Dzieci w Kościele – zagubione fundamenty

Dzieci w Ko?ciele – dwug?os ma??e?sko-rodzicielski

Wprowadzenie

Jaki? czas temu w sieci rozgorza?a dyskusja na temat dzieci w ko?ciele (i Ko?ciele). Wywo?a? j? nie?wiadomie abp Marek J?draszewski, poruszaj?c w li?cie skierowanym do wiernych z okazji rozpoczynaj?cego si? Wielkiego Postu kwesti? spadaj?cego poziomu dzietno?ci. W reakcji pojawi?y si? listy otwarte wiernych „matek i ojców katolików” (krytykuj?ce lub broni?ce stanowiska krakowskiego metropolity) i spory w mediach spo?eczno?ciowych dotykaj?ce ju? nie tylko pierwotnego tematu, ale w ogóle dzieci, ich miejsca w Ko?ciele, uczestnictwa w liturgii etc. Jako katolikom i rodzicom wielodzietnym sprawy te le?? nam oczywi?cie na sercu. Dlatego spróbujemy dorzuci? do wspomnianych sporów kilka groszy w nadziei, ?e uda nam si? wskaza? pewne aspekty dyskutowanych problemów, które – jak si? zdaje – rzadko, je?li w ogóle, pojawiaj? si? w tych dysputach, a s? wa?ne, ?eby nie powiedzie? kluczowe. Wi??? si? bowiem z podstawami naszej wiary i wynikaj?cej z niej to?samo?ci. Staramy si? zatem zwróci? uwag? nie tyle na kwestie szczegó?owe czy praktyczne, ile zasadnicze, które w dysputach o, z jednej strony, l?kach i tendencjach potencjalnych rodziców, a z drugiej warunkach mieszkaniowych, przewijakach i zachowaniu dzieci na mszy tudzie? reakcjach na nie, nie dochodz? do g?osu.

To pierwszy g?os w ma??e?sko-rodzicielskim dwug?osie Agnieszki i Tomasza Dekertów. Tekst Agnieszki Myszewskiej-Dekert mo?na przeczyta? tutaj.

Dzieci w Ko?ciele – zagubione fundamenty

Zasadnicze pytanie, które my, katolicy, powinni?my sobie zada? brzmi: jaki jest cel posiadania przez nas potomstwa? Czy wyczerpuje si? on w tym, ?e po prostu chcemy (a przynajmniej jaka? cz??? z nas chce) je mie?? Czy s? po prostu efektem ubocznym gor?cego uczucia i nami?tno?ci, które ?ywimy do drugiej osoby? Czy dzieci „si? rodz?” i „si? rozwijaj?”, to znaczy mamy je, bo tak jest cz?owiek zbudowany, ?e jego geny nakazuj? mu w pewnym momencie ?ycia podj?? czynno?ci rozrodcze i zatroszczy? si? o przetrwanie ich efektów?

Czy kwestia posiadania lub nieposiadania dzieci jest wy??cznie prywatn? spraw? konkretnych par, to znaczy, czy nie ma ?adnego celu na poziomach eklezjalnym i spo?ecznym i z ich punktu widzenia? Czy rodzenie i wychowywanie dzieci ma co? wspólnego z nasz? wiar?, której tre?? (bo nie chodzi tu o „poczucie” czy „do?wiadczenie” wiary, ale o jej „w co”) znamy dzi?ki wielowiekowej tradycji Ko?cio?a, i która ?yje w jego wspólnocie, czy te? s? to kwestie z tego punktu widzenia oboj?tne, to znaczy otwarte na swobodne obsadzenie ich czysto osobistymi znaczeniami, w tym celami?

Je?li si?gniemy do tradycyjnego nauczania Ko?cio?a, zawartego w takich dokumentach, jak encykliki Arcanum divinae sapientiae Leona XIII (1880) czy Casti connubii Piusa XI (1930), ale te? do tekstów pó?niejszych (cho? tam niekoniecznie w sposób tak jasny), znajdziemy jednoznaczn? odpowied? na to pierwsze pytanie oraz b?dziemy w stanie wywnioskowa? odpowiedzi na te pó?niejsze. Papie? Leon XIII, pisz?c w swojej encyklice (rozdz. 10) o celach i zadaniach ma??onków stwierdza:

Chrze?cija?ska doskona?o?? i pe?nia ma??e?stwa nie ogranicza si? do rzeczy, które zosta?y wspomniane. Najpierw bowiem zwi?zkowi ma??e?skiemu dane zosta?o wy?sze i wznio?lejsze pos?annictwo ni? to, które mu z natury przys?ugiwa?o; zmierza? ma ono nie tylko do utrzymania rodu ludzkiego, lecz do rodzenia dziatek Ko?cio?a, „wspó?mieszka?cy ?wi?tych i domownicy Bo?y” (Ef 2,19), „aby mianowicie rodzi? si?, by? wychowywany lud czcicieli i wyznawców Boga i Zbawiciela naszego Chrystusa Pana” (Katechizm Rzymski, cz. 2, rozdz. 8).

Celem naturalnym ka?dego ma??e?stwa jest rodzenie i wychowywanie dzieci, natomiast celem ma??e?stwa katolickiego oprócz tego jest równie? przysparzanie cz?onków wspólnocie Ko?cio?a i wprowadzanie ich w raison d’être tej wspólnoty, to znaczy w oddawanie czci Bogu i Zbawicielowi. Te proste prawdy s? dzisiaj bardzo trudne do przyj?cia, poniewa? z jednej strony podlegaj? wyko?lawiaj?cej interpretacji, zgodnie z któr? mówienie o potomstwie jako o celu ma??e?stwa redukuje je do bycia „stajni? rozp?odow?”, z drugiej, generalna sekularyzacja ?ycia powoduj?ca silne rozej?cie si? religii oraz szeroko rozumianej sfery publicznej, zaciemnia w naszej ?wiadomo?ci zwi?zek pomi?dzy deklarowan? wiar? a, ?e tak to wyra??, publicznymi wymiarami sfery prywatnej. Z trzeciej za? strony, w Ko?ciele panuje du?e zamieszanie w kwestii tego, co to znaczy „oddawa? chwa?? Bogu”.  

Nie chc? w tym miejscu wchodzi? w szczegó?ow? dyskusj? i wyja?nienie tych kwestii. Co do pierwszej z nich, niech wystarczy zapewnienie, ?e interpretacja redukcyjna jest zwyczajnie b??dna. Je?li natomiast chodzi o drug?, to jej efektem jest pojawiaj?ca si? w ró?nych postaciach i w ró?nym nat??eniu rozbie?no?? pomi?dzy wiar? deklarowan? i wewn?trznie prze?ywan? a jej manifestowaniem i przekazem w obr?bie ?ycia wspólnotowego, poczynaj?c od rodzinnego, a ko?cz?c na ogólnoko?cielnym. Innymi s?owy, nie dla wszystkich katolików, a mo?e nawet dla ich mniejszo?ci (?) oczywiste jest, ?e, po pierwsze, decyzja na ma??e?stwo jest to?sama z decyzj? na dzieci, co ma znaczenie dla ca?ego Ko?cio?a (a w dalszym sensie równie? spo?ecze?stwa i pa?stwa), po drugie, ?e sprawa przekazu wiary dzieciom przez rodziców nie jest do ich rodzicielstwa opcjonalnie do??czona, lokuj?c si? na którym? tam miejscu po wielu istotniejszych rzeczach, tylko podstawowym obowi?zkiem, który ?wiadomie na siebie przyj?li w momencie ?lubu, i po trzecie – o czym, mam wra?enie, bardzo s?abo pami?tamy – ?e przekaz ten, w szerokim sensie, tzn. obejmuj?cy ca?y szereg tre?ci, wzorców i dzia?a? na ró?nych poziomach, jest nie tylko zadaniem rodziców, ale równie? obowi?zkiem ca?ej wspólnoty: na poziomie rytualnym jest to widoczne w instytucji rodziców chrzestnych, którzy j? reprezentuj?. Na ile za? pami?tamy, ?e celem samej tej wspólnoty, racj? bytu Ko?cio?a, jest oddawanie chwa?y Bogu, a wi?c w absolutnie podstawowym (cho? oczywi?cie niewy??cznym) sensie sprawowanie i uczestniczenie w liturgicznie uobecnianej Ofierze Krzy?owej Chrystusa, która, jak to ujmuje jeden z najcz??ciej chyba powtarzanych i jednocze?nie najmniej rozumianych elementów nauczania Vaticanum II, stanowi „?ród?o i szczyt” ca?ej ziemskiej dzia?alno?ci Ko?cio?a (por. Sacrosanctum Concilium 10)? Mo?e si? myl?, ale wydaje mi si?, ?e prawie w ogóle.

Przypomnienie tych podstawowych kwestii pozwala, moim zdaniem, na spojrzenie na rozmaite w?tki pojawiaj?ce si? w dyskusji o dzieciach w K(k)o?ciele w kontek?cie dwóch do pewnego stopnia przenikaj?cych si? problemów, które dotykaj? naszego ?ycia religijnego i mog? mie? znaczny wp?yw zarówno na kwestie ?wiadomo?ci i gotowo?ci ma??e?stw katolickich do przyjmowania dzieci (w tym wi?kszej ich liczby, cho? oczywi?cie tak, jak nie ma mowy o jakich? z góry przyj?tych limitach, tak te? nie istniej? ?adne normy do wype?nienia), jak te? ca?? sfer? przekazu wiary i jego celowo?ci. Mam na my?li problem ze wspólnot? i problem z liturgi?.    


CZYTAJ TAK?E:

MACIEJEWSKA: „Jestem cudem. Czy jeszcze o tym pami?tasz?” Polemika z rodzicielsk? martyrologi?


Problem ze wspólnot?

Jednym z zasadniczych w?tków w tek?cie krakowskiego metropolity, który spowodowa? pierwsz? reakcj? by?o powi?zanie spadaj?cej dzietno?ci z p?dem potencjalnych rodziców do kariery i samorealizacji. W kontrze autorka listu przedstawi?a katalog problemów (urz?dowo-formalnych, mieszkaniowych, infrastrukturalnych [ko?cio?y bez dost?pu do toalet i przewijaków]), z którymi borykaj? si? m?ode ma??e?stwa z ma?ymi dzie?mi oraz szereg postulatów na temat mo?liwych dzia?a? Ko?cio?a, w tym samego Arcybiskupa, które jej zdaniem pozwoli?yby na „stworzenie sensownych warunków, ?eby mie? gdzie i za co te dzieci wychowywa?”. Nie zamierzam polemizowa? z liter? ?adnego z tych stanowisk, poniewa? moim zdaniem za ka?dym z nich stoi jaka? racja, z któr? jestem sk?onny si? zgodzi?. Wydaje mi si? natomiast, ?e oba paradoksalnie wychodz? z pewnego wspólnego i przyjmowanego jako oczywiste za?o?enia: kwestia posiadania dzieci jest czysto prywatn? spraw? danego ma??e?stwa. Tyle ?e abp J?draszewski pi?tnuje przyjmowane, jego zdaniem, nazbyt cz?sto przez osoby w wieku reprodukcyjnym niew?a?ciwe priorytety ?yciowe, za? „matka-katoliczka” odpowiada sugesti?, ?e gdyby biskupi i ksi??a po?rednio (wp?ywaj?c na pa?stwo) lub bezpo?rednio (tworz?c przy parafiach odpowiednie miejsca, oddaj?c cz??? posiadanych przez siebie nieruchomo?ci na mieszkania w preferencyjnych cenach dla rodzin wielodzietnych itp.) stworzyli sprzyjaj?ce warunki, to indywidualne decyzje poszczególnych par ma??e?skich mog?yby by? inne.

Przy okazji mo?na wspomnie? jeszcze o jednej postawie. W niektórych kr?gach ko?cielnych, w kontek?cie zjawiska spadaj?cej dzietno?ci w?ród katolików, istnieje tendencja do formu?owania dyskursu fideistycznego, który mo?na sprowadzi? do zarzutu: je?li kto? ma ma?o dzieci, to znaczy, ?e niewystarczaj?co wierzy i ufa w Bo?? opiek?. Nie zaprzeczaj?c w ?aden sposób znaczeniu wp?ywu chrze?cija?skiej wiary i nadziei lub ich braku na decyzje o otwarto?ci na nowe ?ycie, równie? ten zarzut mo?na postrzega? jako maj?cy w tle za?o?enie o wy??cznie indywidualistycznym charakterze tych decyzji. W ostatecznym rozrachunku mówi on bowiem na nieco kierkegaardia?sk? mod??: jeste?cie tylko wy i Bóg, któremu powinni?cie ufa?, ?e w razie czego w?asn? wyci?gni?t? z nieba r?k?, cudem, nadzwyczajn? ingerencj? poratuje was w sytuacji biedy, choroby, wypadku, a nawet zwyk?ego codziennego wyczerpania. A je?li w ten sposób nie zadzia?a, to musicie wierzy?, ?e ta samotno??, ciemno?? i cierpienie s? dla was dobre, bo taka jest widocznie Jego wola. I znowu, absolutnie nie neguj?c mo?liwo?ci takich Bo?ych posuni?? (zreszt? sam ich, cho? w formie bardzo delikatnej, do?wiadczam), jak równie? cnoty wiary wobec przeciwno?ci, trzeba powiedzie?, ?e „fidei?ci” zapominaj? o porz?dku naturalnym, którym Pan Bóg najch?tniej si? pos?uguje.

Pytanie, które mi si? w tych kontekstach narzuca, brzmi: co ze wspólnot??

Dlaczego krakowski metropolita widzi problem tylko na poziomie ?le ustawionych preferencji ?yciowych danych osób, za? jego adwersarka oczekuje tylko strukturalnych posuni?? ze strony instytucji pa?stwowych i ko?cielnych, które tworzy?yby przestrze? komfortu, pozwalaj?c? na kolejne dzieci?

I wreszcie, dlaczego „fidei?ci” oczekuj? od potencjalnych rodziców, którzy wahaj? si? lub po prostu boj? przyj?? kolejne dzieci, kierkegaardowskiego skoku w ciemno??? Mo?e si? myl?, ale mam wra?enie, ?e dlatego, i? ?adne z nich nie my?li o Ko?ciele jako o realnym spo?ecznym ciele, w którym powinny funkcjonowa? zasady wzajemnej odpowiedzialno?ci, ??cz?cej kwestie materialne (i w ogóle szeroko rozumianego doczesnego wsparcia) i przekazu wiary: rodziców trudz?cych si? rodzeniem i wychowaniem dzieci za wspólnot? i wspólnoty za tworz?ce j? i przed?u?aj?cej jej byt rodziny. A nie my?l? tak o niej, poniewa? ona w ten sposób zasadniczo nie funkcjonuje. Nale?a?oby tu zada? pytanie, dlaczego tak si? dzieje, czy powinno i mog?oby by? inaczej oraz co mo?na by zrobi? (z pewno?ci? nie w perspektywie z dnia na dzie?, ale znacznie d?u?szej), aby to poczucie wzajemnej odpowiedzialno?ci w spo?eczno?ci chrze?cijan-katolików obudzi?.

Obecnie mnóstwo si? mówi (celuje w tym m.in. papie? Franciszek) o powszechnym braterstwie ludzko?ci. Mo?e zanim si? za nie zabierzemy, powinni?my zatroszczy? si? – wszyscy nawzajem, w miar? potrzeb i mo?liwo?ci – o braci i siostry, którzy s? naszymi s?siadami i wspó?parafianami?

To oczywi?cie z wielu wzgl?dów nieproste (ju? z Dziejów Apostolskich znamy sytuacj? niesnasek wokó? pomocy wspólnoty w stosunku do potrzebuj?cych). Ale czy niemo?liwe? Wydaje mi si?, ?e nie bardziej ni? doprowadzenie do tego, aby przy ka?dym ko?ciele parafialnym by?y toaleta, przewijak i dobry ekspres do kawy.  

?wietnym przyk?adem, w jaki sposób na bardzo podstawowym poziomie tego rodzaju wzajemna odpowiedzialno?? mog?aby rozwi?zywa? niektóre problemy, jest szeroko dyskutowana kwestia uczestnictwa ma?ych dzieci w mszy ?w. i ich zachowania. „Matka-katoliczka”, dyskutuj?c z uwag? abp. J?draszewskiego o stygmatyzowaniu wielodzietno?ci we wspó?czesnej kulturze, zwraca uwag?, ?e osoby przychodz?ce do ko?cio?a ze swoim potomstwem bywaj? nara?one na negatywne reakcje niektórych wspó?wyznawców, krzywo patrz?cych na to, ?e „dzieci zachowuj? si? jak dzieci”. Kto? móg?by skontrowa?, ?e z kolei wielu rodziców kompletnie nie przejmuje si? tym, co robi? w ko?ciele ich dzieci, nie licz?c si? nie tylko z powag? miejsca, ale te? ze stanem ducha swoich wspó?braci, zmuszonych niekiedy modli? si? w warunkach zbli?onych bardziej do placu zabaw, ni? do ?wi?tyni. Znów – trudno nie stwierdzi?, ?e obie strony maj? na swój sposób racj?, problem w tym, jakie w tej sytuacji znale?? realne rozwi?zanie. Otó? mo?na sobie wyobrazi?, ?e pomi?dzy rodzicami a reszt? wspólnoty zachodzi rodzaj opartej na wzajemnej odpowiedzialno?ci synergii, to znaczy, ?e ci pierwsi staraj? si? panowa? nad tymi zachowaniami dzieci, które mog? faktycznie przeszkadza? innym w uczestnictwie w mszy, a ta druga odnosi si? ze zrozumieniem i wsparciem w stosunku do rodziców, którzy chc? swoje dzieci od najm?odszych lat wdra?a? w ?ycie liturgiczne Ko?cio?a, a nie sp?dza? ca?ych mszy na ko?cielnym dziedzi?cu albo, co gorsza, w ogóle rezygnowa? z zabierania swoich pociech na msz?. „Matka-katoliczka” sugeruje abp. J?draszewskiemu napisanie listu doceniaj?cego trud rodziców i uwra?liwiaj?cego reszt? wiernych na to, ?e dzieci w ko?ciele, jakkolwiek bywaj? ha?a?liwe, s? jednak Bo?ym darem. A mo?e wszyscy, nie tylko ten czy inny biskup – cho? na pewno jego/ich dzia?anie mia?oby tu znaczenie kluczowe, w ko?cu by?aby to realizacja zada? pasterskich – zacz?liby?my pracowa? nad tym, aby wspomnian? wy?ej synergi? uruchomi??


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Problem liturgii

Wspomnia?em wy?ej, ?e w moim odczuciu prawda o liturgii, zw?aszcza mszy ?w., jako „?ródle i szczycie” ca?ej dzia?alno?ci Ko?cio?a, jest jednym z najmniej rozumianych elementów nauczania Vaticanum II. Je?li spojrzymy na to sformu?owanie jako na opis teologicznej rzeczywisto?ci, b?dziemy musieli doj?? do wniosku, ?e dla wszystkich katolików, a wi?c zarówno przedstawicieli hierarchii, duchowie?stwa, osób konsekrowanych i ?wieckich wiernych, jest ona zarówno w?a?ciwym punktem wyj?cia ?ycia wiary, jak te? czym?, co „po tej stronie nieba” jest najistotniejszym celem wszystkiego, co jako wierz?cy robimy. Warto zda? sobie spraw? z g??bi tego opisu, z miejsca, w którym ustawia on dla nas poprzeczk?, oraz, last but not least, z tego, jak bardzo jest on nieoczywisty w konfrontacji z naszym codziennym do?wiadczeniem liturgicznym i szerzej – eklezjalnym. Korzeni tej nieoczywisto?ci na obecnym etapie nale?y, moim zdaniem, paradoksalnie szuka? na poziomie reformy liturgicznej, która teoretycznie mia?a stanowi? wdro?enie teologicznych zasad wy?o?onych w Sacrosanctum Concilium. Poniewa? zajmujemy si? tu okre?lonym tematem (dzieci w Ko?ciele), a tak?e ze wzgl?du na ograniczenia obj?to?ci tekstu nie chc? tu w t? spraw? g??biej wchodzi?. Niech wystarczy przypomnienie, ?e jedn? z nadrz?dnych zasad, któr? kierowano si?, tworz?c zreformowany ryt (zapisan?, niestety, równie? w soborowej konstytucji) by?o dostosowanie liturgii do „potrzeb naszych czasów”. Ostatecznie rozszerzono je w ca?y „dostosowawczy” paradygmat, pozwalaj?cy albo nawet zalecaj?cy kszta?towanie obrz?dów pod takie czy inne, realne lub wyimaginowane potrzeby tej czy innej sytuacji lub grupy. Dlaczego to tak istotne? Poniewa? w ten sposób przesuni?to zasadniczy cel liturgii: z oddawania chwa?y Bogu przez do??czenie do obiektywnego wydarzenia Boskiej Ofiary, na komunikowanie czego? (cho?by i tego, ?e oto teraz oddajemy chwa?? Bogu) uczestnikom na sposób, który b?dzie, a w ka?dym razie powinien by? dla nich zrozumia?y, poruszaj?cy, anga?uj?cy, zgodny z ich mo?liwo?ciami intelektualnymi lub nawykami kulturowymi, nienudny, nie zabieraj?cy zbyt du?o czasu (to przede wszystkim!) itp., itd. My?l?, ?e w?a?nie to przesuni?cie odpowiada za wspomnian? wy?ej nieoczywisto?? kluczowego statusu liturgii jako ?ród?a i szczytu, co ma swoje bezpo?rednie konsekwencje równie? na poziomie mi?dzypokoleniowego i wewn?trzwspólnotowego przekazu wiary.

Soborowe okre?lenie liturgii mówi o tym, sk?d i dok?d mamy prowadzi? w wierze nasze dzieci. Sk?d mamy bra? si?y i ufno??, co powinno okre?la? nasz w?asny stosunek i relacj? do i z Bogiem w Trójcy Jedynym, któr? dzieciom przekazujemy (s?owami, a jeszcze bardziej – zachowaniem), co ma modelowa? nasze zwi?zane z wiar? my?lenie, odczuwanie i dzia?anie, które my równie? modelujemy, oraz kszta?towa? nasze zwi?zki z wspó?bra?mi, zarówno tymi najbli?szymi, jak te? tymi, z którymi nie ??cz? nas wi?zy krwi, ale Krew wylana na Krzy?u. A to wszystko ma nas i nasze dzieci prowadzi? do coraz g??bszego wej?cia w rzeczywisto??, z której wysz?o, poniewa? tu na ziemi nie ma innej mo?liwo?ci takiego zbli?enia si? do Boga, obcowania z Nim i uczenia si? Go, jakie daje liturgia. Je?li faktycznie jest ona „szczytem”, to wy?ej nie da si?, ale te? – co pocieszaj?ce – nie trzeba wchodzi?. To, czego trzeba, to podda? si? jej „s?odkiemu jarzmu” i pozwoli? jej by? sob?. Problem w tym, ?e my ju? nie za bardzo wiemy, co te rzeczy oznaczaj?.

Metaforycznie rzecz ujmuj?c mo?na powiedzie?, ?e liturgia jest ta?cem, w którym Oblubienica (Ko?ció?) zbli?a si? i coraz lepiej poznaje Oblubie?ca (Boga) w sposób, w jaki On sam daje si? pozna? (w tej kwestii polecam genialn? prac? Laurence’a Hemminga, Kult jako objawienie wydana par? lat temu przez Fundacj? Dominika?ski O?rodek Liturgiczny). Tak jak ta?ca, trzeba si? zatem jej nauczy?, aby wchodz?c coraz g??biej w jej kroki, przybli?a? si? dzi?ki nim do Oblubie?ca. Z uwagi na to, Kim On jest, proces ten jest bardzo powolny i stopniowy; w zasadzie mo?na uzna?, ?e tu na ziemi – a w ka?dym razie tu na pewno – nigdy nie osi?gnie swojego ko?ca. Dlatego nauka w tym przypadku ró?ni si? zasadniczo od trybu, który jest stosowany w zwyk?ym procesie przyswajania i kumulowania informacji, gdzie musz? by? one skrawane i stopniowane w zale?no?ci od mo?liwo?ci ucz?cych si?. We wspó?czesnym my?leniu o liturgii funkcjonuje, a nawet dominuje kilka powa?nych b??dów. Jednym z nich jest jej „tekstualizacja”, to znaczy traktowanie jej analogicznie do tekstu s?u??cego przekazowi pewnych prawd czy zasad. Drugim jest przekonanie, ?e – wracaj?c do metafory ta?ca – je?li sami u?o?ymy jego kroki i je?li w dodatku b?d? one uproszczone i nieformalne, to ka?dy bez specjalnego wysi?ku b?dzie móg? w ten taniec wej??, a rezultat b?dzie natychmiastowy. Przy czym to, na czym ma polega? ten rezultat, nie jest ju? jasne. I wreszcie trzeci, który mo?na uzna? za wynikaj?cy z dwóch poprzednich, i który ma swoje szczególne prze?o?enie w interesuj?cym nas tu temacie, mówi – dalej trzymaj?c si? powy?szej metafory – ?e mo?emy nauczy? si? menueta, podryguj?c w rytm disco-polo. Ta ostatnia logika stoi za ide? a cz?sto równie? praktyk? tzw. „mszy z udzia?em dzieci” (na ten temat pisa?em w innych miejscach, do których pozwol? sobie odes?a?). W rzeczywisto?ci do pe?ni ?ycia liturgicznego mo?na doj?? wy??cznie dzi?ki pe?ni ?ycia liturgicznego, w którym nie uczestniczymy jak w szkolnej lekcji, ale w które zanurzamy si? na zasadzie, jakkolwiek brzmi to paradoksalnie, permanentnej inicjacji.       

Je?li powy?sze s?owa opisuj? jako? rzeczywisto??, to mo?na stwierdzi?, ?e w przypadku liturgii, jej statusu i realnego dzia?ania w ramach ?ycia Ko?cio?a, mamy analogiczny problem jak ze wspólnot?: ona w ten sposób nie funkcjonuje. I znowu mo?na, a w zasadzie koniecznie trzeba zada? pytanie: czy mo?e by? inaczej i co mo?emy w tej sprawie zrobi?? Jak odda? Bogu pe?ni? prowadzenia tego ta?ca czy te?, u?ywaj?c sformu?owania papie?a Benedykta XVI, odda? mu pe?ni? prymatu? Jak mówi przypisywana ?w. Augustynowi my?l: „Je?li Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko inne jest na w?a?ciwym miejscu”. Mo?na powiedzie?, ?e liturgia jest narz?dziem, które Bóg da? Ko?cio?owi za po?rednictwem jego w?asnej tradycji, aby ten porz?dek realizowa?. Do tego zatem powinni?my d??y?, aby równie? inne rzeczy, takie jak rozumienie celowo?ci naszego ?ycia, w tym ma??e?skiego, wychowania w wierze naszych dzieci, dzia?ania wspólnoty i wiele innych znalaz?y w?a?ciwe sobie miejsce.  

To pierwszy g?os w ma??e?sko-rodzicielskim dwug?osie Agnieszki i Tomasza Dekertów. Tekst Agnieszki Myszewskiej-Dekert ju? wkrótce na naszych ?amach!

Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

Tekst powsta? w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolno?ci Centrum Rozwoju Spo?ecze?stwa Obywatelskiego.

Tomasz Dekert
Tomasz Dekert
(1979) mąż Agnieszki, ojciec Marianny, Jagody, Samuela, Ireneusza, Róży i Klary. Z wykształcenia religioznawca. Pracownik Instytutu Kulturoznawstwa Akademii Ignatianum w Krakowie. Prowadzi badania w zakresie historii i antropologii religii. Interesuje się kulturą wczesnochrześcijańską, przede wszystkim kwestiami relacji orto- i heterodoksji oraz rozwojem tradycji i imaginarium, a także (ostatnio przede wszystkim) problematyką liturgii chrześcijańskiej widzianej przez pryzmat teorii rytuału. Członek redakcji kwartalnika „Christianitas”.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!