MACIEJEWSKI: Kontrakty i klauzule

Photo by Marcelo Leal on Unsplash

Sumienie jest narzędziem, za pomocą którego kontaktujemy się z rzeczywistością, nie zbiornikiem na nasze widzimisię. Nie tyle jakimś wewnętrznym sędzią, głęboko ukrytym trybunałem, co źródłem uzdrawiającego doświadczenia. Szansą na wybudzenie ze śpiączki, w którą zapada społeczeństwo pogrążając się w pozorach; zimnym prysznicem rzeczywistości.

„Szpital nie ma sumienia”. Minęło już kilka tygodni od kiedy nowa minister zdrowia wypowiedziała te słowa, a chodzą one za mną krok w krok, nie dają spokoju. Świadomie czy nie, udało się pani Leszczynie zerwać zasłonę niedomówienia; wyłożyć o co chodzi w lekarskiej klauzuli sumienia, o jaką stawkę toczy się tutaj gra. Nie o to przecież, by jeden z drugim lekarzem czuli się usprawiedliwieni we własnych oczach, o komfort samopoczucia jednostek, które nie zabijają dzieci w łonach ich matek. Nie o umycie rąk, gest Piłata tu chodzi, ale – pozostając w okołopasyjnej symbolice – wygnanie kupców ze świątyni.

Istnieje tylko jedna taka scena; gniew, wściekłość zostały uświęcone – nie tyle usankcjonowane, ale podane nam jako zobowiązanie do naśladowania – tylko tutaj. Więc czym sprzedający i wymieniający monety wyprowadzili Chrystusa z równowagi? Za głośno się zachowywali? Ofiarne zwierzęta paskudziły świątynne posadzki? A może ceny były za wysokie? Nie, problem polega na tym, że w ogóle były. Że w pobliżu tego, co najświętsze, jedyne i niezmienne dobijano targu, ustalano kursy cen, zawierano kontrakty. Że umowa, kompromis między dwoma subiektywnymi punktami widzenia kalał oblicze tego, co jedynie obiektywne – „realissimum” –w najwyższy możliwy sposób rzeczywiste, niezmienne, nienegocjowalne. Nie poddające się żadnemu targowi ani kompromisowi między rozbieżnymi interesami zainteresowanych stron. Istnieją takie miejsca, w których zwyczajnie nie urządza się targowiska. I zapisy, których nie ujmie żadna umowa. Nawet społeczna.

Ma pani rację, pani minister, chodzi właśnie o to, żeby szpital miał sumienie. Żeby miało je społeczeństwo, wspólnota polityczna, powoływane i utrzymywane przez nią instytucje. W obliczu ludzkiego życia nie zawiera się kontraktów, od których ewentualnie można się uchylić podpisując odpowiednie klauzule umowne. „Klauzula sumienia” jest więc pojęciem wewnętrznie sprzecznym. Ponieważ sumienie jest narzędziem, za pomocą którego kontaktujemy się z rzeczywistością, nie zbiornikiem na nasze widzimisię. Nie tyle jakimś wewnętrznym sędzią, głęboko ukrytym trybunałem, co źródłem uzdrawiającego doświadczenia. Szansą na wybudzenie ze śpiączki, w którą zapada społeczeństwo pogrążając się w pozorach; zimnym prysznicem rzeczywistości.

Całe zamieszanie wokół „klauzuli sumienia” zostało już kiedyś opisane, tak precyzyjnie i zwięźle, że lepiej już nie da się tego ująć. Zrobił to Platon, gdy w „Państwie” analizował poszczególne etapy, przebieg choroby zepsutego społeczeństwa. Takiego, które nie potrafi już odróżnić tego, co rzeczywiście sprawiedliwe, od pozoru sprawiedliwości. Ten drugi zaczyna z czasem obrastać kolejnymi przekonaniami, rośnie w siłę publicznej opinii, wreszcie zostają na jego rzecz ustanowione prawa. Akcent zostaje przeniesiony od prawdy do społecznie przygniatającego pozoru; sen staje się jawą.

Ten, który próbuje mimo wszystko pozostać po stronie prawdy, musi żyć życiem rozdwojonym, pękniętym, pozostawać obcym we własnym społeczeństwie. Komfort wewnętrznej integralności można osiągnąć tu tylko za jedną cenę: jest nią wola być niesprawiedliwym. Przekonanie samego siebie, że sen jest rzeczywistością, a jawa – złudzeniem. Życie w prawdzie wbrew pozorowi staje się „jarzmem nałożonym na duszę”. Za najlepszych w takim społeczeństwie uchodzą ci, którzy najgłębiej „zintegrowali” w sobie narzuconą przez ogół niesprawiedliwość. Prymusi zepsucia, awangarda dekadencji. Ci rzeczywiście sprawiedliwi stają się wyrzutkami. W ich duszach, poddanych „naciskowi na zewnętrzną zgodność”, toczy się walka o los całej wspólnoty. Ich sumienia są ostatnimi liniami oporu, pozwalają utrzymywać łączność między społeczeństwem a rzeczywistością. Tak aby to pierwsze, mimo wszystko, mogło kiedyś odzyskać sumienie.

Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!
Jan Maciejewski
Jan Maciejewski
urodzony w 1990 roku w Mysłowicach na Śląsku. W przeszłości redaktor naczelny wydawanych przez Klub Jagielloński „Pressji”. Obecnie felietonista magazynu weekendowego „Plus Minus”. Mąż Oli, tata Julka, Anieli i Stefana.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!