MARIANOWICZ-SZCZYGIEŁ: Między infantylizmem a przedwczesną dorosłością. Wojna o kształt dzieciństwa

“The Children”, Jacob H. Schiff (ok.1906–7), Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku, Accession Number: 05.15.3 , domena publiczna

Dzieci są często przemęczone, pozbawiane koniecznej „nieumeblowanej” przestrzeni na rozwój kreatywności i wyobraźni. Czy znajduje się miejsce na inteligencję emocjonalną, kształtowanie silnego charakteru, wyobraźni i empatii i wreszcie – etyki i moralności? W efekcie braku tego miejsca możemy uzyskać cwanych matematyków, bezdusznych ekonomistów, pseudoekologów na usługach koncernów czy egoistycznych karierowiczów i skorumpowanych urzędników państwowych, cóż z tego, że z dyplomami Harwardu.

Cudowny świat dziecka zachwyca nas swoją świeżością, nieustannym zdziwieniem nad otaczającą rzeczywistością, wyobraźnią, brakiem wyrachowania, bezpośredniością wyrażania uczuć: miłości, tęsknoty, bliskości. Sprawia, że znów beztrosko się uśmiechamy i nabieramy do życia zdrowego dystansu. Zachwyca nas także swoją ufnością w „nasz” świat dorosłych –  świat unormowany, usystematyzowany, okrzepły i często schematyczny. Dobrze, jeśli zapracowani rodzice świadomie dają sobie przestrzeń na kontemplację tej słodkiej linii wymiany: dzieci a kochająca się rodzina. Dobrze, jeśli doceniają, jak wiele dzieci wnoszą w ich perspektywę. Zderzenie tych dwóch światów – dziecka i dorosłych – rodzi ukryte i nie zawsze uświadomione korzyści, ale także pewne nieodłącznie wyzwania. Dzieci od zawsze chcą naśladować dorosłych i stać się szybko „jak oni”, dorośli – mierzą się z pokusą infantylizacji i abdykacji z roli wychowawcy i mentora. I jedna i druga skrajność jest tak samo szkodliwa – „dzieci-dorośli” i „dorośli – dzieci” gubią się w rzeczywistości. Chodzi raczej o spotkanie i przenikanie się tych dwóch światów, inspirację i przewodnictwo niż o przesuwanie koniecznych granic. To pewna uniwersalna i ponadczasowa linia wymiany.

 

Wyzwania stare i nowe

Rodzicielstwo nieodłącznie jest powiązane z odpowiedzialnością wychowania nowego człowieka na istotę, którą kierują „ludzkie”, empatyczne i pro-społeczne odruchy. Każdy z nas rodzi się homo sapiens, człowiekiem – trzeba się dopiero stać. Te ludzkie odruchy należy mozolnie wykształcić poskramiając nieco pierwotne nieokiełznanie, odreagowanie emocji; poszerzyć egocentryczną perspektywę własnych potrzeb o świat potrzeb drugiego człowieka  i „przyzwoitość”; wprowadzić ideały: prawdy, dobra, piękna. Trzeba tego małego człowieka przygotować do życia w dorosłym świecie, do roli obywatela, prawdopodobnego małżonka, rodzica i innych ról społecznych. Ten żmudny i pracochłonny proces nazywa się wychowaniem czy socjalizacją. Za każdym wychowaniem stoją więc określone ideały wychowawcze. Dobrze, jeśli są uświadomione i przemyślane, bo zawsze jakieś są. Brak wychowania jest także wychowaniem, tyle tylko, że premiującym pierwotny egocentryzm i proste, egoistyczne popędy. Ich siedliskiem jest „Id”, o czym dobitnie przypomniał Freud. W wielu sprawach Freud nie miał racji, ale w kontekście wychowania dobrze uchwycił konieczność balansu między siedliskiem żywiołów (Id) a bezwzględnymi zasadami (Superego), które trzeba przystosować z wrażliwością do konkretnej sytuacji (rola Ego).  Pierwotna żywiołowość, która w dziecku nas zachwyca, jeśli nie jest przywiązana do „tyczki” zdrowych zasad, rodzi pokrzywione drzewa, których łamiące się pod ciężarem życiowych doświadczeń konary krzywdzą samego zainteresowanego i ranią inne osoby dokoła. Każda skrajność nie jest tu dobra, przewodnikiem powinna być tu miłość i dobro dziecka. Uciekający przed zbytnim restrykcjonizmem w „bezstresowe wychowanie” i  abdykujący ze swej roli rodzice popadają w pułapkę niefrasobliwości i tak naprawdę realizują własne potrzeby, a nie rozwojowe potrzeby dziecka. Możliwy jest także oczywiście kierunek odwrotny: zasadniczość, niepozostawiająca przestrzeni na dziecięcą spontaniczność i kreatywność czy zabawę. Balansowanie między linią spadku poprzednich pokoleń, a wyzwaniami kolejnego to inne, uniwersalne i ponadczasowe wyzwanie wychowawcze. Pokusą jest tu życie w wiecznej kontrze do pokolenia rodziców i dziadków, a to sprawia, że musimy zaczynać wiecznie od nowa. Jednocześnie trzeba skrupulatnie zachować to, co wartościowe i ponadczasowe, nie stracić potężnego bagażu wartościowych doświadczeń, nie zdefraudować zawartości skarbca pokoleń, czy wspomnień tak miłych naszemu sercu.

Na te uniwersalne wyzwania wychowawcze nakładają się wyzwania unikalne, będące znakiem czasu, wyzwania epoki oraz wychowawcze mody, zmieniające się pokoleniowo ideały, kulturowa presja z zewnątrz. Nie jesteśmy od tego wolni, ryby zawsze pływają w jakiejś wodzie. Można odnieść wrażenie, że  oddziaływania zewnętrzne wobec rodziny współcześnie nasiliły się jak nigdy dotąd. Ta międzyepokowa linia wychowawcza także podlega pokusie zrobienia na przekór, odwrócenia życia poprzednią podszewką do góry, pokusie odreagowania wobec dawnych wad, choć ląduje w drugiej skrajności. Żeby rodzic mógł uzyskać tu większy dystans, musi sobie uświadomić, że ideały wychowawcze i wizja dzieciństwa zmienia się i ewoluowała od czasów starożytności.

Trochę z braku wiedzy o fizjologii prokreacji i rozwoju dziecka, trochę z powodu dużej śmiertelności niemowląt i małych dzieci oraz sporej dzietności, dzieci przez wieki traktowano jako małych, miniaturowych dorosłych, którzy zajmowali najniższe miejsce w rodzinie, np. jadły jako ostatnie. Świat zabawek był bardzo ograniczony, stroje często krępowały ruchy, przypominały ubrania dorosłych, czasem były podobne, niezależnie od płci. Dzieci, owszem mogły się bawić, ale musiały często także pracować. Zabawki zaczęto produkować, dziś powiedzielibyśmy seryjnie, dopiero w czasach renesansu, wcześniej często wykonywali je sami rodzice.

Zabawa jako źródło poznania

W antycznej Grecji zabawki wykonywano z drewna, terakoty, metalu. Istniały grzechotki, kostki do gry, obrotowe bąki, meble i wózki dla lalek, starsze dzieci lepiły zabawki z wosku czy chleba oraz gliny. Toczono obręcze, budowano domki z piasku, zaprzęgano dla zabawy do wózków psy i kozy. Ponieważ Grecy stawiali na tężyznę fizyczną popularne były dyscypliny lekkoatletyczne, biegi, skoki, zabawy z piłką, grano także w inne zabawy ruchowe, np. w Basileusa (króla) i osła. Rzymianie także znali piłkę, chętnie używali kostek do gry, grano monetami w ówczesną formę orła i reszki czyli caput – navis (głowa – okręt). Znany jest także opis psot, gdy dzieci przyklejały do drogi monetę i w ukryciu stroiły sobie żarty z przechodnia, który usiłował ją podnieść.

Tymczasem zabawa pełni w życiu dziecka ogromną rolę – nie jest tylko formą rekreacji, ale sposobem poznawania świata i eksperymentowania w kontrolowanych warunkach. To powtarzalny i uzupełniany o kolejne elementy złożony proces strukturyzacji i restrukturyzacji doświadczenia,

operowanie symbolami, naśladowanie świata dorosłych. Tu warto poczynić dygresję o placach zabaw z perspektywy psychologii rozwojowej i środowiskowej.  Początek ruchu na rzecz placów zabaw sięga roku 1885, gdy w USA, w okolicy misji w Bostonie pozostawiono górę piasku dla dzieci z sąsiedztwa.  Wówczas towarzyszył temu ukryty cel – zwabienia i zamerykanizowania dzieci imigrantów. Hart zauważył, że dopracowane do ostatniego elementu dziecięce place zabaw i ściśle zaprogramowane otoczenie domu pozbawia dzieci przestrzeni do ćwiczenia kreatywności i umiejętności projektowania,  „z drugiej strony śnieg w zimie oraz różne niepotrzebne rzeczy które gromadzą się na niestrzeżonych parkingach czy na obszarach wiejskich , otwierają przed dziećmi perspektywę ogromnych możliwości” (Bell, Greene, Fisher, Baum „Psychologia środowiskowa” 2004, s.438). Tak powstała koncepcja tzw. przygodowych placów zabaw, której początki sięgają II wojny światowej (Dania), gdzie starsze dzieci i młodzież miała możliwość wykorzystywania różnych niepotrzebnych rzeczy.  Spontaniczne konstrukcje z kawałków drewna (np. szpuli do rozwijania kabla), powstające przy użyciu młotków i gwoździ nie są oczywiście tak estetyczne i wymagają stałej opieki dorosłych, ale za to z punktu widzenia rozwoju dziecka dostarczają o wiele cenniejszych doświadczeń. Dlatego psychologowie środowiskowi zwracają uwagę, że projektanci współczesnych placów zabaw powinni lepiej równoważyć potrzeby dzieci i rodziców – z jednej strony poszerzania doświadczenia, a z drugiej  troski o bezpieczeństwo dzieci i względy estetyczne. Jeszcze lepiej, gdy plac zabaw powstaje przy zaangażowaniu całej społeczności lokalnej (w tym dzieci) i np. zawiera część przeznaczoną dla dzieci niepełnosprawnych czy część zamkniętą pozwalającą na wyżej przedstawioną kreatywność.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie

Natura czy wychowanie?

W starożytności dziecko traktowano dość przedmiotowo. Choć najwięksi filozofowie jak Platon czy Arystoteles troszczyli się o wykształcenie czy wychowanie, to dość powszechnie w starożytnej Grecji i Rzymie, praktykowano dzieciobójstwo (noworodków) czy wręcz handel niechcianymi dziećmi. Istniały oficjalne ceremonie, gdzie ojciec, głowa rodziny przyjmował dziecko lub nie i wtedy dzieci na dość brutalne sposoby się pozbawiano (w Kartaginie dzieci grzebano np. w fundamentach budynków publicznych). Dopiero chrześcijaństwo zahamowało ten proceder, stopniowo zakładano przytułki i sierocińce.

Weźmy czasy późniejsze, Maria Teresa Habsburg, cesarzowa Austrii w XVIII w., trzymała bardzo krótko swoje córki arcyksiężniczki, pouczała je szczegółowo, jak mają się ubierać, jeść, a nawet modlić, stosowała kary cielesne, zalecała spanie na twardych siennikach, na podłodze, przy otwartych oknach. Wielkim miłośnikiem dzieci był z kolei Julian Ursyn Niemcewicz, który walczył z ówczesnym zwyczajem odłączania dzieci od matek w pierwszych latach rozwoju i karmienia i wychowywania je przez mamki czy nianie. Magnatkom wręcz zalecano nieprzywiązywanie się do niemowlęcia, bo przecież mogło zaraz umrzeć.

Brak postrzegania odrębności dzieciństwa w czasach rewolucji przemysłowej sprawiał, że dzieci traktowano jako tanią siłę roboczą w fabrykach. „Ustawy fabryczne” w Wlk. Brytanii w XIX stopniowo ograniczały czas pracy dziecka, zanim tę pracę zupełnie wyeliminowano.

Choć pierwsze koncepcje wychowania pochodzą z czasów starożytności, to nieśmiałe początki nowożytnej pedagogiki i psychologii rozwojowej pochodzą z czasów Oświecenia (prekursorami byli tu purytanie w XVI wieku), zaś poważniejsze zainteresowanie rozwojem dziecka i jego regułami nastąpiło dopiero pod koniec XIX i na początku XX wieku.  Była to rzeczywiście epokowa zmiana.

Początkowo spierano się głównie o to, co gra główną rolę w wychowaniu dziecka: natura i predyspozycje wrodzone, czy wychowanie. Inna linia sporu dotyczyła ciągłości lub braku ciągłości rozwoju dziecka. O ile ten drugi spór został rozstrzygnięty, o tyle ten pierwszy: natura czy „kultura”, ciągnie się do dziś. Niektóre procesy rozwojowe lepiej opisuje jeden model, inne – drugi. W czasach Oświecenia modna stała się wizja dziecka – czystej karty, tabula rasa. Owszem, w sensie intelektualnym umysł dziecka jest czystą kartą, ale nie jest nią, jeśli chodzi o podstawowe emocje i potrzeby. Wiemy, że są także okresy krytyczne, które znacznie ograniczają późniejsze korekty. Wczesne dzieciństwo to najlepszy czas na naukę ludzkiej mowy czy kształtowanie się zrębów identyfikacji płciowej oraz pierwotnego przywiązania i empatii.  Rozwój dziecka jest więc znacznie bardziej złożony niż początkowo sądzono.

 

Edukacja i egoizm

Tu wypada zapytać o to, jaką wizję dzieciństwa narzuca współczesność? Musimy sobie uświadomić, że liberalna kultura zachodnia jest skrajnie indywidualistyczna i przeintelektualizowana. „Ja”, „mój”, „moje” rodzi za pewną granicą niebezpieczną anarchię i utratę spójności społecznej. Skutkiem jest nie tylko atomizacja społeczeństwa, ale także bezlitosna walka, w której wygrywają najsilniejsi. Rodzice i wychowawcy stają w obliczu konieczności podjęcia wysiłku, aby kształtować wolę i umiejętność współpracy, poczucie wspólnotowości, związek z ojczyzną, lokalną ojcowizną, tradycjami. Wychowanie patriotyczne, które dla poprzednich polskich pokoleń naznaczonych zaborami, zsyłkami na Sybir, traumą dwóch wojen światowych, było oczywistością, dziś wymaga sporego wysiłku. Kultura niestety czasem także potrafi „zapominać” to, co wartościowe. Kolejnym zjawiskiem, z którym trzeba się zmierzyć jest okoliczność, w której współcześni polscy rodzice są wciskani w gorset inwestowania w rozwój intelektualnych kompetencji ich pociech – to spadek jeszcze z okresu Oświecenia. Grecy czy Rzymianie traktowali bardzo integralnie rozwój fizyczny, muzyczny, intelektualny i etyczny. Celem studiowania poezji było kształtowanie charakteru i postaw etycznych. Zwłaszcza w Grecji przygotowanie do pełnienia roli obywatela, gdzie najwyższym ideałem była służba państwu-miastu, traktowano o wiele poważniej niż współcześnie.

Współczesna psychologia rozróżnia rozwój dziecka na wielu różnych poziomach: sensoryczny, percepcyjny, poznawczy, językowy, społeczny i emocjonalny, moralny, tożsamości („ja”) i rozwój osobowości, płciowy i seksualny oraz rozwój relacji z rówieśnikami i tworzenie sieci społecznych. Dziś w praktyce inwestujemy głównie w rozwój intelektualny: lekcje japońskiego czy angielskiego od najmłodszych lat, kompetencje ekologiczne, matematyczne, ale także szachy. Słyszymy reklamy ambitnie wyznaczające cele dziecka: „mały wynalazca”, „mały programista”. Dzieci są często przemęczone, pozbawiane koniecznej „nieumeblowanej” przestrzeni na rozwój kreatywności i wyobraźni. Czy znajduje się miejsce na inteligencję emocjonalną, kształtowanie silnego charakteru, wyobraźni i empatii i wreszcie – etyki i moralności? W efekcie braku tego miejsca możemy uzyskać cwanych matematyków, bezdusznych ekonomistów, pseudoekologów na usługach koncernów czy egoistycznych karierowiczów i skorumpowanych urzędników państwowych, cóż z tego, że z dyplomami Harwardu. Lekcja starożytnego Rzymu i wielu innych upadłych cywilizacji (w tym losy Polski w XVIII w.) ostrzegają, że ekonomia, czy nawet sukcesy militarne, jeśli nie są oparte o zdrową, uważną i prospołeczną moralność kończą się tragicznie. Skorumpowane i egoistycznie nastawione elity to kurs samobójczy. Historia jest tu bezlitosna, ale zarazem daje nadzieję, że jej początek rodzi się w zwyczajnych, polskich domach, podczas wspólnego czytania wartościowych książek przy łóżku maluszka, podczas korekty w piaskownicy, zachęty do dzielenia się z bratem i pilnowania swoich, choćby najmniejszych obowiązków, pamiętania o zadzwonieniu do babci, radości z bycia razem przy stole.

Pojęciem, które stało się ostatnio modne (dokładanie od końca lat 90-tych XX w.) i robi w psychologii  zawrotną karierę jest zagadnienie inteligencji emocjonalnej, a ostatnio także „willpower”, czyli siły woli, ponieważ odkryto ich związek z sukcesami w dorosłym życiu. Okazało się więc, że stara koncepcja budowania charakteru odnalazła nowe wcielenie w logice kapitalizmu. Chodzi o podstawową zdolność nawigacji, zwaną także samokontrolą lub samoregulacją czy, używając języka bardziej przystępnego – sztukę życiowej mądrości.

Inny wymiar współczesnej zachodniej kultury, znacznie chyba mniej uświadomiony, to ubóstwianie dzieciństwa i fałszywa wiara w samoregulację dziecka, które wszak pod wieloma względami jest niesamodzielne. Ideałem wychowawczym jest współcześnie często dziecko – król, lub wieczne dziecko czy właśnie dziecko-mały dorosły. Źle, jeśli dziecko jest w domu ignorowane, lekceważone, a co gorsza odrzucane, ale równie niedobrze, kiedy stawiane jest na niezdrowym piedestale, z naiwną ufnością, że ono samo wie lepiej, że zawsze samo powinno zdecydować, że jego potrzeby są zawsze najważniejsze, że zdrowe wychowanie „tłamsi” jego spontaniczność. Dzieci uczone są tu swoich praw, ale już nie swoich obowiązków, są rozpieszczane i nieuczone szacunku do rodziców oraz rówieśników.

Jeszcze inny wymiar presji współczesnej kultury na dzieciństwo to coraz większa ingerencja państwa w życie rodzinne, prowokowana nieco przez rodziców abdykujących ze swojej roli. To ingerencja obwarowana ustawami i rozporządzeniami administracyjnymi, działalnością wielu instytucji, gdzie o niezależność rodziny trzeba tu walczyć (przykład: obowiązkowa edukacja seksualna w modelu różnorodności seksualnej, przeciwdziałania homofobii, transfobii, itp.), gdzie ani rodzina naturalna ani nawet posiadanie dzieci nie są wzorcem, ale seksualność wyjęta z tych kulturowych ram i przedstawiana z naciskiem na przyjemność i uzgodnienie czynności seksualnych. Taka edukacja jest już obowiązkowa w kilkunastu krajach europejskich. Jak pisał Antonio Gramsci:

 „Skoro każde państwo dąży do wytworzenia i utrzymania pewnego typu kultury i pewnego typu obywatela (a zatem również pewnego typu współżycia i stosunków indywidualnych), musi też dążyć do wyeliminowania pewnych obyczajów i pewnych postaw i rozpowszechnienia innych – prawo zaś jest (obok szkolnictwa i innych instytucji wychowawczych) narzędziem do osiągnięcia tego celu. (…)

Szkoła, jako pozytywna funkcja wychowawcza i sądownictwo, jako negatywna i represyjna funkcja wychowawcza, to z tego punktu widzenia najważniejsze dziedziny działalności państwowej (…) składających się na aparaty hegemonii politycznej i kulturalnej klas rządzących.”

 

Istnieje jeszcze kolejne, potężne technologiczne i komunikacyjne wyzwanie współczesnej kultury – nie mający żadnego odniesienia w historii – rozwój massmediów, Internetu i pop-kultury. To potężna konkurencja wychowawcza dla rodziny, o czym pisał między innymi Herbert Marcuse:

„Eksperci od środków masowego przekazu propagują pożądane wartości; oferują najlepszy trening sprawności, twardości, osobowości, marzenia i romansowania. Rodzina nie jest w stanie rywalizować z tą edukacją. W walce między pokoleniami następuje jakby zamiana stron: syn wie lepiej, reprezentuje dojrzałą zasadę rzeczywistości przeciwstawioną jej przestarzałym wzorcom. (…) Autorytet ojca jako przekaziciela bogactwa, umiejętności i doświadczeń został znacznie osłabiony – mniej ma do zaoferowana, a tym samym mniej może zakazać”

 

Sól i smak dzieciństwa

Żyjemy w czasach, w których moralność i chrześcijańskie dziedzictwo zostało zepchnięte na margines prywatności, co sprawia mylne wrażenie, że nie istnieją lub są nieważne, nasz świat staje się coraz bardziej amoralny, kształtowany głównie na bazie popularności i ekonomicznego zysku czy rozrywki. Nasza kultura unika wręcz jak ognia wartościowania i imponderabiliów, to kultura „metody krytycznej” i konstruktywizmu, gdzie nie wypada publicznie mówić o swojej wierze, ale za to można i to dużo o seksie. Ewangeliczna sól tymczasem nie tylko nadaje smak, czy konserwuje (np. dobre tradycje), ale jest – jak każda sól – także ważnym regulatorem w metabolizmie całego społecznego organizmu. Moralność to zbiorowa mądrość pokoleń, która ma mierzalne i wymierne skutki. Nauka uczciwości – przekłada się np. na zapobieganie korupcji, odpowiedzialności – np. marnotrawstwu, pracowitość odpowiada za dobrobyt.

Inną immanentną cechą współczesnej kultury jest także segregacja pokoleń, gdzie następuje zerwanie międzypokoleniowego przekazu, o którym wcześniej była mowa, czy też skrajna specjalizacja. Rewolucja technologiczna, seksualna (różnorodności seksualnej i płciowej), relatywizmu pukają także do naszych drzwi i okien, chcąc nie chcąc oddychamy tym powietrzem. Rodzice muszą więc zdać sobie sprawę, że chcąc nie chcąc funkcjonują na tym „rynku idei”, mogą mu ulec lub nie.

Zdaję sobie sprawę, że patrząc na dziecko, które do was właśnie teraz się uśmiecha i prosi, aby się z nim pobawić, trudno może na pierwszy rzut oka zdać sobie sprawę, że nad jego głową wieje właśnie wiatr pokoleń, historii i kultury, toczy się walka o kształt jego dzieciństwa. Im lepiej opiszemy jednak siebie na każdym z tych wymiarów, tym bardziej wyjdzie to dziecku na dobre. To życie świadome celu.  Pozwólmy jednak dzieciom być dziećmi i stopniowo i z rozmysłem wprowadzajmy w świat dorosłych balansując na tych wszystkich linach. Cieszmy się także dzieciństwem naszych pociech, bo szybko przemija. Tu nie ma ograniczeń.


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Agnieszka Marianowicz-Szczygieł
Agnieszka Marianowicz-Szczygieł
Wiceprezes Instytutu "Ona i On", psycholog, doradca chrześcijański, mama dwóch dorosłych córek. Posiada zamiłowania artystyczne, interesuje się także historią i muzyką gospel.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!