Droga Światła według Papiniego

Obraz ThomasPixabay

Poni?sz? drog? ?wiat?a skompilowa?em z fragmentów Dziejów Chrystusa Giovanniego Papiniego (prze?. W. Rzymowski, Kraków 1922). Niektóre fragmenty zosta?y wyg?adzone i zmodyfikowane, a wt?oczenie tekstu w form? drogi ?wiat?a wymaga?o w paru miejscach dopisków, które zaznaczone s? kursyw?. Rzecz nadaje si? bardziej do indywidualnej lektury, cho? adaptacja do modlitwy z wiernymi jest z pewno?ci? mo?liwa.

Paschalne rozwa?ania Papiniego cechuj? si? literackim pi?knem, intelektualn? przenikliwo?ci? i duchow? g??bi?. Niezwykle sugestywnie oddaj? dezorientacj? i eufori? przyjació? Chrystusa, którzy spotkali go po jego zmartwychwstaniu. Echo tych emocji mo?e dotrze? do czytelników poni?szego tekstu, przypominaj?c, ?e nad zwyci?stwem Pana Jezusa nad ?mierci?, nie mo?na przej?? do porz?dku dziennego.

* * *

Stacja pierwsza. Pan Jezus zmartwychwstaje

Zmartwychwstanie Chrystusa dowodzi?o, ?e rzecz niewiarygodna stawa?a si? prawdziw?, ?e Bóg nie opu?ci? swoich uczniów, ?e nie opu?ci ich nigdy. Wrogowie, którzy zdawali si? triumfowa?, zostali pokonani; prawda widzialna na nowo zajmowa?a nale?ne sobie miejsce w uk?adzie proroctw. Skoro Król powróci?, to przyj?cie królestwa by?o niedalekie, i bracia jego, dzi? wyszydzani i ?cigani, niebawem poczn? królowa? wraz z nim na wieki. Skoro Nauczyciel zmartwychwsta?, to i uczniowie mog? nie obawia? si? ?mierci; skoro móg? on wyj?? z jamy grobowej, to obietnice jego s? obietnicami Boga, i dotrzymane b?d? a? do ko?ca. Ukrzy?owanie by?o tylko jednodniowym za?mieniem, ?eby ?wiat?o tym mocniej mog?o zap?on?? po wszystkie dni w przysz?o?ci.

Oszczerstwa ?ydów, oskar?enia fa?szywych ?wiadków, w?tpliwo?ci uczniów, podst?py zaniepokojonych i strwo?onych nieprzyjació?, sofistyka b?kartów Tomaszowych, urojenia herezjarchów, wymys?y dowcipnisiów, podkopy i napa?ci wielkiej i ma?ej krytyki, nie zdo?a?y wyrwa? z serc milionów ludzi prze?wiadczenia, ?e cia?o rozbite na krzy?u Trupiej G?owy, po trzech dniach wsta?o z martwych, aby nie umrze? ju? nigdy. Ludzko?? po dzie? dzisiejszy nie uko?czy?a rachunków z tym Zamordowanym, który wyszed? z grobu. Wyszed?, aby ukaza? swój bok, w którym w?ócznia rzymska uczyni?a na zawsze widzialnym Serce, mi?uj?ce tych, którzy go nienawidz?. 

Stacja druga. Aposto?owie przybywaj? do pustego grobu Pana Jezusa

S?o?ce nie wzesz?o jeszcze tego dnia, który dla nas jest niedziel?, gdy niewiasty uda?y si? do ogrodu. Lecz na wschodzie, sponad wzgórz, wstawa? ju? brzask bia?y, lekki, niby odbicie ziemi odzianej w lilie i srebro. Wplata? si? w drgaj?ce ?wiat?o gwiazd i z wolna poch?ania? iskrz?ce ja?nienie nocy. By? to jeden z owych cudownych przed?witów, które przypominaj? sen duszy niewinnej i pi?kno obietnicy. Niewiasty sz?y w ch?odzie poranku niemal oczarowane jakim? natchnieniem, którego nie umia?yby usprawiedliwi?. Czy wraca?y, by jeszcze raz ujrze? tego, który zabra? ich serca i ich nie strwoni?? Czy wraca?y, by nad zw?okami Ofiarowanego, z?o?y? wonno?ci silniejszy od tych, które z?o?y? Nikodem?

Zaledwie przyby?y do miejsca, gdzie le?a? g?az, stan??y jak wryte. Ciemny wst?p do groty by? otwarty i ukazywa? ciemne wn?trze grobu. Skoro tylko s?o?ce, wynurzywszy si? wreszcie spoza grzebienia wzgórz, o?wieci?o wej?cie do groty, wzmog?y si? na duchu i wst?pi?y do ?rodka. Z pocz?tku nie dostrzega?y nic, po czym ogarn??a je nowa groza. Z prawej strony siedzia? ubrany w bia?e szaty m?odzieniec, który rzek?:

– Dlaczego szukacie ?yj?cego w?ród umar?ych? Nie ma go tu: zmartwychwsta?. Pójd?cie do swoich braci i powiedzcie im, ?e Jezus zmartwychwsta? i ?e go niebawem ujrz?.

Gdy wróci?y do domu, w którym ukrywali si? uczniowie, opowiada?y wzburzonymi i zdyszanymi g?osami ów niewiarygodny wypadek: grób otwarty, m?odzieniec odziany na bia?o, rzeczy, które im oznajmi?: Mistrz zmartwychwsta?, przeka?cie braciom.

Szymon i Jan porwali si? z miejsca i j?li biec ku ogrodowi Józefa. Jan, jako m?odszy, wyprzedzi? towarzysza, i pierwszy przyby? do grobu. I pochyliwszy g?ow? ku otworowi groty, ujrza? na ziemi chusty, ale nie wszed?. Po chwili dotar? i Szymon, dysz?c ci??ko, i wtargn?? do groty. Prze?cierad?a rozrzucone by?y na ziemi; chusta atoli okrywaj?ca g?ow? nieboszczyka, z?o?ona by?a i zwini?ta na boku. Wst?pi? z kolei do groty Jan: ujrza? i uwierzy?.

fot. Ca?un Tury?ski – kopia

Stacja trzecia. Zmartwychwsta?y Pan Jezus objawia si? Marii Magdalenie

Gdy kobiety, dygoc?c z przera?enia i rado?ci, wysz?y z groty, aby p?dem pobiec tam, dok?d je pos?ano, Maria Magdalena zatrzyma?a si? nagle. Dlaczego? Sama na to nie umia?aby odpowiedzie?. Mo?e s?owa nieznajomego nie przekona?y jej dostatecznie, mo?e nie zd??y?a si? sama upewni?, ?e miejsce by?o istotnie puste; czy? nie móg? by? ów m?odzieniec wspólnikiem kap?anów, postawionym tam, aby wprowadzi? je w b??d?

Wtem odwróci?a si? i ujrza?a obok siebie, na tle zieleni i s?o?ca, jakiego? cz?owieka. I nie pozna?a go wówczas, gdy odezwa? si? do niej:

– Niewiasto, czemu p?aczesz? Kogo szukasz?

Marii wydawa?o si?, ?e by? to ogrodnik Józefa, id?cy tak wcze?nie do roboty.

– P?acz?, gdy? wzi?to Pana mego z grobu. Je?eli? to ty go wzi??, powiedz mi, gdzie go z?o?y?e?, a przyjd? go zabra?.

Nieznajomy, tkni?ty t? szczero?ci? nami?tn?, t? prostot? dzieci?c?, odpowiedzia? jednym tylko s?owem, jednym imieniem, jej imieniem; ale tym g?osem t?sknoty i ?alu, tym g?osem przenikaj?cym i niezapomnianym, który j? wo?a? tyle razy:

– Mario!

Wtenczas, jakby ockni?ta nagle, zrozpaczona odnalaz?a swego Utraconego. I pad?a mu do nóg, na rosist? traw?, i u?ciska?a je swoimi r?koma, te stopy bose, które mia?y na sobie podwójn? czerwie? od gwo?dzi.

Lecz Jezus rzek?:

– Nie tykaj si? mnie, bom jeszcze nie wst?pi? do Ojca mego, ale id? do braci mojej i powiedz im, ?e wst?puje do Boga mego i waszego. I powiedz im, ?e ich uprzedz? w drodze do Galilei.

I natychmiast odsun?? si? od kl?cz?cej i oddali? si? w?ród krzewów, uwie?czony s?o?cem. Maria patrzy?a za nim, dopóki nie znikn?? jej z oczu; po czym podnios?a si? z trawy, przeobra?ona na twarzy, oszo?omiona, ?lepa od szcz??cia, i pobieg?a drog?, któr? posz?y jej towarzyszki.

Stacja czwarta. Pan Jezus ukazuje si? uczniom na drodze do Emaus

Kleofas i jego towarzysz, którzy udali si? do Emaus, byli to dwaj poczciwi ?ydzi, z tych co pozostawiali w swoim duchu pewne miejsce dla idea?u. Miejsce to jednak nie mog?o by? zbyt rozleg?e i idea? ów musia? si? dostosowywa? do pozosta?ych rzeczy. S?owa Jezusa o?ywi?y w nich, co najwy?ej, prastar? t?sknot? mesjanizmu materialnego, ale ukrzy?owanie poderwa?o w nich wszelk? wiar?. Wspó?czuli Jezusowi i cierpieli jego cierpieniami, atoli jego katastroficzny koniec, haniebny, bez walki i bez s?awy, sta? w zbyt jaskrawym kontra?cie do tego, czego si? spodziewali, a zw?aszcza czego pragn?li. To, aby Oswobodziciel nie zdo?a? ani innych, ani samego siebie ocali?, ?e Mesjasz ?ydowski sko?czy? na krzy?u zbójców i z?oczy?ców, nazbyt wielkim by?o rozczarowaniem i zbyt dotkliwym zgorszeniem. Nie mogli oprze? si? przypuszczeniu, ?e on sam myli? si? co do prawdziwej swojej istoty. Id?c, rozmawiali ze sob? o tych wszystkich rzeczach.

Nagle ujrzeli, ?e obok ich cieniów jaki? cie? trzeci pada na ziemi?. Obejrzeli si? za siebie. Cie? ów pada? od cz?owieka, który szed? za nimi, jak gdyby chc?c ich rozmow? pods?ucha?. Nowy towarzysz sam zagadn??:

– Có? to za rozmowy, które toczycie mi?dzy sob??

Kleofas tonem zdziwienia odpar?, ?e rozprawiaj? o Jezusie, proroku pot??nym w mowie i czynie, którego kap?ani i prze?o?eni skazali na ?mier? i ukrzy?owali.

– A my?my si? spodziewali, ?e on odkupi Izraela.

– O g?upi! – zawo?a? nieznajomy. – A leniwego serca ku wierzeniu w to wszystko, co powiedzieli prorocy!

I g?osem niemal oburzonym przytacza? staro?ytne proroctwa i przypomina? s?owa pradawne. Dwaj uczniowie s?uchali z pokor? i uwag?, gdy? starodawne napomnienia nabiera?y w jego ustach nowego ?aru i nowego znaczenia, tak pe?nego wymowy, ?e dziwnym wydawa?o im si?, ?e nie dostrzegli go wcze?niej sami. Tymczasem ukaza?y si? pierwsze domostwa Emaus i pielgrzym pocz?? si? ?egna?, jakby zamierza? i?? dalej.

– Zosta? z nami – powiedzieli – bo ma si? ku wieczorowi i dzie? si? ju? nachyli?.

I, uj?wszy go za r?k?, wprowadzili go do domu, do którego sami szli.

Stacja pi?ta. Pan Jezus rozpoznany przy ?amaniu chleba

Skoro siedli za sto?em, Go??, który zaj?? miejsce po?rodku, wzi?? chleb w r?k?, roz?ama? go i poda? po kawa?ku przyjacio?om. W tej chwili otworzy?y si? ich oczy, jak w chwili przebudzenia, gdy cz?owiek nagle ujrzy s?o?ce na pos?aniu. Obydwaj wstali, jakby podrzuceni dreszczem, pobladli i na koniec poznali go; tego, który umar? na krzy?u, a którego nie potrafili zrozumie? i spotwarzali. Ale nie mieli nawet tyle czasu, by go uca?owa?, gdy? Jezus natychmiast wyszed? z izby i znikn?? z ich oczu.

Nie mogli pozna? go z twarzy ani nawet ze s?ów; nie poznali go nawet po blasku oczu, gdy mówi?, ani po g?osie. Lecz wystarczy?o, aby wzi?? chleb w r?ce, jak ojciec rozdzielaj?cy posi?ek mi?dzy synów, wieczorem, po dniu pracy lub podró?y, a natychmiast w tym ruchu rozpoznali jego r?ce, jego r?ce b?ogos?awi?ce i gwo?dziami przebite; mrok sprzed ich oczu ust?pi?, i twarz? w twarz stan?li wobec blasku Zmartwychwsta?ego. Gdy w pierwszym swoim ?yciu obcowa? z nimi jak przyjaciel, nie rozumieli go; gdy id?c z nimi drog?, poucza? ich, nie poznali go; lecz w chwili, gdy spe?ni? ów tkliwy obrz?d tego, który s?ugom swoim s?u?y i podaje k?s chleba, b?d?cy ?yciem i nadziej? ?ycia, wtenczas po raz pierwszy ujrzeli go. I jakby wstydz?c si?, mówili mi?dzy sob?.

– Czy nasze serce nie pa?a?o wtedy, gdy t?umaczy? nam proroków? Czemu nie mogli?my go pozna? wtenczas?

Wieczerza w Emaus, Caravaggio

Stacja szósta. Zmartwychwsta?y Pan Jezus ukazuje si? Aposto?om

Uczniowie wci?? czuwali, gdy na progu drzwi, wysoki i blady, ukaza? si? Jezus. Wszed?szy, powiód? po nich wokó? oczyma i pozdrowi? zebranych.

– Pokój wam!

Nikt nie odpowiedzia?. Zdumienie zmrozi?o rado??.

– Czemu?cie si? zatrwo?yli? – odezwa? si?. – I co za my?li do waszych serc wst?puj?? Ogl?dajcie r?ce moje i nogi. To ja jestem. Dotknijcie i przypatrzcie si?.

I wyci?gn?? ku nim r?ce, pokaza? z jednej i z drugiej strony znaki jeszcze krwawe od gwo?dzi i rozwar? p?aszcz na piersi, aby ujrzeli ran? od w?óczni w boku. Niektórzy, zerwawszy si? z ?o?a, przykl?kn?li, i zobaczyli wówczas na bosych stopach, dwa otwory g??bokie, po?rodku dwóch sinych pier?cieni. Ale nie ?mieli go dotkn??, jakby z obawy, aby nie rozwia? si? nagle w powietrzu. Wszyscy zachowywali milczenie, jak gdyby przera?eni tym, ?e musz? wierzy? w?asnym zmys?om. Milcza? nawet Szymon; zreszt? có?, nie zdradzaj?c si? p?aczem, móg?by on powiedzie? temu, który patrzy? na niego tymi samymi oczami, na dziedzi?cu Kajfasza, gdy on, Szymon, przysi?ga?, ?e go nie zna.

Aby rozproszy? wahania, Jezus spyta?:

– Macie tu co je???

Nie potrzebowa? on ju? pokarmu. Lecz dla tych cielesnych ludzi, potrzebny by? cielesny dowód; dla tych, którzy wierzyli w materi? i karmili si? materi?, potrzebna by?a próba materialna. Ostatniego wieczoru spo?ywali razem posi?ek; wi?c i teraz, gdy znów znale?li si? razem, podzieli ich wieczerz?.

Stacja siódma. Pan Jezus przekazuje Aposto?om w?adz? odpuszczania grzechów

Sko?czywszy wieczerz?, Jezus podniós? oczy ku uczniom i rzek?:

– Jeste?cie teraz przekonani? Czy te? wci?? jeszcze nie rozumiecie? Czy s?dzicie, ?e jakie? widmo mog?oby je?? w waszej obecno?ci, jak ja jad?em? Tyle razy by?em zmuszony wyrzuca? wam osch?o?? serca i brak wiary! A przecie? nie tai?em nic z tego, co mia?o sta? si? w owych dniach. Lecz wy g?usi i bezpami?tni, s?yszycie i potem zapominacie, czytacie a nie rozumiecie. Czy nie mówi?em wam, gdym przebywa? z wami, ?e musia?y si? dope?ni? te wszystkie rzeczy, które s? zapisane? ?e Chrystus musia? by? skazany na m?k? i ?e trzeciego dnia mia? zmartwychwsta?. I ?e tak trzeba by?o, a?eby w jego imi? przepowiadane by?o nawrócenie i odpuszczenie grzechów po wszystkich narodach, pocz?wszy od Jeruzalem?

W miar? jak mówi?, twarze uczniów roz?wietla?y si? blaskiem zapomnianej nadziei, oczy za? poczyna?y iskrzy? si?, jak oczy pijanych. By?a to pierwsza godzina pociechy po przygn?bieniu ostatnich dni. Te rzeczy, jakie im powiedzia?, wiedzieli ju? przedtem, lecz naprawd? ?y? w nich zaczyna?y one dopiero teraz, gdy usta jego je powtórzy?y. Owe s?owa rozogni?y letnich, o?ywi?y wspomnienia dawnych rozmów, dawnych dni s?onecznych: i nagle wszyscy poczuli si? podniesieni na duchu; uczuli zapa?, jakiego nie odczuwali od dawna; zapragn?li pa?? sobie w obj?cia, kocha? si? mocno i nie rozstawa? si? ze sob? nigdy. Uwierzyli i nie doznali w swej wierze zawodu: nie byli ju? samotni i opuszczeni.

Stacja ósma. Zmartwychwsta?y Pan Jezus umacnia Tomasza

Tomasz by? jednym z tych, którzy do g??bi czuli si? wstrz??ni?ci ha?b? tego, co sta?o si? na Golgocie. Niegdy? o?wiadczy? on, ?e gotów by?by umrze? razem ze swoim Mistrzem, uciek? wszak?e pospo?u z innymi, gdy pochodnie zbirów ukaza?y si? na górze Oliwnej. Wiara jego zmierzch?a w owym mroku, jaki rozpostar? si? nad miejscem ka?ni. Ta otch?a? poniewierki, w jak? Jezus pozwoli? si? wtr?ci?, bola?a go, gdy rozmy?la? o niej, niemal bardziej jeszcze ni? utrata tego, kogo mi?owa?. To zwalenie w proch wszystkich nadziei obrazi?o go, niby wykrycie oszustwa, i usprawiedliwia?o, w jego oczach, nawet sam bezwstyd ucieczki. Tomasz, po katastrofie krzy?a, by? niezmiernie daleki od tego, aby, na podstawie s?yszanych pog?osek, da? wiar? w zmartwychwstanie. Nazbyt bezlito?nie run??a ufno?? pierwotna, aby móg? teraz zaufa? zdaniu swoich towarzyszy z?udzenia. I tym, którzy przynie?li mu wiadomo??, odpar?:

– Je?li nie ujrz? w r?ku jego przebicia od gwo?dzi, a nie w?o?? palca mojego na miejsce gwo?dzi, i nie w?o?? r?ki mojej w bok jego, nie uwierz?.

Owa odpowied? Tomasza uczyni?a z niego jednego z najs?ynniejszych ludzi na ?wiecie; na tym bowiem polega wiekuista w?a?ciwo?? Chrystusa: uwiecznia? tak?e tych, którzy go obrazili. Wszyscy ostro?nisie ducha, pirroni?ci, zasiadacze katedr tudzie? akademii, letni kretyni, na?adowani przyczynkami kazui?ci, sofi?ci, cynicy, wszy naukowe i paso?yty uczonych; wszystkie wreszcie kaganki zazdrosne wobec s?o?ca, wszystkie motyle nie znosz?ce lotu soko?ów, wszystek ów ?wiat, za patrona i obro?c? swego wybra? Tomasza. ?ywio?em ich jest tak zwana rzeczywisto?? i poza jej rubie?e nie wykraczaj?. W istocie ci?gn? oni ku z?otu, które nie syci g?odu, ku s?awie, która tak krótkim jest szelestem w milczeniu wieczno?ci, ku cia?u, które zamieni si? w proch i glin?, oraz ku owym szumnym odkryciom, które ujarzmiwszy ich, przyspiesz? dla nich straszliwe odkrycie ?mierci. Takie i tym podobne odkrycia s? dla nich rzeczami „realnymi”; w nich to kochaj? si? wyznawcy Tomasza. By? mo?e jednak, gdyby kiedykolwiek przysz?o im do g?owy przeczyta? to, co zasz?o po jego odpowiedzi, gotowi byliby zw?tpi? nawet o tym, który pow?tpiewa? o zmartwychwstaniu.

W tydzie? potem uczniowie w tej samej zebrali si? izbie, i tym razem by? z nimi i Tomasz. A oto nagle odezwa? si? jaki? g?os od progu:

– Pokój wam!

Jezus wchodzi i szuka oczyma Tomasza. I wo?a do niego po imieniu i podchodzi bli?ej, by móg? go widzie? dobrze, oko w oko.

– W?ó? palec swój i ogl?daj moje r?ce. ?ci?gnij sw? r?k? i w?ó? w mój bok, i nie b?d? niewiernym, ale wierz?cym.

Lecz Tomasz nie us?ucha?. I nie ?mia? w?o?y? palca swego w rany, ani r?ki w otwór w boku. Rzek? tylko:

– Panie mój i Bo?e mój!

Tymi s?owami wyzna? swoj? kl?sk?, pi?kniejsz? ni? wszystkie zwyci?stwa, i od tej chwili ca?y by? oddany Chrystusowi. Dot?d czci? go jako cz?owieka doskonalszego od innych, teraz rozpoznaje w nim Boga, owszem „swego Boga”. Wtenczas Jezus odrzek?:

– Dlatego uwierzy?e?, ?e mnie ujrza?e?, Tomaszu. B?ogos?awieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.

Tak wyg?oszone zosta?o ostatnie z b?ogos?awie?stw. Tomasz jest ?wi?tym, a jednak nie móg? dost?pi? owego b?ogos?awie?stwa. Legenda staro?ytna opiewa, ?e r?ka jego, a? do ?mierci pozosta?a we krwi. Legenda prawdziwa ca?? prawd? swego prawdziwego symbolu, je?li zwa?ymy, ?e niewierno?? mo?e by? pewn? postaci? morderstwa. ?wiat pe?en jest tego rodzaju morderców, którzy zacz?li od zamordowania w?asnej duszy.

Niewierny Tomasz, Carravaggio

Stacja dziewi?ta. Pan Jezus spotyka uczniów nad Jeziorem Galilejskim

Gdy dramat zako?czy? si? najwi?kszym bólem i najwi?ksz? rado?ci?, ka?dy powróci? do swego powo?ania. Syn do Ojca, Król do swego królestwa, arcykap?an do swoich basenów krwi, chór do pe?nego nadziei milczenia, rybacy do sieci. Rybacy ludzi z powrotem pojawili si? w Galilei i z powrotem uj?li swe sieci. Mieli rozkaz od tego w?a?nie, który wyrwa? ich z tych okolic, a?eby byli ?wiadkami jego nies?awy i jego chwa?y. Nie zapomnieli o nim i nigdy nie zapomn?. Lecz Zmartwychwsta?y rzek?: zobaczymy si? w Galilei. Wi?c opu?cili z?owieszcz? Jude? i powrócili do swej s?odkiej, jasnej ojczyzny. Jak?e pi?kne zda?y si? ich oczom stare chaty. I cudna by?a cicho?? tego niemal morskiego miasteczka. Lecz ponad wszystko górowa?a cudno?? jeziora. Na tym jeziorze, które przypomina?o jak?? opieku?cz? zatok?, po raz pierwszy ich oczom ukaza?a si? pi?kno?? ?wiat?a i wody. Owe niesko?czone godziny oczekiwania i nadziei, zapatrzenia w mieni?ce si? fale, w drgnienia sieci, w zbieraj?ce si? nad wod? chmury, stanowi?y przewa?n? cz??? ich prostego i ubogiego ?ycia.

I oto powrócili, przynosz?c na ratunek t? gar?? wspomnie?, które musia?y wystarczy? do przeistoczenia ?wiata. Siedmiu uczniów Chrystusa zebra?o si? pewnego wieczoru na przystani w Kafarnaum. I rzek? Szymon:

– Id? ?owi? ryby.

Wsiedli w ?ód? i pojechali, lecz tej nocy nic nie z?owili. Nieco podra?nieni niepowodzeniem, skierowali ?ód? z powrotem do brzegu. Gdy byli ju? blisko l?du, ujrzeli w blasku zorzy jak?? posta? ludzk?, tu? nad wod?, zdaj?c? si? na nich czeka?; wszak nie poznali uczniowie, ?e to by? Jezus.

– Dzieci, a macie ryby? – zawo?a? Nieznajomy.

Oni za? odpowiedzieli:

– Nie.

– Zapu?cie sie? po prawej stronie ?odzi, a znajdziecie.

Us?uchali, a niebawem sie? by?a tak pe?na ryb, ?e z trudem uda?o im si? wyci?gn?? j? na wierzch. I wszyscy j?li dr?e?, gdy? odgadli kim by? ten, co na nich czeka?.

– To jest Pan – ozwa? si? Jan do Szymona.

 

Stacja dziesi?ta. Zmartwychwsta?y Pan Jezus przekazuje w?adz? Piotrowi

Na brzegu ujrzeli ognisko rozniecone oraz dwie ryby, które piek?y si? nad ogniem, tudzie? obrus z chlebem. I rzek? im Jezus:

– Pójd?cie na ?niadanie.

I po raz ostatni ?ama? chleb i podawa? wszystkim, po czym to samo uczyni? z ryb?. Skoro zjedli, zwróci? si? do Szymona.

– Szymonie, synu Jony, mi?ujesz mnie wi?cej ni?li ci?

Zaprzaniec, s?ysz?c to pytanie, tchn?ce tkliwo?ci?, ale dla niego tak okrutne, poczu? si? przeniesiony w inne miejsce, ponad inne ognisko, k?dy inni zadawali mu pytania, i wspomnia? swoj? ówczesn? odpowied?, i spojrzenie tego, który mia? umrze?, i swój wielki p?acz w?ród nocy. I nie ?mia? odpowiedzie? tak, jakby pragn??. Przytakni?cie, w jego ustach, brzmia?oby jak przechwa?ka i bezwstyd; zaprzeczenie za? by?oby k?amstwem i ha?b?.

– Tak, Panie, ty wiesz, ?e ci? kocham.

Nie powiada, ?e go mi?uje, wstrzymuje si? od wypowiedzenia s?owa mi?o?ci, tylekro? ?lubowanej, a potem zdradzanej. Chrystus mówi do?:

– Pa? baranki moje.

I po raz wtóry go pyta:

– Szymonie, synu Jony, mi?ujesz mnie prawdziwie?

– Ty wiesz, ?e ci? kocham.

– Pa? owce moje.

I po raz trzeci pyta:

– Szymonie, synu Jony, czy kochasz mnie naprawd??

Nie mówi ju? o mi?o?ci, lecz chce, aby po raz trzeci, w obliczu wszystkich, trzy zaparcia si? w Jerozolimie zosta?y zatarte nowymi trzykrotnymi ?lubami. Lecz Piotr nie czuje ju? w sobie si?, by znie?? t? powtarzan? katusz?.

– Panie – wybuchn??, prawie p?acz?c. – Ty wiesz, ?e ci? kocham.

– Pa? owce moje. Gdy? by? m?odszy, opasywa?e? si? sam i chodzi?e? gdzie chcia?e?; lecz gdy si? zestarzejesz, wyci?gniesz r?ce, a inny ci? opasz? i poprowadzi ci?, dok?d nie chcesz.

Na ?mier?, na krzy? podobny do tego, na którym mnie rozbito. Pozna?e? tedy, co znaczy mi?owa? mnie. Mi?o?? do mnie jest bli?niacz? siostr? ?mierci. Za to, ?em was mi?owa?, ponios?em ?mier?, za to, ?e mnie mi?ujecie, zabij? i was. Ty odpowiada? b?dziesz za wszystkie baranki, które pod twoj? stra?? zostawiam, w nagrod? za?, u kresu poniesionych trudów, otrzymasz dwie belki i cztery gwo?dzie jak ja, i ?ywot wieczny.

– Pójd? za mn?!

 

Stacja jedenasta. Pan Jezus daje uczniom nakaz misyjny

Wrócili znów do Jerozolimy, porzucaj?c tym razem na zawsze swoje sieci: w?drowcy d?ugiej podró?y, któr? odt?d przerywa? b?d? jedynie etapy krwi. W tym samym miejscu, k?dy zszed? ku chwale ludzkiej, pod cieniem kwitn?cych ga??zi, Jezus ma wst?pi? ponownie po dniach sromoty i odrodzenia, do chwa?y niebios. Przez dni czterdzie?ci, równe dniom sp?dzonym na puszczy po chrzcie w wodach Jordanu, ?y? mi?dzy lud?mi. ?ycie jego, jakkolwiek jego posta? zachowa?a dawny wygl?d, zdawa?o si? najwy?szym szczytem ?wiata cielesnego i widzialnego, gotowym na to, by wróci? na ?ono Ojca, od którego wysz?o, aby na ziemi, zatopionej w mrokach, otworzy? okno na przepych niebios.

Uczniowie, raz jeszcze, powtarzaj? owo pytanie, które, na tym samym miejscu zadali Jezusowi w pami?tny wieczór przepowiedni. Teraz, gdy wróci? jak obieca?, czego jeszcze mamy si? spodziewa?.

– Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraelowi?

Chcieli by? mo?e mówi? o królestwie Bo?ym, które w ich umys?ach, jak i w umys?ach proroków stapia?o si? z królestwem Izraela, gdy? od Judei mia?o si? rozpocz?? odrodzenie ziemi.

– Nie wasza rzecz jest zna? czasy i ich chwile, które Ojciec w swej w?adzy po?o?y?; ale we?miecie moc ducha, który przyjdzie na was; i b?dziecie mi ?wiadkami w Jeruzalem, i we wszystkiej Judei i Samarii, a? po kra?ce ziemi.

Stacja dwunasta. Zmartwychwsta?y Pan Jezus wst?puje do Ojca

By? to jeden z ostatnich wieczorów majowych i ob?oki wyz?ocone po?ród tej z?otej godziny zdawa?y si? z ziemi rozgrzanej p?yn?? ku niebu nachylonemu, jak gdyby dymy ofiar niezmiernych i wonnych. Na polach oddanych pracy kszta?towania ziarna, ptaki rozpoczyna?y wzywa? do gniazd swe piskl?ta; wieczorny powiew chwia? z lekka ga??zkami drzew i gronami zielonych jeszcze owoców. Nad dalekim miastem falowa? tuman kurzawy, z którego wystrzela?y ku górze szczyty, wie?yce i bia?e czworoboki ?wi?tyni.

Jezus podj?? obydwie r?ce i b?ogos?awi? uczniom. Gdy patrzyli na niego, wzniós? si? z ziemi, i w tej?e chwili ob?ok ja?niej?cy, jak w ów poranek Przemienienia, otoczy? go i skry? sprzed oczu. Wszelako pozostali nie mogli oczu odwróci? od nieba i wci?? patrzyli w gór?, znieruchomiali w podziwie, a? dwaj m??owie w bia?ej odzie?y zbudzili ich z os?upienia.

– M??owie galilejscy, czemu stoicie, patrz?c w niebo? Ten Jezus, który wzi?ty jest od was do nieba, tak przyjdzie jako?cie go widzieli id?cego do nieba.

Wtenczas, ukorzywszy si? w milczeniu, wrócili do Jerozolimy, w zadumie nad nowym dniem, który mia? wzej??: pierwszym dniem owego dzie?a, które po dwóch bez ma?a tysi?cleciach nie jest jeszcze uko?czone. ?adna jednak z obietnic bo?ych nie mo?e pój?? w zapomnienie: wszystkie kropelki tego ob?oku majowego, który go przes?oni?, wci?? drgaj? przed nami, i co dzie?, wznosz?c swe znu?one i ?miertelne oczy, to samo ogl?damy niebo, z którego zst?pi on w straszliwym blasku swej chwa?y.

Stacja trzynasta. Uczniowie oczekuj? na zes?anie Ducha ?wi?tego

Teraz uczniowie pozostali sami; sami w obliczu niedaj?cego si? zliczy? nieprzyjaciela, któremu na imi? – ?wiat. Atoli niebo nie jest ju? tak odci?te od ziemi, jak by?o przed przyj?ciem Jezusa; mistyczna drabina Jakubowa nie jest ju? tylko snem samotnika, ale opiera si? o ziemi?, po której depcz? ich stopy, tam za? w górze stoi Or?downik, który nie zapomina o istotach jednodniowych, przeznaczonych do wieczno?ci, które przez pewien czas by?y jego braci?.

Wiemy kim byli aposto?owie. Galilejczyk wybra? ich spo?ród Galilejczyków; ubogi wzi?? ich spo?ród ubogich. Nie chcia? wybiera? ich spo?ród bogaczy, gdy? szed? bogaczom wypowiada? walk?; ani spo?ród pisarzy i doktorów, gdy? szed? obala? ich zakon; ani spo?ród filozofów, gdy? w Palestynie filozofów nie by?o, a nawet gdyby byli, staraliby si? st?umi? jego nadprzyrodzon? mistyk? pod pow?ok? dialektyki. Wiedzia? jednak, ?e te dusze surowe, lecz nietkni?te, nieuczone, lecz pe?ne zapa?u, zdo?a w ko?cu odmieni? wed?ug swego pragnienia, zdo?a je d?wign?? ku sobie, ukszta?towa? tak, jak kszta?tuje si? mu? rzeczny, który jest b?otem, ale, gdy nada mu si? posta? i wypali w piecu, sta? si? mo?e pi?knem wiekuistym. Aby wszak?e ta odmiana mog?a si? dokona?, musi na ich g?owy zst?pi? p?omie?. A? do zes?ania Ducha ?wi?tego, u?omna ich natura, zbyt cz?sto bra?a gór?. Teraz aposto?owie czekaj? w wieczerniku na Trzeci? Osob?. Pozwolili Chrystusowi, by nada? kszta?t ich ?yciu. Teraz oczekuj? przepalaj?cego ognia Ducha ?wi?tego, dzi?ki któremu przez ich nauczanie i czyny przebija? b?dzie wiekuiste pi?kno i nowo?? dobrej nowiny. I dzi?ki któremu przeka?? ?wiatu pami?? s?ów Chrystusa i jego ?ycia.

 

Stacja czternasta. Zmartwychwsta?y Pan Jezus posy?a Ducha ?wi?tego

Chrystus, który ?y? po?ród nas, wie co tai si? na dnie naszej nieszcz?snej natury. Jeste?my ras? b?karci?, zawieruch? li?ci niesta?ych i przelotnych, jeste?my katami dla samych siebie, op?akanym pomiotem istot poronionych, które tarzaj? si? w zdro?no?ciach podobni do pijaka, rozci?gni?tego we w?asnych ekskrementach, lub zabitego, p?awi?cego si? w ka?u?y w?asnej krwi. Wszystkie pokolenia s? takie same, jak to, które go ukrzy?owa?o i pod jak?kolwiek przyszed?by postaci?, wyrzek?yby si? Chrystusa. Wszystkie wiary, w tym zaka?onym ludzkim bagnie, rozk?adaj? si? i mr?. Jedna tylko religia ma wyznawców, ta, która czci najwy?sz? trójc? w Wotanie, Mamonie i Priapie. Religia ta ubóstwia si??, której god?em jest szabla, a ?wi?tyni? koszary; ubóstwia bogactwo, którego god?em jest z?oto, a ?wi?tyni? gie?da; ubóstwia cia?o, którego god?em jest fallus, a przybytkiem dom publiczny. Potomstwo wydaje si? wielu przekle?stwem, rozpusta triumfuje, sodomia znajduje swoich panegirystów i swoje lupanary; nierz?dnice, tajne i publiczne, panuj? nad ludem zwyrodnialców i syfilityków.

Chrystus wie o tym wszystkim i widzi, ?e ten ?wiat rozgor?czkowany i zezwierz?cony zas?uguje jedynie na ognisty potop. Zsy?a jednak inny ogie? – Ducha ?wi?tego. Aby o?ywi?, odnowi?, pocieszy? i doda? otuchy pos?anym na ?wiat uczniom. Aby obmy?, co nie?wi?te, osch?ym wla? zach?t?, leczy? ludzkie rany. Aby gi??, co jest harde, rozgrzewa? serca twarde, prowadzi? zb??kane. Aby przyj?? z pomoc? s?abo?ci w modlitwie, kieruj?c ku Bogu nasze s?owa, o ile naprawd? wynikaj? z g??bi duszy; nasze ?zy, o ile naprawd? by?y ?zami krwawymi w sercu, nim kroplami s?onymi sp?yn??y z oczu. „B?d? z wami a? do sko?czenia ?wiata”; tak brzmia?a jedna z ostatnich, najwi?kszych Chrystusowych obietnic, danych uczniom. Zes?anie Ducha ?wi?tego na aposto?ów jest jej potwierdzeniem.

Ks. Maciej Koczaj SChr
Ks. Maciej Koczaj SChr
ksiądz, zakonnik należący do Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii. Pochodzi z Dębicy. W 2015 roku złożył w zgromadzeniu chrystusowców profesję wieczystą. W kolejnym roku, w katedrze poznańskiej przyjął święcenia kapłańskie. Obecnie mieszka, posługuje i studiuje w aglomeracji chicagowskiej. Współpracuje z kwartalnikiem "Msza Święta", gdzie publikuje cykl tekstów o liturgii, rozumianej jako znak sprzeciwu.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!