Wszystkim, którzy dziś wtórują naciskom na rząd i instytucje chroniące granic, którzy zaufanie do katolicyzmu chcieliby budować na dyfuzji między nim a współczesną medialną kulturą liberalną, przypomnieć należy przestrogę, którą kończy się Kazanie na Górze: „Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą”
Nowy imigracjonizm, o którym piszę, to imigracjonizm wprowadzony w Polsce do dyskursu katolickiego; w Polsce, bo na Zachodzie został wprowadzony już dawno, z fatalnymi zresztą skutkami społecznymi.
U nas modelowym przykładem tego nowego stanowiska jest artykuł Tomasza Terlikowskiego „Wbrew społecznym emocjom”, opublikowany w poprzednim numerze „Plusa-Minusa”. Jego wyjściowe, opisowe tezy, są na tyle ważne, że choć niechętnie (bo chodzi o przyjaciela, w którego szczere intencje nigdy nie wątpiłem i nie wątpię) – muszę z tym tekstem podjąć zasadniczą polemikę.
Według Tomasza Terlikowskiego sprzeciw wobec nielegalnej imigracji idącej przez korytarz Putina dyktuje „lęk przed niespodziewanym, przed nieznanym”. Otóż założenie to (bezwiednie powielające zużytą lewicową kalkę) zawiera najzupełniej podstawowy błąd. Polskie społeczeństwo nie kieruje się „lękiem przed nieznanym”, ale stosunkiem do tego, co znane. Polacy nie chcą uruchomić w naszym kraju procesu islamizacji (jak mówi Zemmour – „wymiany ludności”), który znamy z zachodniej Europy. Tam proces ten miał dwa motory: ideologię imigracjonizmu, promującego masową legalną imigrację, i wynikającą z tej ideologii tolerancję dla (również masowej) nielegalnej imigracji. Polacy nie chcą wchodzić na tę drogę nie dlatego, że kierują się „osobistymi lękami”, ale ze względu na odpowiedzialność za innych, za życie następnych pokoleń Polaków, w tym również za zdolności integracji cudzoziemców, którzy przecież z nami żyją, a która to zdolność maleje i zanika, gdy samo społeczeństwo ulega dekompozycji.
Tomasz Terlikowski pisze też, że antyimigracyjny sprzeciw wynika także z tego, że „wielu obawia się eskalacji – to także naturalna, nawet jeśli przesadzona reakcja na nieznane”. Ta przesadna obawa przed ewentualną eskalacją to drugie błędne założenie tego stanowiska. Jeśli dziś państwa Europy Zachodniej, wbrew całej niechęci do polskiego rządu, popierają stanowisko Rzeczypospolitej, to nie z sympatii do Polski, ale przez świadomość, że operacja Putina ma zdestabilizować nie tylko nasz kraj, ale całą Europę. Stanowisko przeciwne zakładać powinno, że imigracyjna fala uderzyła w nasze granice, bo imigranci z Azji Środkowej i Bliskiego Wschodu znaleźli się na Białorusi przypadkiem, albo – w najlepszym razie – wskutek chwilowego złego humoru i napadu antypolskiej złośliwości Aleksandra Łukaszenki. Tymczasem mamy do czynienia z zaplanowaną operacją, wobec której ustępstwa muszą prowadzić do podwójnej eskalacji – nacisku i towarzyszących mu dramatów. Można przekonywać społeczeństwo, że może tak nie będzie, ale naiwność nie jest cnotą, a wprowadzenie w błąd opinii publicznej (nawet przez zamierzone czy niezamierzone sugestie) nie jest wyrazem odpowiedzialności za innych.
Najważniejsza jest jednak trzecia, etyczna przesłanka stanowiska Tomasza Terlikowskiego, dlatego zacytuję ją szerzej: „Oczywiste jest (…) poczucie solidarności z polskim wojskiem, ze Strażą Graniczną czy z policją (…) także jest czymś oczywistym i zrozumiałym, że się ową solidarność manifestuje. Tyle że do tego wszystkiego nie jest potrzebne chrześcijaństwo. To są emocje naturalne, oczywiste, związane z zupełnie podstawową zasadą obrony swoich. Kościół ma nas jednak z tego naturalnego spojrzenia wyprowadzać i przeprowadzać ku innej, głębszej logice”.
Ważna jest precyzja języka. To, że chrześcijaństwo ma nas prowadzić dalej niż sięgają naturalne wartości i realizujące je cnoty – to oczywiste. Tomasz jednak pisze (i moim zdaniem nie całkiem przypadkowo) co innego, że chrześcijaństwo ma nas z tej sfery „wyprowadzać i przeprowadzać ku innej”. Taka mutacja zaś to już coś zupełnie innego. Łaska jest dana naturze i albo na niej buduje, albo (jeśli interweniuje mocniej, w bardziej dramatycznych sytuacjach) naturę odbudowuje. W żadnym wypadku nie jest w opozycji wobec natury. Przeciwstawianie chrześcijaństwa naturalnej sprawiedliwości i solidarności to ogromny błąd.
Zresztą nawet twierdzenie, że „chrześcijaństwo nie jest potrzebne” do „solidarności” i zachowania „naturalnych uczuć”, do „obrony swoich”, tchnie niewiarygodnym pelagiańskim optymizmem. Jest równie prawdziwe jak to, że chrześcijaństwo (albo jego pochodne, czyli to co chrześcijańskie poza jego granicami) nie jest potrzebne do dobrego życia małżeńskiego i rodzinnego. Teoretycznie nie jest, ale wyjątki – jak wiadomo – jedynie potwierdzają regułę. Zarówno bowiem sakramentologia, jak i socjologia pokazują – szczególnie dziś, w czasach kryzysu rodziny – coś wręcz przeciwnego. Kryzysu państwa dotyczy to również, choć brak tu miejsca, by ten temat rozwijać.
Benedykt XVI uczył, że Kościół dziś nie tylko broni prawdy o Bogu, ale i kompetencji ludzkiego rozumu. Tak samo katolicyzm jest ostatnią instancją broniącą koncepcji państwa jako rzeczypospolitej, państwa opartego na dobru wspólnym. Społeczna nieodpowiedzialność państw liberalnych jest tego najlepszym dowodem. W tym miejscu Tomasz mógłby zapytać: „Marku, ale czego ty konkretnie bronisz?”. Pora więc i na konkrety dodatkowe.
Bronię społeczeństwa, które bez żadnego szemrania, wypełniając naturalny obowiązek pomocy sąsiadom, przyjęło tysiące uchodźców politycznych z Białorusi po nieszczęsnym kryzysie latem 2020 roku. Bronię Straży Granicznej, chroniącej granic, ale właśnie w trakcie tej operacji udzielającej ludzkiej pomocy tym, którzy je nielegalnie przekroczyli. Swoją drogą bardzo bym chciał w nauczaniu naszego Episkopatu usłyszeć uznanie dla tego dobra świadczonego w warunkach koniecznego konfliktu, bo uznanie dla dobra najbardziej do dobra zachęca. Taki ton solidarności słyszymy przecież ciągle w Listach Pawłowych.
Bronię prawdy przed fałszywymi, ideologicznymi antynomiami, przeciwstawiającymi obronę granic – pomocy dla ludzi (którym przecież Polska pomaga, jeśli już granicę przekroczą, albo granicę otwiera dla tych, którzy zasadnie zwrócą się o azyl lub pobyt). Sprzeciwiam się zupełnie fałszywym sugestiom, że odrzucenie imigracjonizmu jest odrzuceniem imigrantów. Takie intencjonalne przeciwstawienia służą jedynie zniesławianiu i indoktrynacji naszego społeczeństwa. Dlatego nie wolno ich powielać.
I oczywiście bronię patriotyzmu, odpowiedzialności narodowej jako zobowiązującej wartości moralnej. Bronię go przed propozycją, by obroną granic zajęli się inni, by granice broniły się same, bo my zajmiemy się wyższymi celami. Bronię szacunku dla znieważanych żołnierzy i Straży Granicznej.
Nasze społeczeństwo potrafi świadczyć dobro cudzoziemcom, ale oczywiście zgadzam się z Tomaszem, że ciągle powinny nam brzmieć w uszach zobowiązania wobec przybyszów i głodnych z Mt 25,41-43, bo „one w Ewangelii są”. Ale wszystkim, którzy dziś wtórują naciskom na rząd i instytucje chroniące granic, którzy zaufanie do katolicyzmu chcieliby budować na dyfuzji między nim a współczesną medialną kulturą liberalną, przypomnieć należy przestrogę, którą kończy się Kazanie na Górze: „Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą” (Łk 6,26). Należy tę przestrogę przypomnieć, bo ona w Ewangelii jest, o czym coraz częściej zapominamy.
CZYTAJ TAKŻE:
- Jan Maciejewski – „Fałszywa etyka bodźców. Rozum nie jest wrogiem moralności, ale jej strażnikiem.”
- Łukasz Warzecha – „Etyka na granicy”
ZOBACZ:
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.