Strzeżmy się tych, którzy chcą wydzielać nam obszar wolności na podstawie tego, czy coś jest konieczne zdaniem grona koncesjonowanych decydentów, a nawet zdaniem większości. Nasze przyrodzone prawa nie mogą zależeć od demokratycznie podejmowanej decyzji.
W ciągu ostatnich dni toczyłem spory w sprawie jednego z rytualnie pojawiających się pod koniec roku tematów: apeli o to, żeby zrezygnować z odpalania w Sylwestra fajerwerków. Ba, nawet o to, żeby wprowadzić całkowity zakaz ich sprzedaży osobom prywatnym (taki postulat pojawił się w „Gazecie Wyborczej”). Nie będę się tutaj zajmował tą konkretną sprawą, którą zresztą traktuję tylko jako jeden z wielu przejawów znacznie poważniejszego i większego trendu przerzucania prywatnych problemów na zbiorowość. Pisałem o tym w innym miejscu.
Dzisiaj chcę wskazać na jeden z argumentów, które w tej dyskusji pojawiały się u niektórych moich oponentów. To argument również bardzo niebezpieczny: fajerwerki nie są niezbędne.
Nazwijmy go dla uproszczenia „argumentem z niezbędności”. Był on zresztą używany przy bardzo wielu okazjach. Był jednym z głównych, gdy trwała dyskusja o wprowadzeniu zakazu hodowli zwierząt futerkowych („futra naturalne to zbytek”), przewijał się przy dyskusjach o ograniczeniach dotykających kierowców w miastach („nie trzeba wszędzie jechać samochodem”), o ograniczeniu w dostępie do alkoholu („można się obyć bez picia”) oraz w innych podobnych debatach. Dlaczego jest tak groźny?
Trzeba tu postawić dwa pytania.
Pierwsze brzmi: co jest, a co nie jest niezbędne? Jeżeli podejść do sprawy ściśle, podstawowe potrzeby człowieka są bardzo ograniczone. Żeby przeżyć, potrzebujemy jedzenia, picia, może podstawowej opieki lekarskiej, miejsca do spania i względnego bezpieczeństwa. Jak nietrudno zauważyć, są to kwestie, na które możemy liczyć także w więzieniu. W zasadzie wszystko inne można uznać za „zbędne”. Czy niezbędne są nam wszelkiego rodzaju używki, które nie spełniają żadnej praktycznej funkcji, nierzadko są nawet szkodliwe, a dają jedynie czysto subiektywną przyjemność? Jasne, że nie. Czy niezbędna jest nam możliwość przemieszczania się na duże odległości, co ma generować zabójczy dla planety ślad węglowy (jeden z klimatystycznych fetyszy)? Bynajmniej. Większość ludzi może spędzić całe życie, nie ruszając się z miejsca zamieszkania, ewentualnie wyjeżdżając na jakiś limitowany odpoczynek niedaleko. Czy niezbędna jest nam własność? Nawet tutaj znajdą się obrońcy tezy, że nie – wszak wszystko można wynajmować i też być szczęśliwym. W gruncie rzeczy możemy tak przejść przez cały katalog spraw, które wolno nam robić właśnie dlatego, że jesteśmy – przynajmniej w teorii – ludźmi wolnymi i dojść do wniosku, że prawie żadna z nich nie łapie się na kryterium niezbędności.
Pytanie drugie: kto i na podstawie jakich kryteriów miałby określać, co właściwie jest niezbędne, a co nie? Jak widzimy z odpowiedzi na pierwsze pytanie, sprawa jest całkowicie arbitralna. Mniej radykalnie nastawione osoby uznają na przykład, że posiadanie niektórych rzeczy na własność jednak jest konieczne – inni się z tym nie zgodzą. Jak to zatem często bywa, ustalanie reguł odnoszących się do ogólnikowego pojęcia niezbędności, dotykających wszystkich, zależałoby od tego, kto by te reguły ustalał, a nie od jakichkolwiek obiektywnych kryteriów – bo tych po prostu nie ma. Mamy zatem sytuację podobną do politycznie poprawnej cenzury języka: jednych zwrotów używać można, innych nie można, bo są rzekomo obraźliwe dla jakiejś grupy, ale które są dopuszczalne, a które nie – to zależy od ludzi, którzy mają wpływ na debatę publiczną, obsadzają różnego rodzaju gremia, kontrolują media. Jednym słowem – nie ma nawet jakiegoś konkretnego organu, który podejmowałoby oficjalną, jasno uzasadnioną decyzję. Wszystko rozgrywa się w swego rodzaju szarej sferze.
W powieści „Cała prawda o planecie Ksi” z 1983 r. Janusz A. Zajdel – jeden z najzdolniejszych polskich pisarzy SF, tworzący głównie w nurcie fantastyki socjologicznej – pokazał losy ludzkiej kolonii na odległym globie, gdzie w wyniku buntu części osadników wprowadzony zostaje zamordystyczny system. Elita ma się świetnie, podczas gdy szeregowi osadnicy są zmuszeni do egzystencji w prymitywnych warunkach. Jednym z kryteriów, jakie przyjmują przywódcy buntu decydując o tym, w co osadników wyposażyć, sięgając do ukrytych zawczasu dowiezionych z Ziemi zapasów, jest właśnie niezbędność. Osadnicy mają dysponować tylko tym, co jest „niezbędne”. Powieść Zajdla (której drugiej części nigdy nie napisał, choć ją zaplanował) znakomicie ilustruje zagrożenie, ku jakiemu prowadzi stosowanie kryterium niezbędności. To po prostu zagrożenie totalitarne.
Zwolennicy takiego kryterium nie rozumieją, że zakres ludzkiej, a więc i obywatelskiej wolności nie wynika i nie może wynikać z tego, czy coś jest czyimś zdaniem zbędne lub niezbędne. On wynika z przyrodzonego prawa do bycia wolnym. Na tym właśnie polega wolność – że człowiek może robić rzeczy całkowicie zbędne, nieprzynoszące żadnej wymiernej korzyści, a nawet dla niego samego szkodliwe (inne, odrębne zagadnienie to działania potencjalnie szkodliwe dla innych, ale na błędne rozumowanie w tej kwestii wskazałem w linkowanym na początku tekstu tekście). Strzeżmy się tych, którzy chcą wydzielać nam obszar wolności na podstawie tego, czy coś jest konieczne zdaniem grona koncesjonowanych decydentów, a nawet zdaniem większości. Nasze przyrodzone prawa nie mogą zależeć od demokratycznie podejmowanej decyzji.
CZYTAJ TAKŻE:
- WARZECHA: Zieloni Khmerzy
- WARZECHA: Marzyciele nadal marzą. Dwa lata wojny na Ukrainie
- WARZECHA: Miara dojrzałości
Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.