Wszelkiego rodzaju inżynieria społeczna zawsze przynosiła złe skutki. Przyjaźni między narodami nie zadekretuje żaden minister, premier ani nawet prezydent.
Lektura tegorocznego exposé ministra spraw zagranicznych Zbigniewa Raua dostarcza wielu wrażeń, momentami ekstremalnych. Dokładnie omawiałem to wystąpienie na swoim kanale. Tutaj napiszę zatem tylko, że wszystkie wątki zostały przepuszczone poprzez filtr wojny na Ukrainie. Faktem jest, że to w tej chwili największy problem i wyzwanie, z jakim polska polityka zagraniczna i bezpieczeństwa ma do czynienia – i zapewne będzie jeszcze mieć przez długi czas. Jednak zakładanie, że musi to być wyznacznik relacji z praktycznie każdym państwem świata (minister mówił o tym właściwie wprost), czyni z nas kraj ogarnięty swoistą obsesją.
Nie o tym jednak chcę pisać, ale o innym ważnym fragmencie wystąpienia szefa MSZ. Brzmiał on następująco:
Pragnęlibyśmy, aby w przyszłości Ukraina była czymś więcej niż partnerem w ramach UE i NATO oraz czymś więcej niż dobrym sąsiadem, z którym mamy przyjazne relacje oraz dobrą współpracę gospodarczą. Naszym celem jest takie ukształtowanie wzajemnych relacji, aby między Polską i Ukrainą wyeliminować potencjał do jakichkolwiek poważniejszych tarć na tle interpretacji historii czy położenia obywateli identyfikujących się z polską mową, kulturą i tradycjami. Polacy i Ukraińcy nie tylko u siebie w ojczyźnie, lecz i w drugim kraju powinni czuć się jak u siebie w domu. Rosyjska agresja tak bardzo zbliżyła nasze narody i dostarczyła tak ogromnego społecznego kapitału sympatii i zaufania, że stoimy przed unikatową w ostatnich stuleciach szansą odtworzenia zniszczonej przez niemieckich i moskiewskich zaborców oraz bolszewicki totalitaryzm wspólnoty polsko-ukraińskiej. A zatem, w wieku XXI wspólnota Polski i Ukrainy winna się przejawić jako trwała współpraca dwóch bardzo bliskich sobie językowo, kulturowo i mentalnie narodów zamieszkujących w dwóch suwerennych państwach.
Jest to kolejny przypadek, kiedy to przedstawiciele obozu władzy próbują niejako zadekretować rzeczywistość i za pomocą werbalnych bodźców stworzyć stan rzeczy, który nie istnieje. W wystąpieniach pana prezydenta Andrzeja Dudy, nierzadko także pana premiera Mateusza Morawieckiego czy też właśnie w exposé ministra spraw zagranicznych mowa jest o jakimś przełomowym, głębokim, fundamentalnym porozumieniu pomiędzy narodami polskim i ukraińskim. Zaczyna to przypominać – jeśli ktoś ma skłonność do złośliwych porównań, a ja mam – dekretowanie dozgonnej przyjaźni Polaków z wielkim narodem sowieckim, sfinalizowanej odpowiednim wpisem do konstytucji w roku 1976.
Jak naprawdę wygląda sytuacja? W Polsce od lat pracowali Ukraińcy. Jak na skalę imigracji, problemy związane z ich obecnością w naszym kraju były marginalne. Dlatego nie wywoływali większych negatywnych emocji. Sentyment z przeciwnej strony także był raczej przychylny, względnie – neutralny z potencjałem do zmiany na plus. Wojna faktycznie to zmieniła. Ale nie do końca tak jak to prezentują politycy. Po stronie ukraińskiej bardzo wzrosły notowania Polski i Polaków – i trudno się dziwić. Przyjęcie uchodźców, ogromna pomoc finansowa i wojskowa, wsparcie polityczne – wszystko to sprawiło, że Polska i Polacy cieszą się dzisiaj na Ukrainie wielką popularnością.
Po stronie polskiej obraz jest bardziej zniuansowany. Z charakterystyczną dla naszego narodu zapalczywością przez pierwsze miesiące Ukraińców wręcz kochaliśmy. Jednak z czasem – co przewidywałem od samego początku i to przewidywanie nie było szczególnie trudne – temperatura tej emocji zaczęła spadać. Kilka przeprowadzonych w ostatnich miesiącach badań wskazuje, że stosunek Polaków do Ukraińców generalnie się nie zmienił – nadal mocno wspieramy ich w walce z agresorem – ale wyraźnie osłabiło się poparcie dla szerokiej pomocy dla nich szczególnie w Polsce. Mówiąc prostym językiem: Polacy zaczęli uważać, że Ukraińcom trzeba wciąż życzyć powodzenia w walce z Rosjanami, ale lepiej, aby ta walka odbywała się już za czyjeś inne pieniądze.
Jeśli ktoś twierdzi po 14 miesiącach wojny, że mamy do czynienia z głęboką, fundamentalną i, co najważniejsze, trwałą zmianą, na której można budować jakąś formalną wspólnotę nie tylko narodów, ale i państw – to głosi oderwane od realiów, a w gruncie rzeczy także niebezpieczne tezy. Dla stworzenia jakiejkolwiek wspólnoty tego typu – pomijając już wszelkie kwestie prawnomiędzynarodowe, finansowe, bezpieczeństwa i wiele innych, które omawiałem w innych swoich artykułach – potrzeba lat budowania wzajemnego zaufania i pewności, że nie mamy do czynienia z chwilowymi emocjami, ale z procesem, który faktycznie odmienił wzajemne myślenie o sobie.
CZYTAJ TAKŻE:
PIEKUTOWSKI: Zmęczenie, które przyszło. O raporcie Sadury i Sierakowskiego
Jako przykład do naśladowania pokazuje się często Niemcy i Francję, pokazując, że od zakończenia II wojny światowej do powstania Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali upłynęło siedem lat, a przecież zbrodnie niemieckie były znacznie większe niż ukraińskie. Jednak żadna sytuacja z historii nie powtarza się jeden do jednego, a ta analogia jest akurat całkowicie chybiona. Oba państwa popychała do siebie wtedy sytuacja geopolityczna, co może przypominać obecne okoliczności. Jednak Niemcy nie byli we Francji postrzegani jako ludobójcy, choć mieli przecież na koncie eksterminację francuskich Żydów. A pamiętać trzeba, że Niemcy zostali po II wojnie światowej poddani denazyfikacji, nawet jeśli była ona mocno kulawa.
W przypadku Polski i Ukrainy nie mówimy o włączeniu obu państw do organizacji w rodzaju EWWiS, ale o jakiejś formie ścisłego bilateralnego sojuszu, czyli związku znacznie bliższym. To coś kompletnie innego. Powody stworzenia EWWiS były pragmatyczne. Zgoda z Niemcami była wtedy celem, ale miała wyniknąć głównie z ujęcia współpracy gospodarczej w ramy, które z jednej strony spajały Zachód wobec bloku wschodniego, z drugiej – sprawiały, że Niemcy porzuciłyby myśl o rewanżu (wciąż miano w pamięci przebieg zdarzeń po I wojnie).
Ukraina nigdy nie została poddana procesowi porównywalnemu z denazyfikacją. W czasie II wojny światowej Ukraińcy wspierali Niemców w wielu aspektach zbrodniczej działalności przeciwko Polakom, natomiast współczesna Ukraina nigdy nie rozliczyła się z żadnego aspektu działań swoich obywateli. Co więcej, przyjęła mit UPA jako podstawę swojej mitologii narodowej. Nie miało to wydźwięku antypolskiego, lecz głównie antyrosyjski, co jednak nie zmienia faktu, że jest to ogromny problem, jeżeli mielibyśmy mówić o narodowym porozumieniu.
Przede wszystkim jednak kilkanaście miesięcy szczególnej sytuacji to o wiele, wiele za mało, żeby mówić o zbudowaniu jakiegoś głębokiego wzajemnego zaufania. Ukraińcy pracujący w Polsce przed 24 lutego ubiegłego roku w zdecydowanej większości nie nawiązywali relacji z Polakami – najwyżej w miejscu pracy. Dziś to samo dotyczy przebywających w Polsce uchodźców. Może osobom zaangażowanym bezpośrednio w pomoc trudno w to uwierzyć, ale ogromna część Polaków, nawet jeśli dostrzega Ukraińców obok siebie, nie ma z nimi żadnych kontaktów. A oni sami też się do nich specjalnie nie garną. Żyjemy obok siebie – właśnie: obok.
Wszelkiego rodzaju inżynieria społeczna zawsze przynosiła złe skutki. W tym wypadku będzie podobnie, jeśli rządzący uparliby się, żeby wprowadzać w życie swój plan. Tu niczego nie da się przyspieszyć ani odgórnie zarządzić. Za rok może się okazać, że polska sympatia wobec Ukraińców zmieni się w obojętność graniczącą z niechęcią, a z kolei Ukraińcy zaczną szczególnie ciepło myśleć o tych, którzy będą w stanie najbardziej pomóc im w odbudowie zniszczonego kraju. Przyjaźni między narodami nie zadekretuje żaden minister, premier ani nawet prezydent.
Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.