Stosunek Polaków do przyjętego przez nasz kraj kursu wobec konfliktu na Ukrainie powoli, ale wyraźnie się zmienia. Podstawę do takiego twierdzenia daje badanie, które drugi raz, po czterech miesiącach od poprzedniego, przeprowadził Warsaw Enterprise Institute. Badanie to jest o tyle ciekawe, a jego wynik – o tyle paradoksalny, że samo WEI to instytucja należąca do grupy najzagorzalszych jastrzębi.
Instytut wraz z jego prezesem, Tomaszem Wróblewskim od miesięcy promuje bezrefleksyjne i maksymalne zaangażowanie Polski w wojnę na Ukrainie, deprecjonując a priori wszelkie głosy krytyczne i utożsamiając je z rosyjską propagandą. Przy czym WEI – podobnie jak niektórzy inni aktorzy życia publicznego płynący tym kursem – być może z ostrożności procesowej zaznaczają, że niektórzy z wyrażających tezy rzekomo zbieżne z rosyjską propagandą mogą to robić „sami z siebie”, czyli bez żadnej inspiracji. Po prostu dlatego, że całkowicie niezależnie doszli do takich właśnie wniosków.
Manipulacja zamiast debaty
To kolejny paradoks: w normalnych warunkach oznaczałoby to, że pomiędzy zwolennikami różnych kursów powinna trwać normalna debata, a instytucje takie jak WEI powinny być jej animatorami. Zamiast tego zajmują się one jednak stygmatyzowaniem inaczej myślących.
Badanie WEI (metoda CAWI na próbie ponad 1000 osób) dwukrotnie zostało przeprowadzone na bazie identycznych twierdzeń, respondenci zaś mieli wskazać, w jakim stopniu się z nimi zgadzają bądź nie zgadzają. Aktualny sondaż jest ważny, ponieważ można stwierdzić, jaka zmiana zaszła od września ubiegłego roku.
Każdy, kto choć trochę rozumie, jak można manipulować sondażami poprzez zadawanie odpowiednich pytań, natychmiast wychwyci, że osiem stwierdzeń, z którymi skonfrontowano respondentów, zostało – w różnym stopniu – zmanipulowanych. Na dodatek nie przewidziano odpowiedzi neutralnej („nie wiem” czy „nie mam zdania”), a więc wymuszono na respondentach opowiedzenie się po jednej ze stron. To jedna z najbardziej skutecznych, a zarazem trudnych do dostrzeżenia metod manipulowania badaniami opinii publicznej.
Niżej omówię poszczególne tezy, podając zarazem, jak zmieniła się liczba zgadzających się z nimi (suma „zdecydowanie się zgadzam” i „raczej się zgadzam”) między wrześniem 2022 r. a styczniem tego roku.
Stwierdzenie pierwsze: „Wojna to spisek liberalnych elit Zachodu, tych samych, które zaplanowały pandemię”.
Cel umieszczenia w badaniu takiego stwierdzenia jest dwojaki. Po pierwsze – ma ono natychmiast nastawić odbiorcę raportu w określony sposób do piętnowanej przez zleceniodawcę grupy jako do oszołomów i „foliarzy” oraz zasugerować, że te same osoby, które dzisiaj kontestują polską politykę wobec wojny na Ukrainie, kontestowały wcześniej politykę epidemiczną. Już samo tworzenie takiego zestawienia jest nieuczciwe, choćby dlatego, że w obu tych grupach były i są zarówno trolle, jak i osoby rzetelnie i wyczerpująco wspierające swoją krytykę argumentami.
Po drugie – chodzi o postawienie badanych wobec mglistego, niedokładnego stwierdzenia, wymuszając zajęcie wobec niego stanowiska. Czy wojna lub pandemia wybuchły wskutek jakiegoś spisku? Nie. Czy na pandemii określone grupy interesu zarabiały? Niewątpliwie. Czy także wojna jest okazją do realizacji swoich interesów przez wiele grup, a także państw? Oczywiście. Czy kwalifikuje się to jako „spisek”?
No właśnie – wszystko zależy od tego, jak definiujemy to pojęcie. Najrozsądniejszą opcją byłoby stwierdzenie „nie wiem / nie mam zdania” – ale takiego wyboru nie bez powodu autorzy badania nie dali.
Zmiana z 31 na 34%.
Stwierdzenie drugie: „Gdyby nie ekspansja NATO na wschód, Putin nie zaatakowałby Ukrainy”.
To stwierdzenie, podobnie jak pozostałe, WEI zalicza do zgodnych z rosyjską propagandą, co jest absurdem i kolejną manipulacją. Mowa jest tutaj bowiem jedynie o diagnozie przyczyn działania Putina. Taką tezę stawiali również niektórzy amerykańscy analitycy. Można się spierać, czy jest prawdziwa czy nie – ja sam nie jestem co do tego przekonany – ale uznawanie jej za element rosyjskiej propagandy nie ma uzasadnienia.
Manipulacja opiera się tutaj także na założeniu, że odbiorcy badania nie będą odróżniali stwierdzenia dotyczącego hipotetycznych przyczyn ataku (rozszerzenie NATO) od twierdzeń wartościujących (czy dobrze się stało, że NATO się rozszerzyło). Jakiś czas temu pisałem w Magazynie „Kontra” o dramatycznym braku precyzji i nieprzestrzeganiu zasad logicznych w debacie, o codziennych bitwach w mediach społecznościowych nie mówiąc. Autorzy badania wykorzystują ten fakt.
Zmiana z 24 na 26%.
Stwierdzenie trzecie: „Uchodźcy z Ukrainy to tak naprawdę imigranci ekonomiczni”.
Formalnie rzecz biorąc, przybywający do Polski po 24 lutego Ukraińcy są uchodźcami, bo przybywają z kraju zaatakowanego, gdzie trwa wojna. Aczkolwiek pamiętać trzeba, że ogromna większość z nich przebywa w Polsce nie na podstawie konwencji dublińskiej o uchodźcach, ale odrębnych przepisów unijnych.
Odpowiedzi na to pytanie odbijają zapewne poczucie Polaków, że jakaś część uchodźców mogłaby bez szkody wrócić do swojego kraju, a jeśli tego nie czyni, to właśnie z powodów ekonomicznych. Do jakiego stopnia jest to prawda – nie wiemy. Trudno nawet wyobrazić sobie sporządzenie tego typu statystyki. Nie ulega natomiast wątpliwości, że odpowiedzi mają tutaj związek z sytuacją gospodarczą naszego kraju i odbijają zaniepokojenie Polaków o własny los.
Zmiana z 35 na 41%.
Stwierdzenie czwarte: „Nie powinniśmy pomagać Ukrainie, póki nie pokaja się za Wołyń i nie potępi Bandery”.
To najbardziej precyzyjne z użytych w badaniu stwierdzeń. Manipulacją jest natomiast utożsamienie go z rosyjską propagandą. Sprawa rzezi wołyńskiej siłą rzeczy stała się jednym z kluczowych aspektów stosunków polsko-ukraińskich w chwili, gdy Polska zaczęła robić ogromny wysiłek na rzecz wsparcia walczącej Ukrainy. Trudno się dziwić, że znaczna część Polaków uznaje, iż Kijów nie zrobił wystarczająco wiele, żeby okazać wdzięczność Polsce choćby symbolicznie. Trzeba przypomnieć, że w 79. rocznicę Krwawej Niedzieli, 11 lipca ubiegłego roku, pan prezydent Wołodymyr Zełeński nie zająknął się nawet o Wołyniu. Nie ma też nadal zgody na ekshumacje ofiar (zgoda nie oznacza, że miałyby się one odbywać w czasie wojny). Dla porządku dodam, że jestem konsekwentnym przeciwnikiem uzależniania bieżących polsko-ukraińskich relacji od wypełnienia przez Kijów naszych postulatów dotyczących spraw historycznych, lecz zarazem nie godzę się na relatywizowanie zbrodni i zmiatanie jej pod dywan, co elita władzy czyni coraz chętniej.
Zmiana z 25 na 30%.
Stwierdzenie piąte: „Polski nie stać na uchodźców”.
To jedna z najbardziej ordynarnych manipulacji w tym badaniu, stwierdzenie jest bowiem skrajnie nieprecyzyjne. Cóż to znaczy „nie stać na uchodźców”? Czyli konkretnie – na co? Pomijając już fakt, że jako cywilizowany kraj Zachodu, związany konwencjami, mamy prawny i moralny obowiązek uchodźców przyjmować. Debata dotyczy zatem głównie poziomu wsparcia dla nich i przyznawanych im udogodnień socjalnych oraz tego, w jaki sposób wpływa to na dostęp Polaków na przykład do służby zdrowia. Żeby ten punkt w ogóle miał sens, trzeba by zapytać na przykład o to, czy Polskę stać na objęcie uchodźców programem 500 Plus lub nieograniczonym dostępem do publicznej służby zdrowia na zasadach takich samych jakie dotyczą obywateli polskich. Ale wtedy ten punkt ankiety straciłby walor propagandowy.
Zmiana z 60 na 62%.
Stwierdzenie szóste: „Nie należy drażnić Rosji, gdyż posiada ona broń nuklearną”.
To kolejna wulgarna manipulacja, zasadzająca się przede wszystkim na kolejnym skrajnie nieprecyzyjnym określeniu: „drażnić”. Co to konkretnie znaczy? Każdy może sobie pod to słowo podstawić coś innego. Jedni uznają, że Ukrainie nie należało pomagać w ogóle, inni stwierdzą, że czerwoną linią będzie dopiero wysłanie Kijowowi samolotów myśliwskich.
Natomiast kwestia groźby nuklearnej to nie rosyjska propaganda, ale czynnik, który brany jest pod uwagę w każdej poważnej analizie sytuacji. Nie tylko w tekstach publikowanych w „Foreign Affairs”, „National Interest” czy „The Spectator”, ale nawet w wypowiedziach niektórych polskich analityków. Jedynie ktoś skrajnie lekkomyślny mógłby uznać, że ta kwestia nie ma znaczenia.
Zmiana z 35 na 40%.
Stwierdzenie siódme: „Powinniśmy promować pokój za wszelką cenę, nawet za cenę ustępstw terytorialnych Ukrainy wobec Rosji”.
Tu mamy do czynienia z manipulacją wielopoziomową. Najpierw zatem można zadać pytanie, dlaczego jako „wszelką cenę” określa się taki wariant zakończenia, choćby czasowego, konfliktu, który jest jedną z oczywistych możliwości i powinien być brany pod uwagę po prostu jako jedna z możliwości. Ba, dzisiaj postawiłbym wręcz tezę, że jest to najbardziej prawdopodobny wariant rozwoju sytuacji.
Brak tu oczywiście definicji ustępstw terytorialnych. Jeśli natomiast rozumieć to pojęcie w najbardziej podstawowy sposób, trzeba by dojść do wniosku, że za rosyjską propagandę WEI uznaje wzięcie pod uwagę pozostawienia pod kontrolą Rosji każdego skrawka ukraińskiego terytorium, nawet samego Krymu (którego odbicie wydaje się najmniej prawdopodobne i który stanowi dla Rosji najbardziej symboliczną czerwoną linię). W innym przypadku trzeba by domagać się od autorów badania wskazania, jakie konkretnie ustępstwa mają na myśli: stan sprzed wojny w 2014 r., stan sprzed 24 lutego, stan obecny, a może jeszcze jakiś inny układ linii demarkacyjnej na mapie?
Kończąc lub zamrażając konflikt, kładzie się na stole negocjacyjnym (tak, konflikty zwykle kończą się negocjacjami i niemal na pewno tak będzie i tutaj, wbrew buńczucznym pokrzykiwaniom o „rzuceniu Rosji na kolana”) bardzo różne możliwości. Nic tutaj nie jest zero-jedynkowe.
Drugi poziom manipulacji to utożsamienie z rosyjską propagandą „promocji pokoju”, czyli w zasadzie stwierdzenia, że pokój jest lepszy niż wojna. Inaczej mówiąc – zdaniem WEI rosyjską propagandę powiela każdy, kto wspomina o tym, że zakończenie działań wojennych może być z punktu widzenia naszego interesu ważniejsze niż odebranie przez Ukrainę wszelkich zabranych przez Rosję terytoriów, z tymi zajętymi przed 24 lutego włącznie.
Zmiana z 31 na 36%.
I stwierdzenie ósme: „Powinniśmy zaprzestać dostarczania broni, bo to podpala dalej konflikt, który nie ma z nami żadnego związku”.
Kolejny raz w jednym zdaniu połączono niezależne od siebie, a także słabo zdefiniowane twierdzenia. Stosunek do dostarczania przez Polskę broni Ukrainie może być zróżnicowany w zależności od tego, o jakiej broni mówimy oraz o jakiej jej ilości. Można być zwolennikiem pomocy na poziomie amunicji czy armatohaubic „Krab”, ale już być przeciwnikiem nadmiernego rozbrajania się samej Polski czy przekraczania granic, rodzących ryzyko eskalacji. Ktoś mógł też być zwolennikiem daleko posuniętej pomocy w przeszłości, ale w którymś momencie mógł dojść do wniosku, że dalsze pomaganie oznacza zbyt duże koszty dla Polski i zbyt głębokie pozbawienie zdolności bojowych naszej własnej armii. Mógł popierać wysłanie na Ukrainę polskich T-72, ale wzdragać się przed wysyłaniem naszych leopardów.
Do tego mało precyzyjnego postulatu dołączono – kompletnie bezzasadnie – twierdzenie, że „konflikt nie ma z nami żadnego związku”. Są w Polsce osoby, które się pod nim podpisują – mają do tego prawo, ja do nich nie należę – natomiast jest to stwierdzenie na tyle skrajne, że łączenie go z problemem dostarczania Ukrainie uzbrojenia przez Polskę jest nadużyciem.
Zmiana z 30 na 34%.
Propaganda zamiast prawdy
Jak widać, zlecone przez WEI badanie nie trzyma żadnych standardów rzetelności i trudno mieć wątpliwości, że motywacją do jego przeprowadzenia nie było pokazanie problemu, ale robienie propagandy. Mimo to wyniki pokazują określony stan społecznych emocji, a ten wyraźnie zmienia się na niekorzyść frakcji jastrzębi. Poparcie wzrosło dla wszystkich bez wyjątku twierdzeń, w niektórych przypadkach znacząco.
Zobaczmy teraz, co autorzy raportu zawierającego wyniki badania radzą robić z problemem. Ostrzegam: jest to zalecenie szokujące.
Jeśli jednak prawdą jest, że propaganda rosyjska chociażby częściowo wpływa na to, co myślimy, nie można przejść nad tym do porządku dziennego. Specjaliści przekonują, że nie wystarczy kontrować propagandowe fałsze prawdą i wytykać propagandzie niespójności. Najnowsze osiągnięcia nauk o człowieku mówią nam, że wcale nie jesteśmy takimi wrogami kłamstwa i niekonsekwencji, jakbyśmy chcieli, o ile wiara w nieprawdę w jakiś sposób jest dla nas komfortowa. Cytowani wcześniej autorzy, Paul i Matthews, dają pozornie kontrowersyjną radę: zamiast prostować propagandę Rosji, konkurujmy z nią [podkr. Ł.W.]. Dlaczego rada ta jest tylko pozornie kontrowersyjna? Propaganda rozumiana słownikowo nie jest jeszcze moralnie naganna. Jest to – za słownikiem PWN – celowe oddziaływanie na zbiorowości i jednostki zmierzające do pozyskania zwolenników i sojuszników, wpojenia pożądanych przekonań i wywołania określonych dążeń i zachowań. Moralnie naganne jest wykorzystywanie propagandy w złych celach i przy pomocy nieetycznych środków takich jak kłamstwo i manipulacja. Propaganda Zachodu, w tym Polski, powinna być więc szerokim informowaniem społeczeństwa nt. stanu faktycznego i interesów naszych państw opartym o fakty [podkr. Ł.W.], ale w przystępny i przemawiający do wyobraźni sposób. Nie ma niczego złego w nazywaniu zła złem, a że napaść Rosji na Ukrainę złem jest, nikt jeszcze na Zachodzie nie ma chyba dzisiaj wątpliwości.
Warto poświęcić chwilę na analizę tego fragmentu. Autorzy raportu przekonują, że rosyjską propagandę należy zwalczać kontrpropagandą. Ani przez moment nie powstaje im w głowie myśl, że być może pogarszające się – z ich punktu widzenia – sondażowe wyniki dotyczące wojny na Ukrainie są już teraz skutkiem namolnej, natrętnej, nachalnej propagandy wojennej. Że sygnalizują, iż coraz większa część Polaków odrzuca wtłaczaną im do głów na każdym kroku jako jedynie słuszną skrajną wersję polityki wobec wojny na Ukrainie. Walka z tym zjawiskiem poprzez zwiększanie propagandowej nawały nie tylko kłopotu nie zwalczy, ale przeciwnie – jeszcze go powiększy.
Co dalej wynika z ich wywodu? Opiera się on na bezpodstawnym założeniu, że promowana przez jastrzębie koncepcja podejścia do wojny na Ukrainie jest jedyną słuszną i prawdziwą, a więc może być forsowana poprzez propagandę. Bo – jak sami autorzy raportu stwierdzają – propaganda jest dopuszczalna, jeśli opiera się na prawdzie.
Problem w tym, że autorzy albo nie rozumieją, albo nie chcą rozumieć pojęcia prawdy. Prawdą mogą być niezaprzeczalne fakty, nie są nią natomiast koncepcje dotyczące przyszłości i skutków podejmowanych decyzji. Jeśli na przykład zastanawiamy się nad tym, gdzie leży granica uszczuplania stanu sprzętowego naszego wojska na rzecz Ukrainy, to nie jest to problem, który można widzieć w kategoriach prawdy lub fałszu. To starcie dwóch koncepcji, dwóch podejść, argumentacja na rzecz których opiera się na oczekiwaniu innych skutków i przyjęciu innego wariantu rozwoju sytuacji.
Mówiąc prościej – to, co WEI chce pokazywać jako dyskusję pomiędzy prawdą a kłamstwem nie jest niczym takim. Jest debatą o tym, jakie podejście do konfliktu jest korzystniejsze dla Polski, a tutaj otwarte są – wbrew pohukiwaniom jastrzębi – wszystkie opcje.
CZYTAJ TAKŻE TEGO AUTORA:
- WARZECHA: Zieloni Khmerzy
- WARZECHA: Marzyciele nadal marzą. Dwa lata wojny na Ukrainie
- WARZECHA: Miara dojrzałości
Tekst powstał w ramach projektu pt. „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.