodów do prowadzenia wojny obronnej. Od wieków Kościół tego rodzaju zmagania uważał za przejaw wojny sprawiedliwej, gdy tymczasem obecny biskup Rzymu literalnie każdą wojnę chciałby uznawać za niesprawiedliwą. Także obronną. Mówił o tym w marcu br. na konferencji papieskiej fundacji Gravissimum Educationis. Franciszek zdaje się nie zauważać, że głosząc te zaskakujące i gorszące poglądy popada w postawę obrony politycznej agresji. Gdy Stolica Apostolska publikuje od tygodni kolejne abstrakcyjne wezwania do pokoju, które w domyśle zapewne mają chronić Kościół w Rosji przez ewentualnymi prześladowaniami Putina, na Ukrainie giną konkretni ludzi – w tym ukraińscy katolicy. W przedziwny sposób irracjonalny pacyfizm i humanitaryzm stają się w tej grze ideowymi służkami zimnego dyplomatycznego pragmatyzmu, o którym trudno powiedzieć coś pozytywnego, szczególnie, gdy okazuje się cechą działań Stolicy Apostolskiej.
Bardzo jasno papieską niedojrzałość polityczną (a może jednak cynizm) widać w przytoczonej przez Tomasza Krzyżaka franciszkowej metodologii radzenia sobie z konfliktami. Każdego czytelnika powinno uderzyć, że według Papieża zaangażowanie w konflikt po którejś ze stron musi być “emocjonalne” i prowadzić do “uwikłania”. Nie jest to prawda, ocena sytuacji oparta o zasady elementarnej sprawiedliwości jest, szczególnie w trakcie trwającej wojny, elementarnym odruchem rozumu, a nie emocji. Taki charakter miała – oszczędna przecież – wypowiedź Piusa XII w roku 1939. Jeśli unikamy przyjęcia do wiadomości podstawowych danych o rzeczywistości, jeśli nie potrafimy powiedzieć czyje czołgi i w jakim kontekście ruszyły jako pierwsze, konflikt pozostaje “nie-rozpoznany”, tym bardziej nie może być mowy o “rozpoczęciu procesu” pokojowego. Wręcz przeciwnie, przemilczając prawdę bezrefleksyjnie przyznajemy rację agresorowi i umacniamy politykę przemocy. Zakończenie przez Jana Pawła II polityki polegającej na rozmywaniu prawdy, było jednym z czynników upadku totalitaryzmów w naszej części Europy.
Bywało, że w przeszłości Kościół ulegał politycznej logice mówiącej, że to jedynie przemoc a nie prawa i rozum stabilizują ład międzynarodowy. Jednocześnie wydawało się także, że Stolica Apostolska zdążyła się czegoś nauczyć przez minione sto lat. Na razie te nadzieje trzeba chyba schować do kieszeni. Dziś musimy przyznać raczej, że nastąpił wspomniany już powrót do dawnych błędnych działań – wówczas nietrafnych, dziś zawstydzająco anachronicznych. Do nich zaś dołożono nowy, może jeszcze gorszy, jakim jest odrzucenie zasady sprawiedliwości. I to w sytuacji, gdy waży się życie, gdy Ukraińcy bronią swoich rodzin i kraju, tych najbardziej naturalnych z ludzkich wspólnot.
CZYTAJ TAKŻE:
- JACEK BORKOWICZ – Czy katolik może krytykować papieża? O prawdziwym i fałszywym posłuszeństwie.
- JAN MACIEJEWSKI – Święta Ruś i rzymska forma
Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.