TALAGA: Tajwan. Wyspa ostatniej nadziei

Demokratyczny Tajwan i despotyczne Chiny są dla siebie nawzajem egzystencjalnym wyzwaniem. Pekin może zetrzeć wyspę w proch, wyspa z kolei może zarazić kontynent wirusem wolnego, wybierającego swobodnie swoje władze społeczeństwa. 

Nie jest to odległa demokracja Ameryki czy Europy, obcy  porządek aksjologiczny i polityczny nie pasujący do kultury chińskiej. Przeciwnie – to ta sama kultura, a wolny ustrój został wypracowany na Tajwanie  samodzielnie, nie zaś narzucony przez okupację, jak w Japonii, czy przez kolonizatorów, jak w Hongkongu.  

Prezydent Biden nie zaprosił na grudniowy „szczyt demokracji” komunistycznych Chin, co oczywiste, zaprosił za to Tajwan, dając do zrozumienia że w konflikcie Pekinu z tym krajem nie chodzi o spór terytorialny, ale o starcie systemów wartości. Tak jest w istocie.

Jeśli kiedyś zacznie się na Pacyfiku wielka wojna amerykańsko-chińska, która zmieni świat na zawsze, pierwsze strzały padną najpewniej na Tajwanie i będzie to dla obu stron apokaliptyczne starcie dobra ze złem. Oba wrogie porządki chińskiego świata dzieli ledwie morska cieśnina.

Odległość między prowincją Fujian a należącą do Tajwanu wyspą Kinmen wynosi mniej niż 10 kilometrów. Nic zatem dziwnego, że amerykańskie ośrodki analitycznie zgodnie uznają ten rejon za najbardziej zapalny na globie. Tu rozstrzygnie się XXI-wieczna walka o dominację.  

Demokracja i separatyzm, czy może być coś gorszego?

Tajwan, ten niespełna 24-milionowy, kraj stał się podwójnym wyzwaniem dla konceptu mocarstwowego komunistycznych Chin o miliardowej populacji. Po pierwsze, jest systemową alternatywą dla pekińskiej tyranii, a do tego drugim państwem chińskim pretendującym formalnie do całości terytorium Chin. Po drugie – na wyspie rosną tendencje separatystyczne. Demokracja i separatyzm: jedno i drugie działa na reżim Chińskiej Partii Komunistycznej jak przysłowiowa czerwona płachta na byka. 

Co więcej, na samym Tajwanie toczy się wewnętrzna walka aksjologiczna. Rządząca obecnie Demokratyczna Partia Postępowa (DPP) i większość populacji wyspy, szczególnie jej młodsza część, chciałaby ogłoszenia niepodległości i statusu państwa normalnego, członka wspólnoty międzynarodowej. Powstrzymuje ją przed tym polityczny realizm oraz presja USA, które nie chcą zmiany status quo. Formalna niepodległość byłaby dla Pekinu pretekstem do rozpoczęcia wojny.

Z kolei opozycyjna Partia Narodowa, czyli Kuomintang, stoi na straży stanu formalnego, Tajwan jest bowiem oficjalnie Republiką Chińską, której terytorium, zgodnie z konstytucją, rozciąga się na całe Chiny, a stolicą państwa jest Nankin na kontynencie. Ta dziwaczna formuła ma swoje konsekwencje międzynarodowe, na przykład demokratyczny Tajwan zgłasza te same, co Pekin, pretensje terytorialne wobec Morza Południowochińskiego.

Kuomintang jest otwarty na szeroką współpracę gospodarczą z Chinami kontynentalnymi, a nawet wydaje się ewentualnie akceptować formułę „jedno państwo, dwa systemy”, alergicznie reaguje bowiem na hasło niepodległości. Demokraci postępowi chcieliby ograniczać więzy z kontynentem, a przynajmniej nie pozwalać komunistom przejmować newralgicznych gałęzi gospodarki, w tym mediów. Polityka na Tajwanie zaiste oddaje dobrze znany kulturze chińskiej dualizm sił yinyang, czyli  pasywności i dynamiki, ciemnego i jasnego. Nie wolno jednak zapominać, że ów filozoficzny dualizm nie ma nic wspólnego z naszym dualizmem dobra i zła.  


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie

Yin czyli drugie Chiny

Ta dychotomia polityki tajwańskiej ma źródła w najnowszej historii. Tajwan bez wątpienia znajdował się przez wieki w orbicie wpływów chińskich, choć zanim został włączony w XVII wieku do Państwa Środka przez cesarzy z dynastii mandżurskiej (Qing), był kolonią holenderską. Zamieszkiwali go głównie Hoklo, migranci z prownicji Fujian mówiący językiem hokkien, nazywanym dziś niekiedy tajwańskim. Inna grupa to Hakka, bodaj najbardziej swoisty odłam ludności Han (etniczni Chińczycy), także mająca odrębny język. Obie te nacje nałożyły się na rdzenną ludność austronezyjską, tajwańskich aborygenów. Administracja mandżurska niewiele mieszała w tej strukturze etnicznej, jej nadzór był bardzo płytki.

Zmiany nadeszły dopiero po wojnie chińsko-japońskiej pod koniec XIX wieku, która zaowocowała oddaniem Tajwanu Japonii. Razem z archipelagiem Riukiu stał się on podstawą morskiego imperium Nipponu. Na wyspie rozpoczął się proces japonizacji ludności, czemu towarzyszył także rozwój cywilizacyjny. Pojawiły się szkoły, szpitale, bite drogi, książki, prasa, telegraf, nowoczesna opieka zdrowotna. Przeciętni Hoklo i Hakka z Tajwanu, w dużo mniejszym stopniu także aborygeni, nauczyli się czytać i pisać po japońsku, nie po chińsku. W tym właśnie języku poznawali dorobek cywilizacyjny świata, a jeśli mieli większe ambicje, jeździli na studia do Japonii. Podczas drugiej wojny światowej dziesiątki tysięcy Tajwańczyków służyło w armii cesarskiej i walczyło na wszystkich frontach Pacyfiku.

Współcześnie na Tajwanie, w przeciwieństwie do kontynentu, panowanie japońskie nie jest odbierane negatywnie. Pod nim właśnie zaczęła kiełkować tajwańska odrębność. Młodzież tajwańska dużo chętniej podróżuje dzisiaj do Japonii niż do komunistycznych Chin, uczy się języka japońskiego.

Po wojnie nastał czas chaosu. Tajwan znalazł się pod aliancką okupacją, która trwała formalnie do 1952 roku, kiedy został przekazany Republice Chińskiej. Faktycznie jednak po klęsce Japonii wyspa próbowała rządzić się samodzielnie, ale została ostatecznie podporządkowana Kuomintangowi. Punktem krytycznym była masakra elit tajwańskich, wychowanych w czasach japońskich, dokonana przez przybyszów z kontynentu 28 lutego 1947, po fali protestów. Zginęło wtedy w brutalnych egzekucjach kilka tysięcy ludzi. To bardzo ważna data dla tożsamości tajwańskiej. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego wojsko i władze chińskie były wówczas na Tajwanie siłami okupacyjnymi.  

Kropkę nad „i” postawił Czang Kaj-szek, kiedy w 1949 roku pobity przez komunistów wycofał resztkę swoich sił na Tajwan, gdzie chroniła go flota USA. Kuomintang stał się niepodzielnym panem wyspy. Była to partyjna dyktatura, która pod pozorem walki z komunizmem prześladowała każdy przejaw tajwańskości, zakazano na przykład publicznego używania języka hokkien. 

Kuomintang został założony przez ojca Republiki Chińskiej, Sun Jat-sena. To zdecydowanie siła o korzeniach kontynentalnych, konsekwentnie opowiadająca się za jednością Chin. Długie lata Czang i jego otoczenie żyli nadzieją na odbicie Chin kontynentalnych. Na próżno. Kiedy na początku lat 70. Stany Zjednoczone, a za nimi ONZ, uznały reżim w Pekinie za jedynego reprezentanta Chin na arenie międzynarodowej, wszelka nadzieja zgasła. Ale pozostało złudzenie, czyli struktura prawna państwa. Formalnie Tajwan nadal jest drugim rządem chińskim, pretendującym do reprezentacji całych Chin.

Symbolami panowania Kuomintangu są dwie budowle w Tajpej, stolicy wyspy. Pierwsza to Narodowe Muzeum Pałacowe, gdzie są przechowywane skarby cesarskie wywiezione z Zakazanego Miasta w Pekinie. Dowód na ciągłość Chin. Drugi – to monumentalne centrum pamięci Czanga, gdzie zgromadzono pamiątki po nim. Pośrodku budynku stoi wysoka na 10 metrów brązowa rzeźba dyktatora, przedstawionego w pozycji siedzącej; jedna z nielicznych, które pozostały w przestrzeni publicznej Tajwanu. Niegdyś pomniki dyktatora straszyły niemal na każdym placu, w 2000 roku było ich jeszcze 43 tysięcy! Usuwanie ich z przestrzeni publicznej rozpoczęło się jeszcze za władzy Kuomintangu, w początkach demokracji, ale przybrało na sile podczas rządów Demokratycznej Partii Postępowej. Obecnie można je „podziwiać” w tzw. Ogrodzie Generalissimusa w Cihu, gdzie zostały przewiezione co cenniejsze egzemplarze. Tam też jest pochowany dyktator. Owa kolekcja i grób są jednym z miejsc najchętniej odwiedzanych na Tajwanie przez turystów z komunistycznych Chin. Ot, paradoks historii.   

Dzisiejszy Kuomintang jest już tylko echem partii z czasów dyktatora, nauczył się funkcjonować w demokracji, bardziej niż kult Czanga motywuje go dzisiaj idea jednych Chin, w praktyce zaś stoi po prostu na straży status quo.   

Yang czyli Tajwan niepodległy 

 O ile yin jest w kulturze chińskiej pasywne, o tyle yang symbolizuje dynamikę. Pasuje to idealnie do podziału między Kuomintangiem – nieruchliwym strażnikiem starego, a Demokratyczną Partią Postępową – krzewicielką nowego.  

Kuomintang jest całą duszą kontynentalny, DPP zaś to wyspiarze w pełnym tego słowa znaczeniu. Siła ta jest zdecydowanie tajwańska i nie ma żadnych ambicji uczestniczenia w życiu politycznym całych Chin. Trudno w ogóle nazwać ją chińską, pozostaje tajwańska zarówno jeśli chodzi o system wartości, jak i pochodzenie jej kierownictwa oraz zwolenników.

Partia wyłoniła się z ruchu zmian, zawiązanego po zniesieniu stanu wojennego w 1987 roku, z demokratyczną agendą opartą na prawach człowieka, ale też uhonorowaniem tożsamości wyspiarskiej, skupiając nie tyle przeciwników Kuomintangu, ile zwolenników zupełnie innego systemu wartości.

Jeśli symbolem politycznego yin jest centrum pamięci Czanga i Muzeum Pałacowe, to symbolem yang, czyli zmian, stało się Muzeum Pamięci „Dwa-Dwa-Osiem”. Te trzy cyfry to sposób, w jaki na Tajwanie określa się masakrę z 28 lutego 1947: „dwa” to luty, „dwa” i „osiem” to 28. dzień tego miesiąca. Muzeum zostało otwarte w ramach rozliczeń z trudną przeszłością, w dawnym budynku rozgłośni radiowej, którą zajęli w 1947 roku protestujący przeciwko rządom okupacyjnym Kuomintangu. Ekspozycja uzmysławia skalę represji. Pod mur, z zawiązanymi z tyłu drutem kolczastym rękoma, szli inteligenci, prawnicy, lekarze, słowem – elita. Kuomintang urządził Tajwańczykom coś w rodzaju niemieckiej akcji AB w Polsce. Nawet skala ofiar obu mordów jest zbliżona.  

Kolejnym symbolem, przynajmniej zdaniem autora tego tekstu, jest muzeum aborygenów tajwańskich. Ich kultura była deprecjonowana przez władze Kuomintangu. Dzisiaj jest inaczej, mogą kultywować swoje zwyczaje i mowę, a ich dorobek materialny i duchowy stał się obiektem badań na uczelniach wyższych. Aborygeni Tajwanu są najstarszą grupą austronezyjską, właśnie z Tajwanu wyruszyła migracja tej ludności, która objęła Pacyfik, Malaje, Filipiny, a nawet odległy Madagaskar. Dzisiaj wszędzie tam mówi się językami austronezyjskimi, wywodzącymi się pierwotnie z tajwańskiej wyspy. Jest być z czego dumnym. Duma ta ma się nijak do kontynentalnej tożsamości chińskiej, jest za to silnym elementem tożsamości tajwańskiej.

Jak pokazują kolejne sondaże, mniej więcej od 2009 roku większość ludności wyspy określa się jako Tajwańczycy, nie Chińczycy, albo wskazuje obie tożsamości jednocześnie. Tożsamość wyłącznie chińska jest w zaniku.  Dla przykładu, badania Narodowego Uniwersytetu Chengchi  z grudnia 2020 roku pokazują, że  tożsamość tajwańską wybrało – 64,3% badanych, chińską – 2,6%, obie naraz – 29,9 procent. Im młodsi respondenci, tym tożsamość tajwańska silniejsza.

Taka stopniowa, ale konsekwentna zmiana nastawienia wyspiarzy tworzy silne podstawy do ogłoszenia niepodległości i utworzenia niezależnego państwa tajwańskiego. Takie jest też głębokie marzenie DPP. Pekin niejednokrotnie głosił jednak, że w takim wypadku zaatakuje pełną siłą, z tego też powodu niepodległość nie wchodzi w grę. Ogłoszenie suwerenności za cenę wojny z kontynentalnymi Chinami nie znajduje poparcia ani opinii publicznej Tajwanu, ani Stanów Zjednoczonych – gwaranta jego istnienia. Marzenie musi pozostać marzeniem.       

Po trzykroć Tajwan musi upaść

Niewielki Tajwan stał się idee fixe kierownictwa partyjnego w Pekinie. Nie spacyfikowanie Tybetu i Sinkiangu, nie dominacja na Morzu Południowochińskim, ale właśnie opanowanie wyspy ma być pieczęcią chińskiej potęgi, ostatecznym przekreśleniem hańby rozpoczętego w XIX wieku upadku. Połączenie wyspy z kontynentem do 2049 roku, kiedy to obchodzone będzie stulecie powstania Chińskiej Republiki Ludowej, zostało wpisane, jako twarde zobowiązanie, do planów strategicznych. Z perspektywy Pekinu Tajwan musi upaść po trzykroć: jako demokracja, jako potencjalnie udana separacja i jako zwornik antychińskiej bariery.

Po pierwsze: dopóki istnieje demokratyczny Tajwan, wpisany wszak w długą tradycję chińskiej cywilizacji, dyktatura partyjna w Pekinie nie może stać spokojnie, istnieje bowiem dla niej ideowa alternatywa. 

Po drugie: gdyby z kolei Tajwan ogłosił niepodległość, taka separacja mogłaby być zaraźliwa, a dyktatura wszak nie do końca spacyfikowała Tybetańczyków, Ujgurów i inne mniejszości  muzułmańskie. Nie wyparowało też choćby kantońskie poczucie odrębności obyczaju, języka i kuchni. 

Po trzecie: wyspa jest zwornikiem amerykańskiej bariery, oddzielającej Chiny od Pacyfiku, czyli tzw. pierwszego łańcucha wysp, ciągnącego się od Japonii, poprzez Riukiu, Tajwan, Filipiny, Borneo aż do Singapuru. Bez jej złamania Chiny nie będą miały swobody żeglugi po morzach: Wschodnio- i Południowochińskim, a co za tym idzie – bezpieczeństwa dostaw surowców strategicznych, głównie ropy i gazu. 

Brzmi to jak trzykrotny wyrok śmierci. Stratedzy w Pekinie nie przewidują innej możliwości niż aneksja Tajwanu. Na razie mogło by się to odbyć tylko za cenę wojny, być może wyniszczającej dla samych Chin, bowiem Stany Zjednoczone jednostronnie zagwarantowały wyspie bezpieczeństwo i włączą się do walki w jej obronie w swoim własnym interesie. Bez Tajwanu bowiem runie pierwszy łańcuch wysp.

Pekin ma jednak czas, liczy na zmęczenie opinii publicznej Tajwanu trwającym latami zagrożeniem i na tak ścisłe powiązanie ekonomiczne wyspy z kontynentem, że polityczne zjednoczenie byłoby właściwie tylko formalnością.

Oba te czynniki mają skłonić wyspę do kapitulacji na korzystnych warunkach. Biorąc pod uwagę fakt, że strach przed wyniszczającym konfliktem jest w istocie bardzo silnym bodźcem, jak i to, iż tajwańskie firmy już zainwestowały na kontynencie 60 miliardów dolarów, których nie chcą stracić, plan Pekinu ma szanse na realizację. 

Jeśli tak się stanie, będzie można już mówić o epoce chińskiej w dziejach świata i to w najgorszym, totalitarnym wydaniu. Tak wiele zależy od małej wyspy u wybrzeży Azji. Dopóki trwa jej odrębność, dopóty ten ponury scenariusz się nie ziści.    

Tekst oddaje prywatne poglądy autora


Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Andrzej Talaga
Andrzej Talaga
Członek Rady Programowej Fundacji Instytut Bezpieczeństwa i Strategii , ekspert ds. bezpieczeństwa Warsaw Enterprise Institute, komentator mediów elektronicznych. W przeszłości redaktor Rzeczpospolitej, Dziennika Gazety Prawnej, Dziennika Polska Europa Świat, Nowego Państwa; reporter wojenny, relacjonujący konflikty w Iraku, Afganistanie, Palestynie, Libanie, Pakistanie, Kurdystanie. Autor książek „Nasi w Legii Cudzoziemskiej” i „Rozmowy o Polsce”

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!