Zaczyna się od mocnego, dziennikarskiego uderzenia. Tytuł „Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom” odzwierciedla dobrze ton i formę nowego raportu Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego. Nie należy spodziewać się w nim neutralnej, bezstronnej analizy rzeczywistości społecznej, tabelek z danymi i beznamiętnego opisu. Raport Sadury i Sierakowskiego jest „gorący”, nie zimny czy letni – co ma swoje zalety i wady.
***
Obraz sytuacji w Polsce, który wyłania się z raportu, jest dość ponury. Zwłaszcza od czasu wybuchu pandemii COVID-19 żyjemy w stanie ogromnej niepewności i lęku, który jest silniejszy w młodszych pokoleniach. Poczucie niestabilności wzrosło znacząco wraz z napaścią Putina na Ukrainę. „Po dwóch latach panowania wirusa pewnego dnia budzimy się, a tu bombardują miasta, kolumny czołgów przekraczają granice, krzyk, panika, pożary. Jakbyśmy się cofnęli do drugiej wojny światowej” – piszą Sadura i Sierakowski charakterystycznym, dziennikarskim stylem. Młodzi bardziej niż starsi boją się inflacji, przede wszystkim ze względu na to, że wielu z nich spłaca kredyty. Gorzej znieśli pandemię, przełączają się na tryb życia z dnia na dzień. U starszych z kolei reaktywowały się traumy z przeszłości. Wielu z nich wyrastało jeszcze w cieniu II wojny światowej (przede wszystkim opowieści o niej) i peerelowskiej powojennej propagandy, a następnie przyszła zimna wojna. Ostatnie lata spowodowały powrót tych wspomnień. Autorzy twierdzą, że wraz z kryzysem zdrowia psychicznego nastąpiło jednak także przełamanie oporu Polaków wobec psychoterapii, także w starszych pokoleniach. Jeśli tak jest w całym kraju, a nie tylko w badanych grupach, to mamy do czynienia z mentalną zmianą. Jednak nie wszyscy są w stanie dostać się na psychoterapię – prywatnie jest ona bardzo droga, a „na NFZ” są niewyobrażalnie długie kolejki.
Polacy chcieliby tymczasem, żeby państwo zapewniło im usługi publiczne. Absolutnym minimum jest opieka zdrowotna, zapewnienie godziwego poziomu życia osobom z niepełnosprawnościami i ich opiekunom oraz dostęp do dobrej edukacji dla wszystkich. Tu pojawiają się wyniki sondażu. Większość Polaków odpowiada, że państwo powinno np. zapewnić możliwość mieszkania tym, których na to nie stać (36% – „zdecydowanie tak”, 51% – „raczej tak”) lub zapewnić każdemu pracę (38% – „zdecydowanie tak”, 43% – „raczej tak”). Jeśli więc faktycznie po 1989 r. Polacy ulegli „zaczadzeniu neoliberalizmem”, to dziś z tego myślenia nic nie zostało.
Ciekawe są rozważania Sadury i Sierakowskiego na temat sposobów myślenia klasy średniej i klasy ludowej. Taki podział obecny jest już w omawianym przez media kilka lat temu raporcie Macieja Gduli „Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta”. Autorzy raportu „Polacy za Ukrainą…” nie piszą wprawdzie (a szkoda), według jakich kryteriów podzielili respondentów na klasę średnią i ludową, jednak wskazują, że przedstawiciele jednej i drugiej klasy czują się we współczesnej Polsce sfrustrowani. Klasa średnia – tym, że państwo na nią nie stawia i że wkrótce może „rozpłynąć się w ludzie”. „Klasa średnia od pewnego czasu z przerażeniem patrzy na doganiającą ją poziomem życia PiS-owską <<czerń>>. To złamanie założycielskiej obietnicy trzeciej RP” – piszą autorzy (nota bene trudno się nie skrzywić na takie sformułowania w raporcie instytucji wrażliwej społecznie – nawet jeśli miało to być tylko odzwierciedlenie poglądów badanych, to brzmi niezbyt zręcznie). Sadura i Sierakowski wnioskują, że niezadowolona ze swojej sytuacji klasa średnia „wraca do neoliberalizmu”. Być może taki wniosek wyciągnęli ze wszystkich przeprowadzonych wywiadów, jednak przedstawione w raporcie cytaty nie przekonują do tej tezy. Narzekania na benefity socjalne były obecne w polskim myśleniu od lat, nie potrzeba do tego PiS-u. Trudno jednoznacznie powiedzieć, na czym miałby polegać ów nowy neoliberalizm klasy średniej. „Oczekiwań, nadziei na coś od państwa raczej też nie biorę. Raczej z tego, co sam robię” – mówi jeden z respondentów, jednak trudno utożsamić rozczarowanie państwem z przyjęciem neoliberalnej ideologii. Ponoć, jak twierdzą autorzy, „klasa średnia myśli o wypowiedzeniu kontraktu” przez „kombinowanie i emigrację”, ale trudno stwierdzić, czy to faktycznie ogólnopolska tendencja.
Klasa ludowa z kolei sfrustrowana jest bliżej nieokreślonymi „bogatymi”, „obcymi”, elitami i mniejszościami, które ją wykorzystują, a jednocześnie, podobnie jak klasa średnia, krytykuje „rozdawnictwo”. Z tego autorzy wywodzą wniosek, a nawet rekomendację dla polityków, że „kolejnymi transferami socjalnymi nie da się już wygrać wyborów”. To przekonanie może jednak okazać się złudne – „rozdawnictwo” było powszechnie krytykowane już dawniej (choćby „becikowe”), a w dobie rosnącej inflacji w portfelach Polaków znów zacznie brakować pieniędzy.
Najmocniejszą bodaj tezą Sadury i Sierakowskiego, opartą na przeprowadzonych badaniach, jest pobrzmiewające już w tytule raportu przekonanie, że łączy nas niechęć do uchodźców z Ukrainy. W wywiadach pojawiają się obawy, że uchodźcy wypchną nas z systemu transferów socjalnych, że zabiorą nam pracę, że przyznane im (prawdziwe lub rzekome) przywileje są zbyt duże. Te stwierdzenia są oparte w wypowiedziach respondentów przede wszystkim na „opowieściach fryzjerek”, czyli niewiarygodnych słowach zasłyszanych w przypadkowych rozmowach. Owszem, zmęczenie po pierwszej euforii przyjść musiało (jak ostrzegał w „Nowej Konfederacji” Wojciech Stanisławski). Czy jednak oznacza to od razu niechęć? Obserwacja codziennego życia na to nie wskazuje. Żyjemy, a obok nas żyją uchodźcy. Integrujemy się – może nie bardzo szybko, ale zawsze. Incydentów z udziałem Polaków i Ukraińców raczej nie widać. Trudno uwierzyć w zawartą w konkluzjach tezę o „nabrzmiałej do ogromnych rozmiarów niechęci do uchodźców”, którą trzeba rozbroić jak tykającą bombę.
Na uwagę zasługuje też teza, że Polki są bardziej odważne i gotowe do walki niż Polacy. Autorzy „Krytyki Politycznej” opowiadają o rozczarowaniu Polek mężczyznami, którzy mają być słabi, „rozlaźli”, niezdecydowani, „90% (w czasie wojny) by uciekło lub się schowało”. W rozdziale na ten temat pobrzmiewa tęsknota za mężczyznami silnymi, odważnymi, niezależnymi, kiedy trzeba agresywnymi – tęsknota, która wydaje się dość nietypowa dla lewicowego dyskursu, nieufnego wobec takiego wizerunku mężczyzny. Trzeba wszak przyznać, że w tej części autorzy przede wszystkim oddają głos respondentom i nie dodają wiele własnych komentarzy.
***
„Czy to faktycznie ogólnopolska tendencja”… „Jeśli tak jest w całym kraju…” – takie zastrzeżenia towarzyszyło mi cały czas podczas lektury raportu. Tytuły jego rozdziałów to mocne, publicystyczne tezy, bardzo silnie uogólniające. Czy faktycznie „Polacy poszli na psychoterapię?”. Czy faktycznie „Klasa średnia wraca do neoliberalizmu?”. Przede wszystkim: czy faktycznie Polacy są „przeciw Ukraińcom”, jak głosi tytuł całości? Rozumiem, dlaczego Sierakowski i Sadura obrali drogę ostrego języka. Nie żyjemy w dobrych czasach dla socjologii. Analizy społeczne mało kogo interesują, i bez tak silnych sformułowań istniałoby niebezpieczeństwo, że raportu po prostu nikt nie przeczyta. Niemniej czytając raport trzeba pamiętać, że oparty jest on głównie na wywiadach grupowych i indywidualnych. Uzupełnieniem jest reprezentatywny sondaż, ale – przynajmniej jeśli jego wyniki są faktycznie zawarte w treści – obejmuje on tylko kilka pytań.
W uproszczeniu: w socjologii wywiady indywidualne i grupowe należą co do zasady do badań jakościowych. Badania te często prowadzone są na niewielkich próbach. Skupiają się na pozyskaniu pogłębionych wniosków – odpowiadają raczej na pytanie „dlaczego?”, „jak?” niż na pytanie „co?”. Z kolei reprezentatywne badania ilościowe, na przykład ankiety prowadzone na dużych, losowych próbach, pozwalają z większą pewnością powiedzieć, czy dane zjawisko (na przykład powrót do psychoterapii) występuje faktycznie w całej badanej społeczności. Wyniki badań jakościowych trudniej uogólnić, choć pokazują one pewien obraz sposobów myślenia w populacji, w której wszyscy zanurzeni są w tym samym kulturowym kontekście. Tak czy inaczej, badania ilościowe idą „wszerz”, a jakościowe – „w głąb”. Jednocześnie mocne tezy stawiane przez Sadurę i Sierakowskiego w tytułach idą właśnie „wszerz”. Istnieje więc niebezpieczeństwo sytuacji, w której z kilku czy kilkunastu wypowiedzi respondentów wywiadów autorzy wysnuwają tezę dotyczącą całej Polski – a teza ta niekoniecznie jest prawdziwa dla całości. To zastrzeżenie warto mieć w pamięci czytając raport, pamiętając jednocześnie o tym, że reprezentatywne badania ilościowe są bardzo drogie – i przy ograniczonych funduszach, jakimi dysponują organizacje pozarządowe, trudno je przeprowadzić. Być może dlatego w badaniach zastosowano głównie metody jakościowe, a sondaż był skromny.
***
Tak, nastały nieciekawe czasy dla socjologii. Mija już siedem lat, od kiedy ukazała się ostatnia edycja nieodżałowanej „Diagnozy społecznej” Janusza Czapińskiego i Tomasza Panka. Zniknął portal „Moja Polis” z ważnymi danymi choćby o aktywności społecznej i wyborczej Polaków. CBOS wydaje regularnie swoje raporty (które nota bene bardzo niewygodnie kupuje się w wersji elektronicznej, gdyż staroświecki system wymaga przedpłaty na konto), ale dużo więcej reprezentatywnych, ogólnie dostępnych badań o Polakach nie ma. Wygląda na to, że w czasach postpolityki, infotainmentu i globalnego kryzysu skupienia społeczeństwo nie interesuje psa z kulawą nogą. I bardzo niedobrze – przy obecnej złożoności świata bez wyobraźni socjologicznej i precyzyjnego opisu rzeczywistości nie nadążymy za rzeczywistością. Nie nadążą ani intelektualiści, ani, co gorsza, decydenci. Niestety, badania społeczne (z wyłączeniem rynkowych i ewaluacyjnych, wykonywanych w programach UE) mało kto jest skłonny finansować.
Są jeszcze uczelnie, które prowadzą swoje projekty badawcze. Jednak do ich publikacji nie zawsze łatwo dotrzeć, wiele z nich dotyczy niszowych tematów, są nieraz pisane hermetycznym językiem, a często ani akademia, ani dziennikarze nie są zainteresowani ich popularyzacją. Akademicy obawiają się o prawa autorskie, o spłycanie, upraszczanie i podkręcanie przekazu, a często po prostu chcą kultywować elitarność i zamknięcie swoich instytucji. Dziennikarze wolą zaś polityczne newsy i skandale obyczajowe, przekładające się na klikalność. Dlatego pojawienie się kolejnego raportu Sadury i Sierakowskiego, po „Politycznym cynizmie Polaków” i „Końcu hegemonii 500+”, cieszy mnie jako socjologa, niezależnie od zastrzeżeń wobec samej treści. Autorzy z „Krytyki Politycznej” starają się podjąć systemową refleksję nad tym, co dzieje się w polskim społeczeństwie, i to jest bardzo cenne. Wolę jednak Sadurę i Sierakowskiego jako wyważonych socjologów, a nie jako publicystów ery postdziennikarstwa, którzy chcą „zaorać” i tworzą clickbaity. Obie te wersje są obecne w raporcie. W tej pierwszej autorzy są przekonujący, w tej drugiej – rozczarowują.
CZYTAJ TAKŻE:
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego