Wokeistowskie źródła pociechy

Sztywna i bezrefleksyjna wierność przyjętym dogmatom, tematyczna przewidywalność, czarno-biały obraz świata, brak krytycyzmu wobec własnego środowiska, jednostronny moralizm oraz nachalny dydaktyzm, podszyty niepewnością i strachem – to cechy współczesnego kaznodziejstwa, wybrzmiewającego ze scen postępowych teatrów w Chicago. Owo kaznodziejstwo oparte jest nade wszystko na uczuciach niechęci i pogardy, choć te negatywne emocje włączone są we wzniosłą misję. Misję niesienia pociechy dewotom i dewotkom dominującej ideologii – wokeizmu.

Pociecha pierwsza: poczucie wyższości nad wrogim pospólstwem

Choć sezon teatralny w wietrznym mieście dobiega końca, to nie kończy się walka, w którą wpisują się odegrane sztuki. Walka z dyskryminacją, uprzedzeniami, mikro- i makroagresjami; z wszelaką toksycznością nieprzyjaciół oraz tożsamościową turystyką przyjaciół fałszywych i interesownych. W tej walce potrzeba pokrzepienia i pociechy. Daleka jest wędrówka do krainy szczęśliwości (totalnie wolnej od uprzedzeń) i ciężka jest walka z wrogami nadziei. Dlatego teatr, jako służka słusznej sprawy, karmi wyobraźnię walczących, dodaje im otuchy i wzmacnia morale. 

Dba o to, by pomimo trudów i świadomości, ile jeszcze zostało do zrobienia, wyznawcy wokeizmu mogli po ciężkim dniu wznieść serca w dziękczynieniu, że nie są tacy jak trumpiści, mizoginistyczni incele, religijni fundamentaliści, dziwacy spod znaku alternatywnej prawicy, poszukiwacze spisków czy kołtuni od modłów pod punktami, gdzie w krwawych obrzędach święcą się prawa kobiet. Oni są lepsi. Zachowują święty charakter drugiego i szóstego miesiąca roku. Bliższy jest im rok 1619, związany z przybyciem do Ameryki pierwszego statku z afrykańskimi niewolnikami, niż 1776 – rok deklaracji niepodległości. Na trawniku mają tabliczkę z napisem, że miłość to miłość, a nauka jest prawdziwa. Do tego groszem wspierają słuszne sprawy, a obecnością słuszne marsze. Teatr wzmacnia ich duchowość.  Pozwala im czerpać satysfakcję z osobliwej mieszaniny wdzięczności i wzgardy. Satysfakcję podobną do tej, jaką odczuwał faryzeusz, który w przypowieści, podczas modlitwy w świątyni, pogardliwie spoglądał na żałosnego celnika.

 

Pociecha druga: pogarda zwycięzców dla przeszłych wrogów

Obiekty słusznej wzgardy to nie tylko współcześni hamulcowi obyczajowego postępu, ta wsteczna masa, która nie rozumie kierunku dziejowych przemian. Ujściem dla negatywnych emocji bywają też mroczne postaci z przeszłości, naznaczonej hańbą nietolerancji, ucisku i niewolnictwa. Najbardziej kuriozalna sztuka, jaką widziałem w tym sezonie, dotyczyła żony pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Podjęła ona decyzję, że po jej śmierci, jej niewolnicy odzyskają wolność. W sztuce, osłabiona leży w łóżku przejęta strachem, że niewolnicy mogą ją zabić, by przyspieszyć swoje wyswobodzenie. Niewolnicy zaś, w napięciu wyczekują jej odejścia z tego świata. 

W serii różnorakich wizji chorej prezydentowej, przywołujących skojarzenie z Opowieścią wigilijną, pierwsza w historii kraju pierwsza dama zostaje poddana różnym upokorzeniom i ośmieszeniu. Śmiech w sztuce, jak wyjaśnił jej autor – laureat Nagrody Pulitzera – nie jest lekki, ani do końca zabawny. Jest szczerzeniem kłów. Jest wrogi. Jest bronią. Nic przeto dziwnego, że w sztuce Matka Ameryki, właścicielka niewolników, na łożu śmierci zostaje obita szyderstwem i rechotem jak kijem. 

Po obejrzeniu spektaklu, przypomniałem sobie pisane z pozycji wysoko rozwiniętej wrażliwości ataki na chrześcijaństwo. Oburzeni wrażliwcy pomstowali m.in. przeciw Laktancjuszowi, który w dziełku Jak umierali prześladowcy (De mortibus persecutorum) z lubością zdawał sprawę z przedśmiertnych męczarni wrogów kościoła. Z moralną wyższością przywoływano też dzieła malarskie przedstawiające radość świętych, wywołaną obrazem piekielnych kotłów, w których gotowali się potępieńcy. Żywiołowe oklaski i pochlebne recenzje, które zebrała sztuka o Matce Ameryki, mogą sugerować, że upokarzanie nieprzyjaciół i umieszczanie ich w piekielnych kotłach nie jest wcale problemem dla zwycięskiego obecnie obozu wrażliwości (woke oznacza wszak wybudzoną i wyostrzoną wrażliwość na różnorodne przejawy dyskryminacji). Byle tylko na upokorzenie skazywano nie według chrześcijańskiego kodeksu moralnego, lecz według wytycznych sporządzanych przez współczesnych politruków, specjalizujących się w używaniu jako broni politycznej współczucia dla rozmaitych ofiar.

 


CZYTAJ TAKŻE TEGO AUTORA:

Ożywcze tchnienie w wietrznym mieście

Pomnik katyński w Chicago: dar półsieroty, możliwy dzięki wielkoduszności kaleki


Pociecha trzecia: bezczeszczenie świętości wroga

Wrogość i pogarda elit współczesnej kultury skierowane są nie tylko przeciw osobom, ale również przeciw temu, co symbolizuje wrogi obraz świata i wartości, który trzeba raz na zawsze porzucić. Wrogie symbole, punkty odniesienia i świętości, w wokeistowskiej optyce, powinny być zbezczeszczone i zohydzone. Idzie o to, by zdławić możliwość odrodzenia się przegranych w wojnie kulturowej systemów aksjologicznych. Przykładem spektaklu bezczeszczącego i zohydzającego była goszcząca w tym sezonie na deskach jednego z teatrów wietrznego miasta sztuka o konstytucji Stanów Zjednoczonych. Jej odbiorca mógł odnieść wrażenie, że ów dokument jest jakimś upiornym tworem podstarzałych, białych mężczyzn, służącym do ciemiężenia mniejszości rasowych i seksualnych oraz umożliwiania przemocy wobec kobiet. Bohaterka sztuki złożyła w niej swego rodzaju samokrytykę za młodzieńczy, płytki zachwyt wobec konstytucji, w który popchnęli ją rodzice. Następnie za pomocą wielosłownego, przyciężkiego i wymuszonego, feministycznego poczucia humoru reklamowała aborcję jako źródło kobiecej radości i wyzwolenia z systemu stworzonego przez stetryczałych patriarchów.

Co ciekawe, w sztuce pełnej jadu i nienawiści wobec mężczyzn pojawił się jeden mąż, dla którego bohaterka znalazła ciepłe słowa i wyrazy uznania. To William O. Douglas (1898-1980) – uważany przez wielu za najbardziej liberalnego sędziego w historii Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. W przedstawieniu to jedyny dobrodziej kobiet, które dzięki jego pracy intelektualnej i orzecznictwu, zyskały dostęp do antykoncepcji i aborcji. Nie zasługiwałoby to na wzmiankę, gdyby nie uzasadnienie dobroci charakteru sędziego, które pojawia się w sztuce. Otóż, zdaniem bohaterki, Douglas był wrażliwy na prawa kobiet oraz kwestie antykoncepcji i aborcji, dlatego, że notorycznie zdradzał swoje żony (był żonaty cztery razy). Niewierność przedstawiona jest jako źródło roztropności i empatii To tylko potwierdza formułowane wielokrotnie przypuszczenie, że aborcja, choć nazywana jest prawem kobiet, stanowi również często prawo silnych mężczyzn, którzy instrumentalnie traktują kobiety. Prawo, które umożliwia im uniknięcie odpowiedzialności za swoje czyny. Roztropność, której uczy niewierność, okazuje się więc w swojej istocie chytrością cudzołożników. Płynąca z niewierności empatia, jest zaś podkreślaniem i „odsłanianiem przeciętnych lub nawet wstydliwych stron życia, aby wszyscy rozpoznali siebie w tych zwierzeniach w tym celu, byśmy się czuli swobodnie w złu” (J. Guitton).

 

Pociechy czwarta i piąta: pochlebstwa wypowiadane przez przyjezdnych oraz marihuanowy dym

Myliłby się jednak ten, kto uznałby, że z religijnego instrumentarium współczesna sztuka wykorzystuje wyłącznie narzędzia ekskomuniki, potępienia, indeksu czy inkwizycji. Współczesnemu, amerykańskiemu teatrowi nie jest obca chociażby kategoria chwały (choć nie jest to chwała wieczna). Można jednak na chicagowskich scenach zauważyć pewną prawidłowość.

Mianowicie, sztuki mówiące o Amerykanach na ogół epatują krytycyzmem, za to motywy chwały pojawiają się w przedstawieniach opowiadających historie imigrantów. To oni głoszą chwałę Stanów Zjednoczonych jako miejsca swobody, wyzwolenia i możliwości realizacji życiowych projektów, na które nie pozwalały rygorystyczne normy społeczeństw, które opuścili. 

 

Podręcznikowy w tym zakresie był w tym sezonie spektakl o migrantach SWANA (tak politycznie poprawnie określa się obecnie Bliski Wschód). Sztuka rozpoczynała się w Bagdadzie na początku XXI wieku, a kończyła w aglomeracji chicagowskiej w 2020 roku. Dotyczyła zaś obyczajowych przemian w rodzinie migrantów. Wszyscy jej członkowie, którzy do Stanów trafili jako dzieci rozwinęli swoją tożsamość w nowoczesny sposób: dziewczynka stała się w pełnoletności osobą niebinarną, chłopcy wyrośli na kosmopolitycznych gejów. W spektaklu celebrują oni własną różnorodność, paląc marihuanę i otwarcie rozmawiając na tematy seksualne. Najstarsza w rodzinie migrantów jest kobieta w średnim wieku, która początkowo pełniła funkcję opiekunki dziewczynki i chłopców. Choć tereny SWANA opuściła już jako osoba pełnoletnia i ma ciągle pewne przyzwyczajenia i upodobania związane z ojczystą ziemią, to z radością przyjmuję pełną amerykanizację młodszego pokolenia. Swojemu konserwatywnemu bratu, który przylatuje z wizytą, tłumaczy, że początkowo próbowała narzucać im elementy rodzimej obyczajowości, ale po czasie zrozumiała, że ona sama może się więcej nauczyć, jeśli zacznie akceptować i słuchać różnorodnej młodzieży. Brat nie jest do końca przekonany, jednak wreszcie udaje się skruszyć jego opór wobec dobrodziejstw zachodniej cywilizacji. Finalne pojednanie dokonuje się w wesołej atmosferze w oparach marihuany. Chwała Ameryki jaśnieje w pełni w życiu migrantów, którzy porzucili ciasny gorset rodzimych kultur, by poczuć seksualną i używkową swobodę w nowej ojczyźnie. 


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Pociecha podszyta niepewnością

Takie właśnie są źródła satysfakcji i pociechy, proponowane ambitnej kulturowo, amerykańskiej klasie średniej, która jest głównym odbiorcą sztuki teatralnej: obijanie obecnych i przeszłych nieprzyjaciół kijem inwektyw i szyderstwa, trochę bezczeszczenia wrogich symboli i świętości, wsłuchiwanie się w pochlebstwa wypowiadane przez przyjezdnych oraz marihuanowy dym.

Nie da się ukryć, że bardzo łatwo rzucić na te pociechy cień podejrzeń i wątpliwości. Nietrudno również dostrzec jakąś fundamentalną niepewność, która prześwituje spod dominującego obecnie kulturowego wzorca. Aby ją wydobyć, wystarczy postawić kilka niezbyt wyszukanych pytań. Mianowicie, czy rutynowe wywlekanie brudów przeszłości byłoby konieczne, gdyby obecny paradygmat był naprawdę szczęściodajny i napełniający poczuciem sensu?

Czy przypadkiem głośną recytacją litanii cudzych grzechów nie zagłusza się kryzysu zdrowia psychicznego, plagi samotności, powszechnej leko- i narkomanii wśród tych, którzy zawierzyli nowym obietnicom wyzwolenia? Czy potrzebne byłoby nadstawianie ucha na pochlebstwa przyjezdnych, w sytuacji, gdy przekonanie o odniesionym sukcesie byłoby ugruntowane, a poczucie własnej wartości utwierdzone?

 

Niestety, nie wydaje mi się, żeby dramaturdzy, goniący za karierą i uznaniem, byli w stanie postawić sobie na poważnie tego rodzaju pytania. Nie ma takiej potrzeby. Recepty na sukces są póki co sprawdzone. Role rozpisane. Rodzimi, amerykańscy twórcy będą więc zapewne krytyczni i bezczeszczący na coraz to nowsze sposoby. Twórcy przyjezdni zaś będą dalej się przypochlebiać, dostarczać pociechy i lizusostwem zagłuszać wątpliwości, mogące pojawić się u patronów-gospodarzy. „Od jakiegoś czasu współczesny świat nuci wciąż tę samą nużącą piosenkę coraz bardziej ochrypłym głosem” – pisał jeden z najprzenikliwszych katolickich intelektów minionego wieku (N.G. Davila). Nic nie zapowiada, by w kolejnym sezonie miało się coś zmienić.

 

Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Ks. Maciej Koczaj SChr
Ks. Maciej Koczaj SChr
ksiądz, zakonnik należący do Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii. Pochodzi z Dębicy. W 2015 roku złożył w zgromadzeniu chrystusowców profesję wieczystą. W kolejnym roku, w katedrze poznańskiej przyjął święcenia kapłańskie. Obecnie mieszka, posługuje i studiuje w aglomeracji chicagowskiej. Współpracuje z kwartalnikiem "Msza Święta", gdzie publikuje cykl tekstów o liturgii, rozumianej jako znak sprzeciwu.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!