WARZECHA: Alarm demograficzny

„68 proc. Polek nie planuje posiadania dzieci” – ten sensacyjny sondaż CBOS ze stycznia przypomniano ostatnio, gdy okazało się, że wskaźnik demograficzny za kwiecień to jedynie 21 tys. urodzeń. Ma to być najgorszy wynik w historii pomiarów. Już wcześniej znane były przewidywania GUS, że rok 2023 będzie pod tym względem w ogóle dramatyczny.

Inna sprawa, że wynik sondażu ze stycznia został nieco w tytułach prasowych podrasowany, ale to skutek dziwnego zabiegu CBOS, który w jedną grupę połączył kobiety deklarujące brak planu urodzenia dziecka oraz te odpowiadające „nie wiem”. A przecież „nie planuję” i „nie wiem” to jednak mocno różne postawy. Pozostałe odpowiedzi to „tak, w dalszej perspektywie” – 15% oraz „tak, w ciągu najbliższych 3-4 lat” – 17%, czyli łącznie 32%.

Problem z demografią jest taki, że to czynnik, którego działanie jest bardzo rozłożone w czasie. Po pierwsze – powoduje to, że wyborcy nie widzą i nie uświadamiają sobie jego wpływu na swoje życie. Po drugie – politycy w państwie o tak dramatycznym braku kultury instytucjonalnej, tak wewnętrznie skłóconym i skupionym na najkrótszym dystansie jak Polska nie mają żadnej motywacji, żeby się na serio tą sprawą zająć.

 

Tykająca bomba

Mam nadzieję, że nie muszę nikomu wśród czytelników „Kontry” tłumaczyć, dlaczego demografia jest tak fundamentalna i na jak ogromną liczbę spraw ma wpływ: od wysokości obciążeń podatkowych począwszy na zdolnościach obronnych państwa skończywszy. Nie ma jednak właściwie sposobu, żeby pokazać ten wpływ wyborcom. On pozostaje dla przeciętnego Kowalskiego równie abstrakcyjny jak liczone w miliardach wydatki budżetu. Bo jak niby przeciętny głosujący ma zrozumieć, że teraz trzeba podjąć jakieś działania, żeby za 25 lat nie okazało się, że na polskiego podatnika trzeba nałożyć druzgocące nowe obciążenia?

Podobnie skomplikowane są powody, dla których ludzie nie decydują się na posiadanie dzieci. Według demografów współczynnik zastępowalności wynosi 2,1. W Polsce obecnie to 1,26. Zjazd odnotowujemy od 2018 r., więc wydaje się, że łączenie lekkiego wzrostu z lat 2016-2018 z wprowadzeniem 500 Plus było całkowicie niezasadne.

Lewica uparcie forsuje twierdzenie, że absolutnie decydującym czynnikiem jest restrykcyjne prawo antyaborcyjne ze szczególnym uwzględnieniem konsekwencji wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Miały to podobno – tak usłyszałem niedawno, komentując najświeższe lewicowe wzmożenie w programie publicystycznym „Super Expressu” – nawet potwierdzać sondaże. Ja takich jednak nie znalazłem. Nie potwierdza tego nawet robiony ewidentnie pod tezę sondaż dla OKO Press – czyli medium zdecydowanie lewicowego – ze stycznia ubiegłego roku. To na niego najczęściej powołują się zwolennicy takiej tezy. Tyle że jej potwierdzenia w nim nie ma – jest jedynie zmanipulowana interpretacja jednej z odpowiedzi.

Faktycznie bowiem – 33% wskazało, że powodem, dla którego Polki nie chcą mieć dzieci, jest fakt, że „ciąża to ryzyko”. Jednak interpretowanie tego jako potwierdzenia, że Polki boją się, że uderzy w nich wyrok TK, jest całkowicie nieuprawnione. Po pierwsze – stwierdzenie „ciąża to ryzyko” może się odnosić do wielu spraw, ogólnie związanych nawet nie tylko z medycznym aspektem tejże. A nawet jeśli do niego je zawęzić, nadal jest to stwierdzenie mocno ogólne i może się odnosić do bardzo różnych spraw. Po drugie – w telefonicznym sondażu pytano i kobiety, i mężczyzn, a w dodatku nie było to pytanie o osobiste motywacje, ale brzmiało: „Dlaczego Pana/Pani zdaniem kobiety w Polsce nie chcą mieć dzieci?” – a to jednak całkiem co innego. Po trzecie – można było wybrać dwie odpowiedzi. Zatem to OKO Press przypuszczalną obawę o ryzyko związane z ciążą zinterpretowało bezpodstawnie jako powiązaną z wyrokiem TK.

Była to zresztą dopiero trzecia ze wskazywanych przyczyn. Wyżej były obawa o pracę oraz brak możliwości finansowych.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Dały nam przykład Czeszki?

Bywają też teksty, w których publicyści stawiają karkołomną tezę, że kluczem do wysokiej dzietności jest ateizacja i aborcja. Taką tezę postawił na początku czerwca w „Dzienniku Gazecie Prawnej” Zbigniew Bartuś, z zachwytem wskazując na zateizowane Czechy z aborcją do 3. miesiąca na życzenie jako wzór do naśladowania. I o ile przykład czeski wart jest oczywiście analizowania, to skojarzenie czeskiego demograficznego odbicia z ateizacją i aborcją jest już wyrazem autorskich przekonań i uprzedzeń autora tekstu. Przypominam bowiem, że korelacja, wbrew etymologii tego słowa, to w statystyce jedynie współwystępowanie, a nie związek przyczynowo-skutkowy. Głęboka ateizacja lub prawo do aborcji w Czechach mogą występować jednocześnie ze względnie wysokim wskaźnikiem dzietności (ale i tak nie oszałamiającym, choć rekordowym w skali Europy – 1,85), natomiast nijak nie oznacza to, że jedno wynika z drugiego. Moglibyśmy też stwierdzić, że w kraju X, gdzie urodzeń jest wyjątkowo mało, jest zarazem wyjątkowo dużo samochodów o nadwoziu typu hatchback, ale twierdzenie, że niska dzietność wynika z tego właśnie faktu byłoby bezzasadne.

Nawiasem, autor poniekąd sam sobie zaprzecza. Wspomina, że wysoki współczynnik dzietności (1,84) ma Francja, ale pisze, że to głównie dzięki muzułmankom. Czyli dzięki tej części mieszkańców Francji, która ani nie jest zateizowana, ani nastawiona proabrocyjnie.

 

„Biada brzemiennym i karmiącym w owe dni”

CBOS zbadał w sierpniu ubiegłego roku ocenę polityki rodzinnej rządu i zaspokojenie potrzeb prokreacyjnych Polaków. W badaniu zadano m.in. pytanie: „Jakie formy wspierania rodziny uważa Pan(i) za najbardziej przydatne i mogące zachęcać do posiadania dzieci?”. Można było wybierać wiele odpowiedzi. Na pierwszym miejscu (37%) znalazło się wsparcie finansowe państwa, czyli 500 Plus – co w ewidentny sposób wydaje się sprzeczne z empirią. Pomiędzy 500 Plus a dzietnością nie istnieje bowiem nawet korelacja (500 Plus jest, dzietność spada). 35% wskazało na lepszą dostępność żłobków i innych form opieki nad małymi dziećmi. Na trzecim miejscu (32%) był czynnik podobny, czyli większa dostępność przedszkoli. Dalej były: pomoc dla młodych małżeństw w uzyskaniu mieszkania (31%), ułatwienia w pracy dla rodziców małych dzieci (30%), pomoc w powrocie do pracy lub znalezieniu zatrudnienia dla matek małych dzieci (28%), korzystny dla rodziców system podatkowy (25%), system zniżek takich jak Karta Dużej Rodziny (23%), roczne urlopy rodzicielskie (22%), wysokie zasiłki dla rodzin w trudnej sytuacji materialnej (14%) i gwarantowane minimalne świadczenia emerytalne dla matek przynajmniej czworga dzieci (13%). Obrońcy lewicowej wizji mogliby stwierdzić, że na liście odpowiedzi nie było swobodnego dostępu do aborcji. Ale była odpowiedź „żadne z powyższych” i wskazało ją jedynie 6% respondentów. Można zatem chyba bezpiecznie uznać, że teza o kluczowym znaczeniu prawa aborcyjnego jest bezpodstawna.

Nie rozstrzygnę tutaj w szczegółach, skąd taka awersja Polek do posiadania dzieci, choć faktyczne, a nie motywowane ideologicznie, przyczyny można na zasadzie bardzo prawdopodobnej hipotezy wymienić. Jedną z nich, powszechnie wspominaną przez socjologów, jest niepewność przyszłości.

Od 2020 r., czyli rozpoczęcia pandemii, ta niepewność narasta. Gdy pandemia przeszła płynnie w wojnę na Ukrainie, ten czynnik nabrał jeszcze większego znaczenia. Szabelkizm polskich władz może go dodatkowo wzmacniać, przy czym idę o zakład, że szermujący agresywną retoryką ważni polscy politycy w ogóle tego wpływu nie biorą pod uwagę, bo im on po prostu nie przyszedł do głowy.

 

Druga kwestia to ogólnie rozumiana stabilność i przyjazność państwa. Państwo, w którym co chwila zmieniają się przepisy, mające wpływ na sytuację finansową milionów, gdzie szaleje inflacja, gdzie nie funkcjonuje sprawny system sądownictwa, a w polityce trwa permanentna karczemna awantura – nie daje poczucia, że można się zdecydować na przedsięwzięcie tak długofalowe, jakim jest posiadanie dzieci.

Ważne jest również, żeby obywatele czuli, że państwo nie traktuje ich jak wrogów – a tak właśnie niestety jest, szczególnie w przypadku tych, którzy nie są głównym celem zabiegów obecnej władzy. Państwo nie przeregulowane, nie najeżone na każdym kroku pułapkami finansowymi i prawnymi, czyli takie, gdzie łatwo się żyje – to miejsce, gdzie chce się mieć dzieci.

Trzecia kwestia to finanse. 500 Plus, mimo sondażowych deklaracji, okazało się nieskuteczne. Być może lepszym pomysłem byłby system proponowany przez Trzecią Drogę, czyli wspólne rozliczenia z dziećmi, co efektywnie obniżałoby obciążenia podatkowe wraz ze wzrostem liczby potomstwa, aż do ich całkowitego skasowania.


CZYTAJ TAKŻE:

MACIEJEWSKA: „Jestem cudem. Czy jeszcze o tym pamiętasz?” Polemika z rodzicielską martyrologią

FASZCZOWA: Ojcostwo (z)badane. Polski tata w oczach ekspertów

GÓRSKI: 8 miliardów. Bomba do rozbrojenia


Poza etatyzm i liberalizm

Rzecz jasna, w kwestii posiadania dzieci będziemy mieli spór pomiędzy etatystami a liberałami. Etatyści będą przekonywać, że najlepszym sposobem jest jak największa redystrybucja i jak najdalej idące prawne gwarancje choćby w dziedzinie zatrudnienia. To jednak droga donikąd. Krępowanie przepisami obywateli, w tym przedsiębiorców, będzie rodziło skłonność do wynajdowania luk albo po prostu do stronienia od określonego rodzaju sytuacji. Przykładowo – dla przygniecionego obciążeniami małego przedsiębiorcy zatrudniającego zaledwie kilka osób perspektywa zaangażowania kobiety, która w najbliższym czasie może zajść w ciążę i odejść na urlop macierzyński, zajmując mu miejsce w firmie, jest nie do zaakceptowania. Taki przedsiębiorca będzie zatem po prostu unikał zatrudniania kobiet w określonym wieku i sytuacji życiowej. Rozwiązaniem nie jest więc usztywnianie, ale poluzowanie kodeksu, tak aby przedsiębiorca tego zatrudnienia się nie obawiał, wiedząc, że w każdym momencie może takie miejsce pracy zwolnić. Kobieta zaś – mówiąc w uproszczeniu – będzie wiedzieć, że po urodzeniu dziecka znajdzie bez problemu nową pracę na bardziej elastycznym rynku.

Oczywiście dyskusja o sposobie na polską demografię to temat na wiele spotkań, debat i długich opracowań.

Jedno powinno być jasne: jeśli nie zaczniemy działać natychmiast – dosłownie natychmiast, bo każdy kolejny stracony rok jest problemem – to za dwie dekady możemy być zmuszeni przedsięwziąć radykalne środki, niszczące dla Polski i Polaków: albo masowo przyjmować imigrację, albo narzucić na obywateli drastyczne obciążenia, albo potężnie zredukować funkcje państwa – co może samo w sobie nie byłoby złe, wziąwszy pod uwagę, jak są rozrośnięte. Ta redukcja dotknęłaby jednak spraw już całkowicie podstawowych.  

POSŁUCHAJ:


Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
(1975) publicysta tygodnika „Do Rzeczy”, oraz m.in. dziennika „Rzeczpospolita”, „Faktu”, „SuperExpressu” oraz portalu Onet.pl. Gospodarz programów internetowych „Polska na Serio” oraz „Podwójny Kontekst” (z prof. Antonim Dudkiem). Od 2020 r. prowadzi własny kanał z publicystyczny na YouTube. Na Twitterze obserwowany przez ponad 100 tys. osób.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!