Powstanie ’44: zagłada materialnego dziedzictwa

Nie jestem w stanie zrozumieć, jak pogląd o nieuchronności i konieczności powstania może wyrażać minister kultury, który w swojej pracy styka się wciąż ze skutkami tamtej hekatomby.

1 sierpnia dowiedziałem się od pana ministra Piotra Glińskiego, że bez Powstania Warszawskiego niepodległej Polski by dzisiaj nie było oraz że powstanie było „nieuniknione” (a poza tym „tragiczne” oraz „heroiczne”). Przede wszystkim zaskoczyło mnie, że pan profesor Gliński objawił się jako heglista – zwolennik tezy o determinacji w historii. Jedynie bowiem heglista może twierdzić, że jakieś wydarzenie w historii było „nieuniknione”. Podobnie, jak wiadomo, komuniści przekonani byli o nieuniknioności zwycięstwa komunizmu i srodze się zawiedli. Na szczęście.

 

Poza heglizmem

Otóż nic nie jest „nieuniknione”. Państwa i narody mają właściwie zawsze wybór, podobnie zresztą jak jednostki. Owszem, zdarza się, że jest to wybór jedynie między możliwościami bardzo złymi, potencjalnie przynoszącymi fatalne skutki, ale jednak jest. Każdy, kto ma jako takie pojęcie o historii, wie, że wybuch powstania absolutnie nieunikniony nie był. Taką tezę lansują jedynie jego najbardziej zagorzali obrońcy, twierdzący, że żołnierze AK byli jakąś zbieraniną awanturników, którzy zaczęliby działania bez rozkazu. Szerzej o tym i innych argumentach obrońców decyzji o rozpoczęciu powstania mówiłem w swoim filmie, opublikowanym w 79. rocznicę jego wybuchu.

Równie zaskakująca jest teza, że bez powstania niepodległej Polski by nie było. Nie wiem, jakie rozumowanie stało za takim poglądem, ale twierdzenie, że gdyby nie śmierć 200 tys. cywilów, blisko 20 tys. żołnierzy, w większości elity państwa, a także zniszczenie połowy zabudowań lewobrzeżnej Warszawy oraz bezpowrotna zagłada tysięcy bezcennych polskich zabytków – niepodległej Polski by nie było – to twierdzenie jest, by to delikatnie ująć, niezwykle śmiałe. Pomijając już trudny do obrony pogląd, jakoby od tamtej hekatomby miasta do wydarzeń z 1989 i 1990 r. prowadziła jakaś prosta linia przyczynowo-skutkowa – mamy tutaj doskonałe zobrazowanie istoty sporu o Powstanie Warszawskie i inne podobne akty z polskiej historii. Z jednej strony ci, którzy uważają, że narodowemu przetrwaniu sprzyja rzucenie na szalę, a może po prostu na stos – by zacytować legionową piosenkę – co tylko jest do rzucenia: życia najcenniejszych ludzi, zabytków, materialnych świadectw historii. Z drugiej – ci, którzy patrzą na takie postawy z przerażeniem twierdząc, że państwo, a w ostateczności sam naród bez państwa przetrwa nie dzięki martwym ludziom, zburzonym zabytkom i spalonym dziełom sztuki, ale dzięki ludziom żywym i trwającej materialnej kulturze. Nie ukrywam, że zdecydowanie podpisuję się pod tym drugim stanowiskiem.

 

Bezpłodny maksymalizm

Źródła tego pierwszego można upatrywać w wielu aspektach naszej historii – niestety, patologicznych. Wielokrotnie wskazywałem, że w czasie, gdy dojrzewały i bogaciły się nowoczesne europejskie narody, czyli w XIX w., polskie myślenie zdominowali romantycy, a polskie działanie – bezowocne zrywy. Inny czynnik wskazywał w rozmowie, którą z nim przeprowadziłem dla tygodnika „Do Rzeczy”, znakomity redaktor serii dzieł Stanisława Cata-Mackiewicza, znawca polskiej szkoły realizmu politycznego Jan Sadkiewicz. Sadkiewicz powiedział tak:

 

Można powiedzieć, że Polska nie jest zdolna pogodzić się ze swoją rolą państwa słabego czy choćby średniego. Ileż razy słyszymy w polskiej debacie publicznej stwierdzenia, że „Polska musi to” albo „Polska nie zgodzi się na tamto”, kiedy „to” czy „tamto” to rzeczy pozostające absolutnie poza naszym zasięgiem. Walka niezmiennie pozostaje na piedestale, kompromis utożsamiany jest z kapitulacją a ustępstwo ze zdradą, co uniemożliwia prowadzenie dyplomacji w prawdziwym znaczeniu tego słowa. Tymczasem w naszym interesie leży właśnie przenoszenie konfrontacji, będącej nieusuwalnym elementem stosunków międzynarodowych, z pola walki zbrojnej na pole negocjacji, gdzie zmagania nadal się toczą, ale w innej formie. Nie giną ludzie i nie płoną miasta. Jedną z najbardziej cennych myśli w dorobku polskiej szkoły realizmu politycznego jest stwierdzenie, że niepodległość jest właściwością stopniowalną. W polityce międzynarodowej nie ma tak niskiego miejsca, z którego nie można by spaść niżej, ani tak wysokiego, z którego nie dałoby się wejść wyżej. Dla państwa słabego niebezpieczna jest próba zbyt gwałtownego przeskakiwania stopni na tej drabinie. Tymczasem wydaje się, że w polskiej wyobraźni politycznej jedynym akceptowalnym jest stopień najwyższy, poniżej którego przestaje mieć znaczenie, czy jesteśmy jeden czy o dziesięć stopni niżej. Można by tu zaproponować proste ćwiczenie umysłowe: nie było niepodległego państwa polskiego w roku 1780 i nie było w 1797; nie było w 1825 i nie było w 1835; nie było w 1900 i 1917 – a jednak warunki naszego bytu narodowego były w tych latach bardzo różne i można by się nawet pokusić o uszeregowanie ich wedle stopnia posiadanej niezależności. Natomiast dla polskich idealistów wszystkie one oznaczają po prostu brak niepodległości i dlatego idealiści często gotowi są poświęcać to, co możliwe, dla jakichś celów w danych warunkach nieosiągalnych, a często w ogóle nieokreślonych [podkr. Ł.W.]. Dominacja takiego podejścia nadaje polskiej myśli politycznej charakter irracjonalny i uniemożliwia dokonywanie rzetelnej kalkulacji zysków i strat.

 

Ten opisywany przez Sadkiewicza maksymalizm w pojmowaniu suwerenności i stopnia samostanowienia ma dla Polski fatalne skutki i wydaje się, że właśnie on odbija się w wypowiedzi pana ministra. Wszystko – albo nic. Jeśli nie może być wszystkiego, to rzućmy na stos, co mamy, bo i tak nam się nie przyda.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Naród tworzy kultura, nie heroiczne zrywy

Przy okazji rocznicy wybuchu powstania sięgnąłem po artykuł „Porachunki narodowe” Stefana Kisielewskiego, pisany właściwie na gorąco, bo w 1945 r., opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” (zamieszczony w tomie „Spór o Powstanie”, wydanym w 2004 r. przez Muzeum Powstania Warszawskiego). Kisielewski odpowiadał na tekst Wojciecha Kętrzyńskiego, również z „Tygodnika Powszechnego”, w którym autor tłumaczył wybuch powstania swoistą koniecznością.

„Kisiel” poruszył w swoim artykule kwestię kompletnie w dzisiejszych analizach pomijaną. Ba, postawił tezę, która dzisiaj dla wielu może być wręcz oburzająca. Oddaję mu głos:

 

Młodzież, która rozpoczęła powstanie, to młodzież dojrzewająca w warunkach okupacyjnych. Młodzież, mająca przed oczyma przejawy straszliwego, niebywałego w historii terroru niemieckiego, młodzież, żyjąca tylko jedną myślą: zemsty, młodzież zajęta bez reszty żarliwymi przygotowaniami do akcji zbrojnej. A jednocześnie jest to młodzież, która wzrastając w warunkach wyjątkowych, niespotykanych na przestrzeni naszej historii, nie mogła zdawać sobie dokładnie sprawy, co to właściwie jest Polska, jej historia, jej polityka, jej sztuka, i zrozumieć w pełni tę banalną prawdę, że o istnieniu narodu decyduje istnienie jego odrębnej i niezależnej kultury, tak duchowej jak i materialno-cywilizacyjnej, jest to młodzież pozbawiona właściwie przez potwornie nienormalne warunki życia kontaktu z prawdziwą tradycją polską i atmosferą wolnej Polski, a także z orzeźwiającą atmosferą intelektualną wielkich demokracji Zachodu. […]

W tych warunkach – gdy ktoś oddaje siebie na usługi jednej, nieodpartej konieczności psychicznej, siłą rzeczy stosunek jego do wszelkich innych spraw staje się mniej intensywny, obojętniejszy. Młodzież warszawska była – nie zdają sobie z tego sprawy – obojętna w stosunku do kultury polskiej, której pomnikami były warszawskie gmachy, kościoły, biblioteki, wobec zasobów materialnych nagromadzonych w Warszawie, wobec tej sumy wielkiej pracy pokoleń, jakiej wytworem była Warszawa. Młodzież nie zawahała się postawić to wszystko jako stawkę w walce, która miała jej dać za to wyładowanie niewyżytych potrzeb bohaterstwa, ofiary i walki.

 

Tyle Kisielewski w roku 1945, gdy musiały go przerażać ruiny stolicy. Powie ktoś, że to opinia krzywdząca. Na pewno? Brzmi dla niektórych szokująco, ale zastanówmy się: jeśli ktoś w 1944 r. miał, powiedzmy, 19 lat, to w 1939 r. miał lat 14. Zaledwie wkraczał w świadomą egzystencję. A w jego najważniejszym okresie życia ukształtowała go okupacja. Czy naprawdę „Kisiel” nie miał racji? Inna sprawa, jaki wpływ na decyzję o wybuchu powstania miał nastrój młodzieży – być może tutaj Kisielewski błądził.

Faktem jest jednak, że i przy podejmowaniu decyzji o rozpoczęciu walk, i w dzisiejszych dyskusjach poraża całkowity brak uwzględnienia tego punktu widzenia, którego wyrazicielem był autor „Sprzysiężenia”, a więc zrozumienia, że naród tworzy przez wieki jego materialna kultura. Podejmowanie decyzji, która ogromną jej część wystawia na – jak się okazało, niestety realną – groźbę bezpowrotnego zniszczenia, jest skrajnie nieodpowiedzialne. Dowództwo AK wiedziało zaś o tym, jakie zasoby znajdują się w stolicy, a także, że niektóre wręcz do niej przywieziono i tu ukryto.

 

Nie jestem w stanie zrozumieć, jak pogląd o nieuchronności i konieczności powstania może wyrażać minister kultury, który w swojej pracy styka się wciąż ze skutkami tamtej hekatomby.


CZYTAJ TAKŻE:

MACIEJEWSKI: Ostatni zryw

WARZECHA: Kultura tylko dla bogaczy


Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
(1975) publicysta tygodnika „Do Rzeczy”, oraz m.in. dziennika „Rzeczpospolita”, „Faktu”, „SuperExpressu” oraz portalu Onet.pl. Gospodarz programów internetowych „Polska na Serio” oraz „Podwójny Kontekst” (z prof. Antonim Dudkiem). Od 2020 r. prowadzi własny kanał z publicystyczny na YouTube. Na Twitterze obserwowany przez ponad 100 tys. osób.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!