WARZECHA: Pan Roman i pan Józef w Tokio

Czy Dmowski o mentalności przeciętnego polskiego współczesnego polityka ruszyłby w 1919 r. na konferencję pokojową w Paryżu po długich i trudnych negocjacjach z tymczasowym naczelnikiem państwa na temat składu delegacji? Prawdę mówiąc – wątpię. Zapewne wygrałoby myślenie „im gorzej, tym lepiej”.

Moja ulubiona sztuka to „Kolacja na cztery ręce” Paula Barza. W szczególności w absolutnie genialnej adaptacji Teatru Telewizji Kazimierza Kutza z 1990 r.

Oto w Hotelu Turyńskim w Lipsku spotykają się w roku 1747 62-letni Jan Sebastian Bach (w tej roli Janusz Gajos) ze swoim rówieśnikiem Jerzym Fryderykiem Handlem (który zamienił „ä” na „a” po osiedleniu się w Anglii). Towarzyszy im służący Handla (w tej roli Jerzy Trela).

Do takiego spotkania nigdy naprawdę nie doszło, choć obaj wielcy kompozytorzy mijali się kilkakrotnie i spotkać się chcieli. Prawie już sześć lat temu napisałem o tym większy artykuł w Tygodniku TVP. Sztuka Barza pokazuje potencjał teatralnego podejścia do takich spotkań – rzeczywistych i fikcyjnych.

Inne – tym razem rzeczywiste – spotkanie miało miejsce w Tokio, w lipcu 1904 r. w tamtejszym hotelu „Metropol”. W styczniu tamtego roku wybuchła wojna rosyjsko-japońska, co skłoniło Józefa Piłsudskiego do wyruszenia do Kraju Kwitnącej Wiśni z polityczną misją. W takim samym celu do stolicy Japonii wyruszył już wcześniej przywódca narodowej demokracji Roman Dmowski. Obaj panowie spotkali się we wspomnianym hotelu i rozmawiali przez kilka godzin. O czym – nie wiemy. Nie zachowały się żadne dokładne notatki ani świadectwa. Są tylko lakoniczne podsumowania. Dmowski stwierdził, że od Piłsudskiego usłyszał jedynie „procesję mętnych frazesów wygłoszonych z ogromną pewnością siebie”, zaś towarzysz podróży Piłsudskiego, Tytus Filipowicz, kwitował, że od Dmowskiego usłyszano jedynie „różne jego przygodne teoryjki, w rodzaju na przykład, że walki Narodnej Woli to walka czysto rosyjskiego elementu z napływową warstwą rządzącą niemieckiego pochodzenia”.

Zdaje się jednak, że jakkolwiek różnica zdań i podejść do polityki była między oboma panami wyraźna, to jednak atmosfera spotkania nie była zła. Można nawet znaleźć informacje, że Piłsudski z Dmowskim, choć w przeszłości poróżniła ich także kobieta, przechadzali się po Tokio pod rękę, zwiedzając wspólnie miasto.

To spotkanie stało się kanwą sztuki „Długi dzień w Tokio” Jacka Inglota – pisarza, którego opowiadania czytałem jeszcze jako licealista w „Nowej Fantastyce”. Sztuka została wydana przez Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego, a premierę miała 10 grudnia w Sali widowiskowej pod kościołem p.w. Wszystkich Świętych w Warszawie. Sala była wypełniona po brzegi.

W wizji Inglota obu politykom towarzyszy jedynie milcząca – ale nie znaczy to, że niema – gejsza. Stanowiska rysują się wyraziście. Rewolucjonista Piłsudski chce czynu i krwi. Realista Dmowski przestrzega przed marnowaniem polskich sił i argumentuje, że trzeba gromadzić siły, żeby uderzyć w odpowiedniej chwili.

„Chce pan tkwić w bezruchu!” – grzmi na niego Piłsudski. „Nie chcę, żeby zmarnowała się choć kropla więcej polskiej krwi. Już wystarczająco wiele jej przelano bez sensu” – odpowiada Dmowski. To nie są cytaty dosłowne, ale idealnie oddają sposób myślenia i argumentacji.

A nie jest to jedyna linia sporu. „Nowoczesny Polak” Dmowski zachwala Japończyków, delektuje się sushi i stwierdza, że Polacy powinni być bardziej otwarci. Swojski Litwin Piłsudski głośno deklaruje tęsknotę za blinami i kołdunami, a o sake powiada, że smakuje jak szczyny. Piłsudski naigrawa się z Dmowskiego, który swego czasu zabawiał towarzystwo, opowiadając podobno nudne historie entomologiczne. Dmowski znosi to z godnością.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Skłamałbym, gdybym powiedział, że szedłem na spektakl jako widz neutralny. Moje poglądy na politykę kształtował realizm Dmowskiego i jego koncepcja organicznej pracy nad pomnażaniem sił narodu oraz niechęć do ich tracenia wówczas, gdy brak szans na wygraną. Gdyby jednak – myślałem, siedząc na widowni – na przedstawienie przyszedł zagorzały Piłsudczyk, wielbiciel polskich powstań, mógłby bez problemu kibicować w tej rozmowie swojemu idolowi. I też usłyszałby z jego ust argumenty, które mógłby później głośno powtarzać.

Lecz poza siłą argumentów jednego i drugiego – na które my, widzowie, patrzymy przecież już z naszej perspektywy, z naszą wiedzą o wydarzeniach, czyli z tym, co po angielsku nazywa się benefit of the hindsight – jest w tej sztuce jeszcze jedna ważna rzecz, która wprost ze sceny nie pada, bo nie musi. Bo całe to spotkanie w Tokio o tym mówi. Piłsudski i Dmowski byli rywalami nie tylko w polityce. Także w życiu – i to w „Długim dniu w Tokio” również jest zaznaczone. Piłsudski kilkakrotnie pozwala sobie przypominać Dmowskiemu, że to on wygrał rywalizację o względy pięknej Marii Juszkiewiczowej.

Panowie nie dali sobie jednak po mordzie. W spektaklu, tak jak w rzeczywistości, odszukali się w dalekim mieście, usiedli razem przy stole (a może raczej: na podłodze, w końcu to Japonia), byli w stanie rozmawiać. Tak jak kilkanaście lat później byli w stanie jeszcze przez jakiś czas zawiesić swój spór na kołku, bo w końcu łączyła ich ostatecznie wspólna sprawa. Czy Dmowski o mentalności przeciętnego polskiego współczesnego polityka ruszyłby w 1919 r. na konferencję pokojową w Paryżu po długich i trudnych negocjacjach z tymczasowym naczelnikiem państwa na temat składu delegacji? Prawdę mówiąc – wątpię. Zapewne wygrałoby myślenie „im gorzej, tym lepiej”. Niech sobie Piłsudski wysyła swoich zuchów, którzy pewnie sobie nie poradzą, a wtedy ja, Dmowski, będę mógł pokazać go jako nieudacznika, przez którego straciła Polska. Ba, jeszcze podpowiem uczestnikom konferencji, że Piłsudskiego, jakby co, słuchać nie warto, bo to wariat i oszołom.

Dmowski z Paderewskim jednak na konferencję ruszyli, a lider Narodowej Demokracji wygłosił tam 29 stycznia 1919 r. słynne pięciogodzinne przemówienie najpierw doskonałą francuszczyzną, następnie płynnym angielskim. Reszta jest historią.

Czy wpływ na ten moment wspólnej walki o Polskę miało spotkanie w Tokio sprzed półtorej dekady? Możliwe. Tego już nigdy nie będziemy wiedzieć.

W czasie posiedzenia Sejmu, na którym Donald Tusk prezentował swoje exposé, doszło do znamiennej, ale chyba przez mało kogo dostrzeżonej sceny. Przed rozpoczęciem obrad w sprawie formalnej głos zabrał pan poseł Antoni Macierewicz, przypominając, że następnego dnia przypada rocznica wprowadzenia stanu wojennego i prosząc o uczczenie jego ofiar. Na sali sejmowej powstali wszyscy, włącznie z galeriami sejmowymi. Nie było żadnej dyskusji i żadnego sprzeciwu. Może więc jeszcze jakieś nikłe podstawy wspólnotowego myślenia istnieją?

 

***

Jacek Inglot, „Długi dzień w Tokio”

Reżyseria i adaptacja tekstu: Marcin Kwaśny

Jakub Kornacki – Roman Dmowski

Robert Turek – Józef Piłsudski

Aleksandra Posielężna – Gejsza

Sztukę można będzie obejrzeć ponownie w podziemiach kościoła p.w. Wszystkich Świętych na Placu Grzybowskim w Warszawie 19 i 20 stycznia 2024 r.

Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
(1975) publicysta tygodnika „Do Rzeczy”, oraz m.in. dziennika „Rzeczpospolita”, „Faktu”, „SuperExpressu” oraz portalu Onet.pl. Gospodarz programów internetowych „Polska na Serio” oraz „Podwójny Kontekst” (z prof. Antonim Dudkiem). Od 2020 r. prowadzi własny kanał z publicystyczny na YouTube. Na Twitterze obserwowany przez ponad 100 tys. osób.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!