WALUŚ: Młodzieńcza i niedojrzała. Kobieca twarz współczesnej epoki.

https://commons.wikimedia.org

Już święty Hieronim tłumaczył księżom i zakonnikom, że w służbie Chrystusowi płeć nie ma znaczenia. Ale jego uczniowie z czasem o tym zapomnieli, sklejając w naszej wyobraźni pojęcia „mocy” i „męskości”. Być może dlatego komiksowe i filmowe bohaterki, śliczne i młode, mają cechy komandosa. Albo na odwrót – epatują infantylizmem.

Na powierzchni zalewającej nas powodzi wiadomości, obrazów, newsów i headline’ów widoczne są dwie fale. Jedna to fascynacja młodością i kurczowe poszukiwanie sposobów jej zatrzymania, druga – poczucie siły we wspólnym wyrażaniu gniewu. Obie mają kobiecą twarz. Ubiegłorocznej jesieni widzieliśmy wiele kobiet nieustannie młodych i pięknych, a z drugiej strony – tyleż zbuntowanych, gniewnych, protestujących, także odchodzących od Kościoła. Czy może dziwić, że wśród zwolenniczek tzw. strajków kobiet widać było przede wszystkim kobiety młode i bardzo młode? Owszem, w pewnym momencie, jak wisienki na torcie, pojawiło się kilka starannie przygotowanych wypowiedzi pań mocno starszych, które gorąco zapewniały o zrozumieniu pragnień swoich młodszych sióstr. Można było je zacytować, a nawet pokazać, jako że przyznają rację młodym i popierają ich zdanie. 

To ciekawe, że w epoce, która tak głośno i mocno opowiada o podmiotowości kobiet i ich niezależności od struktur patriarchatu, dla wielu środowisk kobiecych tak ważny wydaje się możliwie młody wygląd. Można trafić na wypowiedzi, które z troską pochylają się nad wyglądem żony sławnego sportowca, ponieważ „stuknęło jej już 30 lat”, a z tytułów wielu wiadomości na temat znanych kobiet można by przypuszczać, że najważniejszą wiadomością po porodzie bywa zamieszczenie zdjęcia dowodzącego brak zmian w figurze. Czy tak mało atrakcyjne wydaje się być dzisiaj kobietą dojrzałą? A może to kolejne etapy naszego życia wydają się nam puste, może to obawa, że z wiekiem można doświadczyć wyłącznie straty? 

Próbuję odpowiedzieć sama sobie. Oczekiwania wobec kobiet są zawsze zgodne z kontekstem epoki, sytuacji, wydarzeń. Chociaż więc nie są odmienne zupełnie, jednak się zmieniają. Zresztą podobnie jak zmienne jest postrzeganie kobiecej urody – kiedyś pięknością była Wenus z Willendorfu, później ta z Milo, potem kobiety z marzenia Rubensa czy z wyobrażeń Nowosielskiego (w okularach, na czerwonym tle).

 

To ważne pytanie, które nas urealnia: w jaki sposób kultura epoki określa, która spośród kobiet jest warta uwagi, która z nich ma znaczenie, jakiej warto poświęcić słowo czy myśl, a może po prostu tylko spojrzenie? Jaką wypada być kobietą w tej czy innej epoce? To kwestia nie tylko mody i estetyki, ale także systemu wartości. Symboliczne wizerunki wielu epok miały przecież kobiecą twarz.

I taką właśnie twarz ma epoka w której żyjemy. I cóż ma nam ona do powiedzenia? Otóż to, że nie ceni sobie dojrzałości. Albo jeszcze inaczej – starannie unika zestawiania takich pojęć, jak dojrzałość i kobiecość. 

Może to dziwić, zważywszy że kwestia kobiet, to od dawna jeden z dyżurnych tematów dziennikarzy, polityków, Kościoła. Czy to nie zdumiewające, jak wiele osób – niezależnie od poglądów, wykształcenia i doświadczenia – ma nieustannie tak dużo do powiedzenia w tej sprawie? To oczywiście nic nowego, od setek lat o kobietach się mówi, pisze, dyskutuje z lewa i prawa. Niezależnie od zmian rządu, ekonomii, kryzysów społecznych i politycznych widać tę lekkość i łatwość ulegania pokusie udzielania rad kobietom, wskazywania im obowiązków, opisywania ich odpowiedzialności za rodziny, za aktualny i przyszły stan społeczeństwa. Dlaczego  znacznie mniej sił, natchnienia i energii kieruje się ku sytuacji mężczyzn? Dziennikarze, socjolodzy i duchowni piszący o kobietach i do kobiet wydają się nie odczuwać aż takiej potrzeby udzielania wskazówek mężom, ojcom, synom, nie wskazują im tak często ich obowiązków, nie akcentują tak mocno ich odpowiedzialności za stan rodzin i społeczeństwa. 

A może właśnie dlatego kobieca twarz epoki tak właśnie chce wyglądać – młodzieńczo i niedojrzale? To zresztą nie nowość, na tej strunie od wieków grają kreatorzy mód. Ale tym razem ta młodzieńczość i niedojrzałość stanęła w pierwszym szeregu, zasłaniając sobą inne wizerunki kobiece.

Mulier fortis

Przekonanie o nieważności kobiet dojrzałych to zupełnie nowy pomysł, bo dotąd realny wpływ na społeczeństwo miały raczej właśnie one. Oddziaływały nie tyle przez swoją urodę, nie tyle przez akcentowaną nieustannie, przeciągającą się młodość, czy okazywany publicznie i emocjonalnie bunt lub gniew, ale przez autorytet, wiedzę, mądrość, wreszcie umiejętności podejmowania decyzji i planowania. To oczywiście musiało trwać, dojrzewać, a więc kosztowało pewien trud. A jednocześnie – może szczególnie dzisiaj – taka postawa jest mało efektowna, zatem bywa trudna do publicznego pokazywania, a tym bardziej naśladowania. 

A jednak właśnie ona poprzez wieki współkształtowała obraz naszej cywilizacji. Przy całej otwartości na wszelkie kultury i wiary należy przyznać rację zdaniu Pawła VI, zauważającego że w chrześcijaństwie, bardziej niż w jakiejkolwiek innej religii, kobieta posiadała od początku specjalny status godności. Jak Egeria, której listy, pisane w czwartym wieku, ujęte są w ramy szczegółowego i pierwszego znanego nam sprawozdania z podróży do Ziemi Świętej. Adresowała je do dominae sorores venerabiles, a więc „czcigodnych pań sióstr”, innych wykształconych i dobrze sytuowanych Rzymianek. Itinerarium Egeriae to doskonałe źródło poznania krajów wschodniego basenu Morza Śródziemnego epoki późnej starożytności, na które od dawna powołują się historycy Kościoła, religii, kultury i sztuki, a także badacze dziejów wszelkich innych specjalności – od liturgii po ekonomię. I nadal powoływać się będą, bo nadal będzie mieć znaczenie ta korespondencja samodzielnej, wykształconej kobiety, która nie tylko sprawnie porusza się po drogach kolejnych krain, ale też umie opisać swe wrażenia tak trafnie i szczegółowo, by stały się ważnym źródłem dla nas, żyjących ponad półtora tysiąca lat później.

Wprawdzie dzisiaj kobiety studiujące teologię gdzieniegdzie ciągle jeszcze budzą zdziwienie, jednak już w IV wieku podziwiano świetne biblistki. Święty Hieronim, choleryk znany z ostrego języka i krytycznych opinii na każdy temat, pouczał w swych listach księży, że nie powinni studiować Pisma Świętego bez przewodnika i nierzadko wskazywał swe uczennice jako mistrzynie. Bibliści zauważają że wielkość Hieronima jako egzegety była w dużej mierze zasługą jego rzymskich uczennic, biegłych w łacinie, grece i hebrajskim. Blezyla, Marcela, Eustochium czy Asela nie poprzestawały na wyjaśnieniach swego nauczyciela,  podejmowały dyskusje i poznawały różne interpretacje, stawiane potem przez Hieronima księżom i zakonnikom za wzór w studiowaniu Biblii. Dlatego też ich mistrz wyjaśniał, że w służbie Chrystusowi płeć nie ma znaczenia.

Ale nie ukrywajmy, że skoro Hieronim musiał coś wyjaśniać prezbiterom i mnichom, widać nie było to dla nich oczywiste. Inercja i opór materii to rzecz chyba oczywista, także w kwestii kobiecej. I owa inercja często bierze górę, szczególnie w sytuacji gdy zabraknie mistrza. 

Może dlatego z czasem uznano, że chwaląc kobietę trzeba sięgać po odpowiedniki męskie – jakby sugerując że upodobnienie kobiety do mężczyzn dodaje jej splendoru. Echo takiego myślenia widać w pochwałach wspaniałych świętych. Generałowie franciszkańscy chwaląc Klarę, towarzyszkę świętego Franciszka,  wskazują że miała ona cechy, które „mniej zaskakują u mężczyzny, a dziwią u  kobiety”. Teresie z Avila najpierw zarzucano zbyt męskie myślenie, następnie zaś chwalono, bo „przekroczyła kobiecą naturę” i „byłaby godniejsza nosić brodę niż niejeden mężczyzna”. Założycielka szarytek, Ludwika de Marillac, miała rzekomo „ten rodzaj czułości, który ma w sobie coś męskiego”. Rozbraja bezradność współczesnego opisu Edyty Stein, która „posiadała w sobie coś męskiego”, chociaż „nie w tym rzecz, żeby nie była kobieca”. We wszystkich cytowanych wyżej przypadkach autorzy chcieli zapewne powiedzieć, że ich bohaterki, mając wszelkie cechy kobiece, wykazywały się jednocześnie roztropnością i zdecydowaniem. Ale wyszło inaczej. 

Ten sam styl opowiadania o wielkości kobiet dojrzałych pojawia się nieraz w duchowości polskiej. I tak czytamy, że błogosławiona Maria Teresa Ledóchowska odziedziczyła „męskie i wielkoduszne przymioty”, a inna błogosławiona, Marcelina Darowska, pisząca autorskie programy szkół dla dziewcząt, „miała coś męskiego w intelekcie”.

A jeśli już autorytetem miała być kobieta dojrzała, tym bardziej unikano przedstawiania jej jako osoby młodej – jeśli taką była. Nawet młodą Katarzynę ze Sieny określano jako la dolce mamma (słodka mama), co miało wskazywać na jej autorytet i uważność wobec ludzi, niezależnie od ostrego i zdecydowanego tonu. Katarzyna potrafiła upominać duchownych i nawet tupnąć na papieża, podobnie jak Brygida, która pouczała biskupów i kardynałów.

Nadal zdarza się usłyszeć, jak wielki wpływ miał Karol Wojtyła na błogosławioną Hannę Chrzanowską, choć on sam podkreślał, jak wiele się od niej nauczył i jakim była dla niego wsparciem. Zdarza się nawet przeoczenie znaczenia i wpływu matki Róży Czackiej, i to nie tylko na kardynała Stefana Wyszyńskiego. 

Z tego skrzywienia percepcji zapewne biorą się trudności z opisem „kobiety mocnej”, mulier fortis, o której mówi biblijny hymn.

Łaciński przekład Księgi Przysłów kładł nacisk na moc ducha, jednak przekłady uwspółcześnione piszą zazwyczaj o „niewieście dzielnej”. Ta wersja brzmi jednak trochę protekcjonalnie, jak naklejka „dzielny pacjent” i bynajmniej nie kojarzy się nam z osobą świetnie zorganizowaną, która umie zarządzać ludźmi, która „z zarobku swych rąk kupuje winnice”, zabezpiecza dom i wspiera biednych.

Z kolei przekłady protestanckie, operujące terminem „niewiasta stateczna”, kompletnie rozmijają się z duchem tego określenia.

Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie

Święta Kinga z kolorowanki

I może w niezrozumieniu tego, co jest ową „mocą”, należy szukać odpowiedzi na pytanie o taką, a nie inną kobiecą twarz naszej epoki. Bo czy aktualna moda  nie biegnie podobnym torem? Komiksowe i filmowe bohaterki, śliczne i młode, jako wojowniczki realizują wybitnie męskie cechy. Piękność musi być uzupełniona cechami komandosa.

Lustrzanym odbiciem tej karykatury jest wizerunek słodkiej panienki. Pisząc te słowa patrzę na kolorowankę, przeznaczoną na lekcje religii w szkole podstawowej. Święta Kinga przedstawiona jest tam pod postacią zgrabnego dziewczątka o miłej, acz infantylnej buzi. To ta sama Kinga, która zdecydowała się ściągnąć wykwalifikowanych górników z Węgier, nakazać poszukiwania minerału, szkolić Polaków, organizować kopalnie i wydobycie słonego towaru, płaciła pieniędzmi z posagu, inwestowała w zrujnowany kraj, wprowadzała nowe, korzystne prawa dla osiedleńców, nie porzucając przy tym dbałości o dawnych mieszkańców.

Jak naprawdę wyglądała księżna, nie wiemy; to nie były czasy selfie. W kolorowance jej twarz i postać odpowiadają wiecznemu marzeniu o nienaruszonej młodości i cudownej mocy, łagodzącej bez żadnego wysiłku wszelkie trudności życia. Taki obraz, ubarwiony kredkami, zostanie w pamięci naszych dzieci, bo któż będzie o Kindze opowiadać równie sugestywnie na przykład na lekcji historii? Może jeszcze, dla odmiany, dzieci po szkole będą mogły obejrzeć sobie kolejny sequel „Mulan” czy „Wojowniczki Rayi”. 

Uśmiechnięty lub zbuntowany urok młodości, przedstawiany jako obraz kobiecości – to dwie strony tego samego, medialnego czy wirtualnego wizerunku. Jeden po drugim, z lekkością płatków śniegu, szybko znika sprzed naszych oczu. Ale, podawany nieustannie, pozostaje w wyobraźni. Jeśli nie chcemy, aby nasze dzieci i dzieci naszych dzieci zapomniały, czym jest autorytet, prawdziwy talent, doświadczenie, wykształcenie, czym jest wspólnota i czas, który weryfikuje to co dobre i prawdziwe, jeśli nie chcemy by zapomniały czym jest świadectwo, które opiera się na obecności i słowie, wypadałoby jednak te kobiety – silne, mądre i mocne – dostrzec. 

PRZECZYTAJ TAKŻE:


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego

Monika Waluś
Monika Waluś
Żona, matka i gospodyni domowa, doktor habilitowana teologii. Studiowała na KUL, UKSW i w Eichstätt. Uczestniczka ekumenicznego ruchu kobiet. Należy do ekipy prowadzącej rekolekcje dla małżeństw bezdzietnych w Sulejówku. Współautorka książek "Dzieci Soboru zadają pytania” i „Puzzle małżeńskie”. Autorka pracy „Spiritus sanctificator. Człowiek wobec Ducha Świętego według ksiąg wyznaniowych luteranizmu (1529-1537)”. Wykłada dogmatykę na UKSW oraz w wyższych seminariach duchownych: kapucynów w Krakowie i diecezjalnym w Płocku. Członkini Zespołu Laboratorium Więzi. Stała współpracowniczka „Przewodnika Katolickiego”. Mieszka w Józefowie pod Warszawą.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!