WARZECHA: Bajki o unii polsko-ukraińskiej

Świadectwem ignorancji – lub celowej manipulacji – Roháča jest, że właśnie przykład zjednoczenia Niemiec przytacza jako precedens dla proponowanego połączenia Polski i Ukrainy.

Groźna fantazja o unii polsko-ukraińskiej ponownie rozpaliła co bardziej oczytanych komentatorów (bo jednak jest to nadal zabawa intelektualna dla elity). Tym razem nie wygłosił jej jednak któryś z polskich adeptów geopolityki, ale Amerykanin słowackiego pochodzenia, Dalibor Roháč, związany z American Enterprise Institute (nie mylić z Warsaw Enterprise Institute). Roháč swoje tezy zawarł w tekście opublikowanym na portalu prestiżowego amerykańskiego magazynu Foreign Policy, kojarzonego na ogół z opcją nieco bardziej na prawo niż inny tytuł o podobnej tematyce, nieco bardziej znane Foreign Affairs. Sam Roháč swój tekst na Twitterze zaanonsował pisząc, że to jeden z jego „bardziej ekscentrycznych pomysłów”. Tak jest w istocie.

Niebezpieczna dezynwoltura

Nie wiem, na ile słowacko-amerykański analityk zapoznał się z debatą – co prawda szczątkową – która wokół podobnych idei toczyła się już wcześniej w naszym kraju. Podejrzewam, że zapewne nie wziął jej pod uwagę, w przeciwnym bowiem razie uwzględniłby w swoim artykule przynajmniej niektóre czysto merytoryczne zastrzeżenia, jakie się tam pojawiały.

Roháč pisze, że Polska i Ukraina mogłyby „pod koniec wojny” (czyli jeszcze w jej trakcie, co już samo w sobie jest zadziwiającą propozycją) stworzyć państwo „federalne lub konfederacyjne”, automatycznie wprowadzając Ukrainę do UE i NATO. Przykro to mówić, ale Foreign Policy opublikowało tekst odznaczający się dramatyczną ignorancją już w tym, jednym z pierwszych, akapicie.

Najpierw trzeba jednak zaznaczyć, że dużą dezynwolturą jest stawianie obok siebie jako rozwiązań praktycznie identycznych federacji i konfederacji. Mamy dziś na świecie całkiem sporo państw federacyjnych, ale praktycznie żadnego konfederacyjnego (to związek o wiele luźniejszy, w którym państwa składowe, jeśli trzymać się teorii stosunków międzynarodowych, powinny zachować odrębność). Wbrew swojej oficjalnej nazwie, nie jest bowiem konfederacją nawet Konfederacja Szwajcarska, a trudno na świecie znaleźć przykład konfederacji w stanie „czystym”. Konfederacja nie spełniałaby natomiast celów, jakie przed projektem stawia Roháč, więc możemy ją z tego równania wykreślić.

Federacja zaś oznacza oddanie centralnemu rządowi kontroli nad podstawami polityki ekonomicznej, a także politykami zagraniczną i obrony. Jak pogodzić w tych wypadkach interesy części składowych tego hipotetycznego tworu, będących na tak radykalnie różnych etapach rozwoju jak Polska i Ukraina? To kompletna iluzja albo recepta na napięcia tak gigantyczne, że niemal natychmiast by tę federację rozsadziły.

Druga kwestia to teza o „automatycznym” wejściu Ukrainy, niejako kuchennymi drzwiami, do UE i NATO. Teza z gruntu fałszywa (tak samo zresztą fałszywa w przypadku konfederacji). Państwo federacyjne byłoby całkowicie nowym tworem. Nie powstałoby bowiem na zasadzie wchłonięcia jakiegoś kraju przez inny – jak to było choćby przy okazji zjednoczenia Niemiec (NRD stała się z prawnomiędzynarodowego punktu widzenia częścią Republiki Federalnej Niemiec) – lecz poprzez zjednoczenie dwóch krajów o identycznym statusie. A to z kolei oznacza, że tak powstałe nowe państwo nie byłoby z automatu, jako całość, członkiem ani UE, ani NATO. Przeciwnie: musiałoby przejść ponownie procedurę przyjmowania do obu organizacji – chyba że na poziomie czysto politycznym zadecydowano by inaczej. To jednak bardzo wątpliwe, bo mielibyśmy do czynienia z tworem całkowicie odmiennym niż sama Polska jako członek Unii i Sojuszu Północnoatlantyckiego. Nie ma żadnego powodu, żeby na taką specjalną ścieżkę zgodzili się mniej przychylni nam partnerzy w tych gremiach oraz żeby nie wykorzystali okazji do przeczołgania UkroPolski.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Fałszywe analogie

Świadectwem ignorancji – lub celowej manipulacji – Roháča jest, że właśnie przykład zjednoczenia Niemiec przytacza jako precedens dla proponowanego połączenia Polski i Ukrainy. Tymczasem była to sytuacja całkowicie odmienna, co sam Roháč potwierdza, pisząc o przyjęciu przez NRD konstytucji RFN. Tak oczywiście nie mogłoby powstać federacyjne państwo polsko-ukraińskie. Jego podstawą nie mogłaby być konstytucja RP z 1997 r., przyjęta przez Kijów, już choćby dlatego, że jest to konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej, a my nie mówimy przecież o włączeniu Ukrainy do Polski. I to znów autor tekstu sam przyznaje.

Analogia z wchłonięciem NRD przez RFN jest fałszywa i z tego powodu, że w 1990 r. mieliśmy do czynienia z ponownym połączeniem dwóch sztucznie stworzonych po II wojnie światowej państw niemieckich, które wcześniej były jednością. Niemcy z Zachodu i Wschodu byli wciąż jednym narodem, jakkolwiek różniły ich doświadczenia czasu zimnej wojny. Polacy i Ukraińcy w żadnym wypadku jednym narodem nie są, a jeśli żyli w jednym państwie, to od tamtego momentu dzieli nas już dzisiaj blisko 230 lat (pomijając mocno nieudany pod względem wielonarodowości epizod 20-lecia międzywojennego, którego zresztą Roháč nie przywołuje). Niemcy byli rozerwani raptem na lat 55.

Autor artykułu w FP pomija natomiast praktycznie całkowicie aspekt społeczny, który jest tutaj kluczowy. Wobec liczby ludności Ukrainy i jej obszaru, Polacy nagle staliby się mniejszością w nowym państwie. Już dzisiaj natomiast kolejne badania opinii publicznej pokazują, że im dłużej Polska gości ukraińskich uchodźców, tym bardziej sceptyczni stają się wobec nich Polacy. Nie jest to bynajmniej niechęć, ale właśnie sceptycyzm, oparty choćby na spostrzeżeniach o różnicach w obyczajowości.

Ów sceptycyzm mógłby się łatwo zmienić w otwartą wrogość, gdyby Polakom ogłoszono, że mają stworzyć z Ukraińcami jedno państwo, a następnie gdyby dotarło do nich, że oznacza to zjednoczenie z krajem radykalnie biedniejszym, dużo bardziej skorumpowanym, zmagającym się z przestępczością tak brutalną, że Polacy o takiej zdążyli już zapomnieć, a w tym duecie to Polska miałaby być stroną wyłącznie dającą. Dla polskiej części federacji konkurencja ze strony tańszej ukraińskiej siły roboczej czy ukraińskiego rolnictwa byłaby po prostu niszcząca, a zamiast zwesternizowania Ukrainy moglibyśmy otrzymać orientalizację Polski.  


CZYTAJ TAKŻE:

MACIEJEWSKI: Konfederacja czy kompleksy?

WARZECHA: Ani konfederacja ani przeciw tyranii. Polemika z Piotrem Trudnowskim


Cui bono?

Roháč wykazuje się też ogromnym optymizmem, kreśląc wizję hojnego sponsorowania przez UE i Zachód takiego przedsięwzięcia. Słusznie bowiem zauważa, że tego rachunku na pewno nie będą płacić Polacy. Taki plan oznaczałby porażkę idei już na starcie.

Nie wiem, czy amerykańsko-słowacki analityk miał kiedykolwiek w rękach „Rzeczpospolitą Jagiellonów” Pawła Jasienicy. Dawny adiutant „Łupaszki” sformułował w swoim dziele tezę, która nigdy nie była tak aktualna – przy całej swojej kontrowersyjności – jak teraz: że połączenie w jeden organizm państwowy Korony i Litwy (z obszarem dawnej Rusi Kijowskiej jako jej istotną częścią) było praprzyczyną późniejszych niepowodzeń tego państwa, ponieważ nieuchronnie odciągało jego siły na wschód. Odnosząc tę argumentację do pomysłów Roháča, można uznać za całkowicie absurdalne, aby Polska miała tworzyć sobie strefę zagrożenia w postaci części własnego terytorium bezpośrednio narażonej na kolejne ataki Rosji. Polska faktycznie potrzebuje Ukrainy tak niepodległej i suwerennej jak się da, ale nie jako członu federacji, lecz jako bufora chroniącego przed Rosją. Bufora, do którego bezpośredniej obrony nie będziemy nijak w twardy sposób zobowiązani, dlatego też Warszawa nie powinna być zwolennikiem wejścia Kijowa do NATO.

Koncepcja, którą przedstawia autor tekstu w FP, może być w jakimś stopniu atrakcyjna dla Ukraińców – choć im dalej w las, tym ta atrakcyjność mogłaby się okazać mniejsza – lecz najatrakcyjniejsza może być z punktu widzenia Waszyngtonu. I o tym Roháč w zasadzie otwarcie pisze. Tu zaś dochodzimy do kluczowej kwestii: interesy USA nie są identyczne z interesami Rzeczypospolitej, jakkolwiek w wielu aspektach mogą być zbieżne. Z pewnością jednak nie w tym.

Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
(1975) publicysta tygodnika „Do Rzeczy”, oraz m.in. dziennika „Rzeczpospolita”, „Faktu”, „SuperExpressu” oraz portalu Onet.pl. Gospodarz programów internetowych „Polska na Serio” oraz „Podwójny Kontekst” (z prof. Antonim Dudkiem). Od 2020 r. prowadzi własny kanał z publicystyczny na YouTube. Na Twitterze obserwowany przez ponad 100 tys. osób.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!