ZIEMKIEWICZ: Świat przewidywać – zuchwałe rzemiosło

Przypisywanie science fiction zadania „prorokowania” to stereotyp, który j? fa?szuje. Science fiction to co innego ni? futurologia czy filozofia przysz?o?ci – to literatura. Zajmuj?ca si? tym samym, czym ka?da inna literatura, z jedn? tylko ró?nic?: w tym gatunku literackim kreowany ?wiat to nie tylko t?o dla bohaterów i ich przygód, ale jeden ze ?rodków artystycznego przekazu. Czasami najwa?niejszy.

Regularnie obchodz? urodziny Stanis?awa Lema – a to dlatego, ?e s? to tak?e moje urodziny. Przypadek uczyni? mnie bli?niakiem mistrza polskiej fantastyki naukowej, tyle tylko, ?e 43 lata od niego m?odszym; bli?niakiem w sensie zodiakalnym, a nie biologicznym. Osobi?cie w znaki zodiaku, horoskopy „i wszystkie inne sprawy czarowników” nie wierz? za grosz, podobnie zreszt?, jak nie wierzy? w nie Lem (no i widzicie – trzeba jeszcze innych dowodów duchowego powinowactwa?) Ale na przyk?ad ?wi?tej pami?ci Maciej Parowski, te? przecie? wybitny umys?, cho? humanistyczny, a nie ?cis?y, traktowa? te sprawy bardzo powa?nie. Jedna z najlepszych anegdot o nim (by?em ?wiadkiem tej sytuacji) opowiada, jak na pewnym seminarium, przepytawszy, jak mia? we zwyczaju, nowo poznan? pani? doktor z daty i godziny urodzenia, wypali?: o, to pani jest ?winia i Baran! To znakomite po??czenie!

Kto wie, a mo?e Parowski mia? racj?, wierz?c, ?e te daty i godziny co? tam warunkuj?, i ?e, na przyk?ad, ludzie urodzeni 13 wrze?nia maj? te same sk?onno?ci – powiedzmy, do prorokowania, bo taki jest jeden z dwóch stereotypów postrzegania pisarstwa science-fiction? (ten lepszy – gorszy kojarzy j? z UFO i zielonymi ludkami)

W?a?nie o tym stereotypie chcia?bym napisa? par? s?ów, z pozycji pisarza, któremu to i owo przewidzie? si? w swych ksi??kach uda?o. Szczególnie ?wiat przedstawiony moich opowiada? z wydanego w 1996 roku zbiorku „Czerwone dywany, odmierzony krok”, czytany dzisiaj, daje autorowi powody do dumy. Wojna na Ukrainie, wywo?ana przez nie mog?c? ?cierpie? swego uwi?du i utraty mocarstwowo?ci Rosj?, w zachodniej cz??ci Europy zalew imigrantów, p?on?ce przedmie?cia i etniczne enklawy wymawiaj?ce pos?usze?stwo pa?stwom, na terenie których si? utworzy?y, globalne korporacje, wyros?e na pot?g? góruj?c? nad rz?dami pa?stw, nawet mocarstw, ucieczka cz??ci mieszka?ców do równoleg?ego, wirtualnego ?wiata interaktywnych gier… A wszystko to, jak mo?na wnosi? z rozsianych po tekstach wzmianek, gdzie? w okolicach roku 2025.

Wielu ju? gratulowa?o mi trafno?ci tej wizji (je?li chc? Pa?stwo do??czy? do tego zacnego grona – ?mia?o, prosz? bardzo), szczególnie spo?ród tych, którzy pami?taj? jeszcze, jak rysowa?a wówczas blisk? przysz?o?? „oficjalna”, mainstreamowa futurologia. Przypomn?, ?e lata dziewi??dziesi?te by?y to czasy triumfu idei „ko?ca historii”, jak to w tytule swojej ksi??ki uj?? Francis Fukuyama. Po??czenie wolnego rynku z liberaln? demokracj? da?o, wedle tej koncepcji, system nieprzekraczalny, doskona?y, który stopniowo ogarnie ?wiat. Dostatek wytwarzany dzi?ki kapitalizmowi zalewa? b?dzie Wschód i Po?udnie, wytwarzaj?c tam, jak przed dwustu laty na Zachodzie, „klas? ?redni?”, ta z kolei, tak samo, b?dzie si? upomina? o prawa obywatelskie i zaprowadza? w kolejnych krajach liberaln? demokracj?…

Nie by?o naprawd? trudno dostrzec luk tej radosnej wizji. Tym bardziej, ?e kto stara? si? ?ledzi? ?wiatowe media i bieg wypadków – a ja mia?em takie ambicje – nie móg? nie widzie?, ?e w imi? optymizmu i, tak to nazwijmy, liberalnego z?udzenia, zachodnie elity na?o?y?y sobie na oczy ko?skie klapki, a z czasem, gdy to nie wystarczy?o, zacz??y wr?cz te oczy kurczowo zamyka? i kaza?y zamyka? spo?ecze?stwom. Gdziekolwiek pojawia? si? realny problem, ok?adano go cenzorskim zapisem – to wtedy rozpanoszy?a si? „polityczna poprawno??” i zacz??a „cancel culture”. Ktokolwiek zaczyna? liczy? imigrantów – zostawa? og?oszony faszyst?, ktokolwiek dostrzega?, ?e nierówno?ci spo?eczne wbrew neoliberalnym dogmatom narastaj? a nie malej? – populist?.

Powtórz?, nie trzeba by?o wielkiego rozumu, ?eby lizn?wszy nieco wiedzy i zapoznawszy si? z faktami dostrzec naiwno?? fukuyamowskich wizji i przewidzie?, ?e to wszystko, delikatnie mówi?c, gruchnie, najdalej za jakie? trzydzie?ci lat.

 

Ale oprócz „dojutrkowstwa” polityków, ograniczonych my?leniem w perspektywie swojej kadencji, nieformalnej cenzury parali?uj?cej „klerków”, i umys?owego lenistwa „szarego cz?owieka”, który domaga si?, by mu opowiadano bajki, ?e b?dzie ?y? d?ugo i szcz??liwie, a nie straszono, parali?owa? nasze my?lenie o przysz?o?ci jeszcze jeden, du?o powa?niejszy problem. Co?, co tkwi g??boko w naszym europejskim mentalu.

T? s?abo?ci? jest postrzeganie ?wiata, z natury dynamicznego, w bezruchu. W naszych „ramach poznawczych”, jak nazwa?a umeblowanie mózgownicy psychologia, umieszczamy do?wiadczenie w formie fotografii, nie filmu. Na fotografii widzimy s?siada z góry naprzeciwko naszego okna i wydaje nam si?, ?e unosi si? on rado?nie w powietrzu – wida? posiad? sztuk? latania, pogratulowa?. Gdyby to by? film, wiedzieliby?my, ?e s?siad wypad? z okna i zaraz roztrzaska si? na chodniku.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


?atwo dzisiaj drze? ?acha z przepowiedni Fukuyamy, ale nie czyta?em, by kto? wskaza? podstawowy b??d, który wykolei? ca?e jego rozumowanie i wpu?ci? ca?y Zachód w optymistyczny kana?. A mo?na to zrobi? w jednym zdaniu: ameryka?ski futurolog milcz?co za?o?y?, ?e procesy, które ukszta?towa?y to idealne jego zdaniem po??czenie demokracji z kapitalizmem, skoro zrobi?y ju? swoje, to usta?y. Tymczasem te procesy nie zosta?y przerwane. Nawet, je?li zgodzi? si? z Fukuyam?, ?e efekt ich dzia?ania na dany moment, schy?ek wieku XX, by? pozytywny, to i rynek, i polityka (i demografia, i technologie, i komunikacja spo?eczna, i… i mo?na by ci?gn?? d?ugo, co jeszcze) zmienia?y si? nadal.

Wyznawcy „ko?ca historii” zachowali si? jak pasa?erowie samochodu, który dojecha?, gdzie chcieli – szcz??liwi, ?e s? na miejscu, a zupe?nie nie zauwa?aj?cy, ?e w tym samochodzie nie da si? zatrzyma? silnika ani skr?ci?, a za placem parkingowym wyrasta solidna ?ciana.

 

Niby ju? u zarania uczy? nas wszystkich Heraklit, ?e „wszystko p?ynie” – ale jako? nie nauczy?. Dowodem – koszmarna w moim przekonaniu, a warunkuj?ca nasze my?lenie, metafora cywilizacji jako „gmachu dziejów”, w którym nast?pne pokolenia dobudowuj? kolejne pi?tra. Mnie si? ten gmach jawi jako fantasmagoryczny dom ze z?ego snu, gdzie ka?da rzecz, gdy na chwil? spu?cimy j? z oka, zmienia si?. ?ciana, któr? pami?tamy prost?, nie wiedzie? kiedy powichrowa?a si? – jakby ceg?y nadal poddawa?y si? naciskowi d?oni murarza, cho? ten ju? by? sko?czy? prac? i poszed?. Wielkie okno niepostrze?enie zw?zi?o si? do rozmiarów lufcika, a ma?a szafka z k?ta nagle zogromnia?a tak, ?e przyciska nas do ?ciany i mog?aby rozgnie?? o ?cian?, gdy spod stóp nie znikn??a nam nagle pod?oga. 

Mówi?c mniej obrazowo: nic po tym, je?li trafnie przewidzimy przysz?o?ciowe technologie i skutki spo?eczne, jakie ich wprowadzenie za sob? poci?gnie – do czego sprowadzali sw? prac? naiwni futurologowie z poprzedniego stulecia. Poniewa? te nowe technologie implantowane b?d? nie temu znanemu nam spo?ecze?stwu z „w tej chwili”, ale innemu, które wyobrazi? sobie znacznie trudniej, ni? mikroczipy czy sztuczn? inteligencj?.


CZYTAJ TAK?E:

TYSZKA-DROZDOWSKI: Technologiczna eskalacja

2032 – ?wiat bez z?udze?


Przyk?ad z dziedziny, która mnie ostatnio szczególnie fascynuje – kapita? akcyjny i korporacje. Spó?ka akcyjna oraz gie?da by?y wielkimi wynalazkami zachodniej cywilizacji – dzi?ki nim kapita?, dot?d trwoniony arbitralnymi decyzjami królów czy polityków, zacz?? by? alokowany dok?adnie tam, gdzie by? potrzebny, a efektywno?? zarz?dzania przedsi?biorstwami wzros?a jak nigdy wcze?niej. Dostatek i poziom ?ycia w jedno stulecie wystrzeli?y dzi?ki temu w niebo, ku poziomom niegdy? niewyobra?alnym. Ale sukces z czasem wywo?a? problemy – gie?da z miejsca inwestycji wyewoluowa?a w miejsce spekulacji, a w korporacjach ujawni?a si? opisana przez Burnhama rozbie?no?? interesów mi?dzy akcjonariuszami a menad?erami. Gdy jako rozwi?zanie problemu Jensen i Meckling wymy?lili w latach 80. wynagradzanie menad?erów opcj? na akcje realizowan? jako odprawa, wszystkim si? wydawa?o, ?e z?apali Boga za nogi, ale po czasie okaza?o si?, ?e w ten sposób prezesi wielkich korporacji motywowani s? do maksymalizowania krótkoterminowych zysków kosztem przysz?o?ci: mam trzy lata ?eby warto?? firmy, a wi?c i mojego pakietu udzia?ów, zwi?kszy? trzy-, czterokrotnie, a potem mo?e by? koniec ?wiata. I poniek?d do niego doprowadzono, w 2008.

Z kolei nadmierny rozrost pot?gi korporacji zdemolowa? lewicowy projekt polityczny, jakim by?o po??czenie demokracji z redystrybucj?. Je?li rz?d b?dzie mia? mo?liwo?? zabiera? jednym i dawa? drugim, a b?dzie wybierany przez wi?kszo??, to b?dzie dzia?a? w interesie wi?kszo?ci. Czyli – zabiera? bogatej mniejszo?ci i redystrybuowa? do ubo?szej wi?kszo?ci. Proste? Na papierze. W praktyce poparcie wi?kszo?ci zdobywa ten, kto ma najwi?cej pieni?dzy na kampani? wyborcz?, a pieni?dze skoncentrowane zosta?y w korporacjach, wi?c lewicowe rz?dy, coraz bardziej uzale?nione od korporacyjnych oligarchów, u?ywaj? danych im narz?dzi by skuba? ubog? wi?kszo?? i tymi pieni?dzmi bogaci? nielicznych najbogatszych – nierówno?ci spo?eczne, które mia?y male?, rosn? wi?c w kosmos.

Maszyna stworzona by zaspokoi? ludzkie potrzeby, zaspokoi?a je ju? w?a?ciwie wszystkie, a nie mo?e si? zatrzyma?, bo ?wiat si? zawali, potrzebuje zysków, by osi?ga? wi?ksze zyski, by osi?ga? jeszcze wi?ksze zyski, by… Wi?c musi wymusza? wszelkimi metodami konsumpcj? w przekarmionych i przebod?cowanych krajach zachodnich, kosztem wtr?cania w coraz wi?ksz? bied? i niszczenia krajów biednych.


POS?UCHAJ TAK?E:


W pocz?tkach XX wieku USA uchroni?y obywateli przed monopolem jednego cz?owieka, który opanowa? ca?y przemys? wydobycia i przetwarzania ropy naftowej, staj?cej si? wtedy krwi? cywilizacji. Koncern Rockefellera podzielono ustaw? Kongresu na kilkana?cie mniejszych. Jeszcze pó? wieku temu prezydent Reagan by? w stanie podobnie dzieli? wyrodniej?ce w oligopole koncerny telekomunikacyjne, budowlane czy transportowe. A par? lat temu urz?duj?cego prezydenta USA paru korporacyjnych magnatów po prostu odci??o od komunikacji, karty i konta bankowego – i ju?, i nic im nie móg? zrobi?.

„Pu?? teraz ten nasz film, Montag, jeszcze szybciej. Trzask, prask, pif, paf, bach, buch, szach, mach, tam, tu, czego, jak, gdzie, co, ech? Uch! Bim, bam, bum…” – podepr? si? monologiem kapitana Betty’ego z genialnych „451 stopni Fahrenheita” Bradbury’ego. Nat?ok zdarze?, bod?ców, w?tków, od samego obserwowania wszystkich tych procesów, których wypadkowa ukszta?tuje przysz?o??, mo?na dosta? zawrotu g?owy. A ogarn?? to, przewidzie?, które przemog? nad którymi? To jest niewykonalne.

Lem – wracaj?c do niego – przekona? si? o tym bole?nie. Bo Lem do przewidywania ?wiata podchodzi? bardzo powa?nie. Wierzy? w futurologi?, w jej naukowo??, chcia? by widziano w nim „filozofa przysz?o?ci”, a nie ?adnego tam autora science fiction, któr? z czasem obdarzy? ta sam? nienawi?ci?, co Artur Conan Doyle swoje pisane dla zarobku opowie?ci o Sherlocku Holmesie.

 

Ale w którym? momencie przyzna?, ?e to wszystko daremne, ?e z przysz?o?ci? jest podobnie jak z szachami – co? tam w bliskim planie da si? przewidzie?, ale dalej ni? na trzy, cztery ruchy ju? nic, bo z ka?dym posuni?ciem liczba mo?liwych wariantów ro?nie wyk?adniczo – z t? ró?nic?, ?e w szachach liczba figur i pó? jest niewielka, a w realu niesko?czona. Mo?na najwy?ej co? trafi?, na zasadzie przys?owiowej ?lepej kury. Takim „trafianiem” filozof przysz?o?ci nie by? zainteresowany, on chcia?, by futurologia by?a dziedzin? naukow?, wi?c – kto czyta? jego pó?ne teksty, po?wiadczy – dost?pi? cz?stego w pisarskim rzemio?le rozczarowania i zgorzknienia.

Mnie natomiast „trafienie” w zupe?no?ci do szcz??cia wystarczy. Powie kto? „wedle stawu grobla” – oczywi?cie, ale przyczyna jest nieco g??bsza. Zwrócili Pa?stwo uwag?, co napisa?em wcze?niej: ?e przypisywanie science fiction zadania „prorokowania” to stereotyp, który j? fa?szuje. Science fiction to co innego ni? futurologia czy filozofia przysz?o?ci, to literatura. Zajmuj?ca si? tym samym, czym ka?da inna literatura, z jedn? tylko ró?nic?: w tym gatunku literackim kreowany ?wiat to nie tylko t?o dla bohaterów i ich przygód, ale jeden ze ?rodków artystycznego przekazu. Czasami najwa?niejszy. ?wiaty fantastyczne s? metaforami, o niezwyk?ej no?no?ci, nawiasem mówi?c. Dlatego trzeba je konstruowa? starannie.

Pisz?c wspomniane teksty, w których trafi?em, i których mi dzi? ludzie gratuluj?, nie chcia?em prorokowa?. Powie?ci nie s? od tego, i ludzie, tak naprawd?, wcale nie s? proroctw ciekawi – a je?li, to takich, które ich uspokoj?, uciesz? albo spe?ni? inne emocjonalne potrzeby, a nie takich, które si? spe?ni?. Powie?ci s? po to, by zada? pytania „co zrobi? z cz?owiekiem”, czasem – co on sam ze sob? robi.

 

?eby je zada? m?drze, trzeba ?wiat fantastyczny przemy?le? i wykreowa? solidnie. Z t? sam? solidno?ci?, z jak?, na przyk?ad, Prus opisywa? w „Lalce” Warszaw?, tak dok?adnie, ?e, jak notowali wspó?cze?ni, mo?na by?o z powie?ci? chodzi? po mie?cie jak z bedekerem. Ale przecie? nie chodzi?o mu o to, ?eby napisa? przewodnik, tylko ?eby dobrze zrobione realia zagra?y odpowiednio w ca?o?ci.

Pisz?c swoje dawne ksi??ki fantastyczne potrzebowa?em po prostu wariantu negatywnego przysz?o?ci. Przeanalizowa?em to, co mo?e pój?? ?le, i napisa?em, jak wtedy b?dzie. Dobry Bóg raczy? zarz?dzi?, ?e w?a?nie mniej wi?cej tak posz?o. (To znaczy, w tytu?ach wcze?niej wspomnianych – w „Pieprzonym losie Kataryniarza” za?o?y?em, ?e Polska pozostanie poza UE i NATO, w strefie buforowej, i tu nie trafi?em). Czy mam by? z czego dumny, to ju? jak kto oceni. Niech tylko pami?ta przy tym, to nic mniej ani wi?cej, tylko literatura. Tylko i a?.

 

 

* Wi?kszo?? oficjalnych biogramów Stanis?awa Lema podaje, ?e urodzi? si? 12 wrze?nia, biografowie ustalili jednak wiarygodnie, ?e w dokumentach zapisano t? dat? b??dnie, co zreszt? cz?sto si? wtedy zdarza?o.


Tekst powsta? w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolno?ci Centrum Rozwoju Spo?ecze?stwa Obywatelskiego

Rafał A. Ziemkiewicz
Rafał A. Ziemkiewicz
Pisarz, publicysta, autor bestsellerów, youtuber, nacjonista, komentator

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!