TYSZKA-DROZDOWSKI: Stan Europy

grafika: Julia Tworogowska

Trzy najbardziej znaczące kraje w Europie muszą stawić czoła trzem odrębnym problemom. We Francji zarówno liberalne elity, jak i populiści boją się suwerenności, nie widząc, jak słabnie ostatni jej fundament: niepodległość energetyczna zapewniona przez atom. Wielka Brytania mierzy się z gospodarczą stagnacją, obniżeniem standardów życia i  gerontokracją. Problem Niemiec sprowadza się do zbyt wielkiego wpływu grup interesu na politykę państwa, ze szkodą dla narodu. – pisze Krzysztof Tyszka-Drozdowski w tekście, który w wersji anglojęzycznej został pierwotnie opublikowany w czasopiśmie „The American Conservative”

Francja

Myśliciel Marcel Gauchet stwierdził, że problem Francji polega na tym, iż nie może ona odnaleźć swojego miejsca w zglobalizowanym świecie. Emmanuel Macron żywi przeświadczenie, że jedyne wyjście stanowi rozpuszczenie francuskiej suwerenności w unijnej „autonomii strategicznej”.  Chęć poddania się woli niemieckiej tylko dopełnia to dążenie. Filozof Pierre Manent zauważył, że Francuzi „absolutnie chcą wyjść za mąż za Niemcy. Ci zaś są bardzo kurtuazyjni, lecz nazajutrz podpisania Traktatu Elizejskiego dali nam do zrozumienia, że nie są tym małżeństwem zainteresowani”.

Nie tylko jednak Macron, lecz również prawica porzuciła pojęcie suwerenności. Nastąpiło coś, co nazwałbym „houllebekizacją”: troska o tożsamość i lęk przed islamem wyparły przywiązanie do suwerenności.

Partia Marine Le Pen przez lata oswajania się z głównym nurtem wyparła się wszystkich suwerenistycznych postulatów: na pierwszy ogień poszła idea Frexitu, potem przestała żądać opuszczenia strefy euro. Ostatnia rzecz, która różni ją od głównego nurtu, to ton, którym mówi o kwestiach tożsamościowych. Éric Zemmour to również przedstawiciel prawicy houellebecqowskiej – wiele razy powtarzał, jeszcze zanim został kandydatem, że bez suwerenności można przetrwać, a bez tożsamości nie. Warto jednak postawić sobie pytanie: czy narody rzeczywiście niepodległe koncentrują cała swoją polityczną uwagę na kwestiach tożsamości?

To prawda, że Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen osiąga najlepsze wyniki w historii. Nigdy jednak nie zbliżyło się do poparcia, jakie zebrało w 2005 roku „nie” wobec traktatu europejskiego ustanawiającego Konstytucję dla Europy. Był to moment szczytowy populizmu we Francji. Niedługo potem walka o suwerenność została porzucona.

Przetrwała jednak inna podstawa suwerenności: niepodległość energetyczna. Jej osiągnięcie Francja zawdzięcza atomowi. Po pierwszym kryzysie naftowym z lat 70., prezydent Georges Pompidou, wierny wizji de Gaulle’a, który chciał zbudować Francję „niepodległości i obfitości” (indépendance et abondance), przyjął Plan Messmera, od nazwiska ówczesnego premiera Francji. Przewidywał on budowę 58 reaktorów nuklearnych, co opinia publiczna uznała za niemożliwy wyczyn, wykraczający poza „możliwości techniczne francuskiego przemysłu”. Myliła się:  jeśli w 1974 roku energia nuklearna odpowiadała jedynie za 9% produkowanej w kraju elektryczności, to w 1985 roku atom pokrywał już 65% francuskiego zapotrzebowania na energię.

Za kryzys energetyczny we Francji nie należy obwiniać wojny na Ukrainie. Przyczyna jest inna, mianowicie demontaż francuskiego sektora nuklearnego. Od stanu niepodległości energetycznej Francja doprowadziła się do sytuacji, w której w 2022 roku musiała kupować energię od Niemiec.

Atom padł ofiarą politycznych rozgrywek. Druzgoczącym ciosem zadanym sektorowi była umowa koalicyjna François Hollande’a, który obiecał zielonym redukcję udziału energii atomowej w miksie z 75% do 50%. Dzisiaj Macron zapowiada, że odnowi sektor jądrowy, choć to właśnie on podpisał w 2020 r. dekret o zamknięciu elektrowni w Fessenheim. Premier jego rządu, Elisabeth Borne, była autorką ustawy o transformacji energetycznej, wprowadzającej w życie obietnice złożone zielonym przez Hollande’a.

Pokłosie tych katastrofalnych decyzji odczuwa cały kraj. Reaktory, który powinny działać i osłonić Francję przed skutkami kryzysu energetycznego, są w kiepskim stanie technicznym. Zaniedbanie sektora, brak nowych zamówień od prawie trzech dekad, doprowadził do zaniku kompetencji. Zwątpienie w siły własnego państwa, jak opisuje to dziennikarz śledczy Marc Endeweld w książce L’Emprise, doprowadził niektórych do przekonania, że jedyna szansa na odrodzenie branży atomowej, to oddanie Chińczykom technologii i namówienie ich, by pomogli zbudować elektrownie we Francji.

Macron niedawno zapowiedział „koniec obfitości”. Oby z kresem epoki dostatku nie wiązał się z również koniec niepodległości.


CZYTAJ TAKŻE:

KITA: Francja i Indie – sojusz przeciw nowej zimnej wojnie?

KITA: We Francji płonie utopia multi-kulti


WIELKA BRYTANIA

Może żaden kraj europejski nie potwierdza tak jak Wielka Brytania słuszności imperatywu „rozwijania państw rozwiniętych”. Raport „Stagnation Nation” przygotowany przez Resolution Foundation, zwraca uwagę na skalę kryzysu, w jakim znalazło się Zjednoczone Królestwo. Jego autorzy policzyli, że realne płace rosły 33% w ciągu dekady w latach 1970-2007, by na początku minionego dziesięciolecia przestać rosnąć w ogóle. Standard życia pogarsza się: najuboższe gospodarstwa domowe są o 22% biedniejsze niż ich odpowiedniki we Francji. Młodzi nie mogą liczyć na lepszą przyszłość – 8 milionów młodych pracowników nie doświadczyło za swojego sytuacji, w której rosną płace.

Ekonomista Adam Tooze bije na alarm, twierdząc, że Wielka Brytania weszła na drogę dekonwergencji, a jeśli tak dalej pójdzie, to wypadnie z klubu rozwiniętych gospodarek europejskich. Twierdzi on, przywołując badania Nicka Craftsa i Terence’a Millsa, że obecne spowolnienie można porównać wyłącznie z okresem przed rewolucją przemysłową.

 

Oznaki kryzysu widoczne są w wielu miejscach, może jednak nigdzie nie są tak jaskrawe, jak na polu służby zdrowia. Anglia wydaje mniej na służbę zdrowia niż inne, porównywalne państwa Europy, a między 2010 a 2013 rokiem wydatki na infrastrukturę zdrowotną spadły o połowę. Jeśli chodzi o niechlubną statystykę tzw. śmierci do uniknięcia, to i tutaj Anglia odstaje od krajów europejskich: ofiary zawałów serca muszą czekać na ambulans średnio półtorej godziny, zamiast docelowych 18 minut.

Zjednoczone Królestwo to kraj, który utracił wiarę w przyszłość. W 2008 roku tylko 12% Brytyjczyków sądziło, że młodzi będą mieli gorszą jakość życia niż starsi. Dziś tego zdania jest 48% społeczeństwa. Podaż domów jest bardzo ograniczona, ich ceny coraz wyższe, co potwierdzają autorzy raportu „Stagnation Nation”: ci, który urodzili się na początku lat 80. mają o połowę mniejsze szanse posiadać dom na własność w wieku trzydziestu lat niż ci, którzy urodzili się na początku lat 50.

Anglia to gerontokracja, kraj, w którym opieka nad dziećmi jest jedną z najdroższych na świecie, a co czwarty emeryt jest milionerem. Ten system został utrwalony przez ostatnie 12 lat rządów Torysów, ugrupowania, które, jak zauważa jeden publicysta, „nie ma żadnej wizji dla kraju poza wyciąganiem pieniędzy od młodych, by przekazać je starym”.

 

Brexit nie spełnił swojej obietnicy. Wielu wyobrażało sobie prawdziwy przewrót i wprowadzenie nowego modelu społeczno-gospodarczego. Konserwatystom marzył się „Singapore-on-Thames”, czyli Singapur nad Tamizą. Pragnęli zamienić cały kraj w jeden wielki ośrodek finansowy, ślepi na rzeczywistość: że inżynieria finansowa nie może w nieskończoność kompensować długofalowej utraty potencjału przemysłowego, a potęgowanie spekulacji nie zastąpi na dłuższą metę zanikającej produktywności.

Singapur z ich wizji niewiele łączy z rzeczywistym Singapurem. Jak zwracała uwagę Linda Y.C. Lim, „Singapur to success story kapitalistycznego rozwoju, co nie znaczy jednak, że to wolnorynkowe success story”. Ten azjatycki kraj zawdzięcza swój wzlot od trzeciego do pierwszego świata inteligentnej polityce przemysłowej, a nie wyłącznie sektorowi finansowemu. Miasto-państwo było chwalone przez Miltona Friedmana, ale ideału upatrywał w nim również J.K. Galbraith. Państwo nie tylko inwestowało, dostarczało zachęt i subsydiów, by rozbudowywać przemysł, lecz kształtowało również podaż i jakość siły roboczej, dbając o jej wyszkolenie techniczne, rozbudowywało infrastrukturę i tanie mieszkalnictwo. Wykazywało się energią na wszystkich tych obszarach, które brytyjskie elity porzuciły.

Singapur ponadto usiłuje – i to z dobrymi wynikami – rozwiązywać problemy, z którymi Zjednoczone Królestwo sobie nie radzi, czy to w dziedzinie produktywności, płac albo imigracji. Elity rządzące Singapurem, w przeciwieństwie do Konserwatystów, “uzmysłowiły sobie, że model wzrostu oparty na imigracji ma swoje oczywiste wady” – pisze Tian He w “The Political Economy of Developmental States in East Asia” – “i postanowiły wdrożyć model wzrostu oparty na produktywności”. Miastu-państwu udało się zatrzymać proces kurczenia się sektora przemysłowego. W 2013 roku udział produkcji przemysłowej w gospodarce spadł do 18%, by w 2022 roku osiągnąć poziom 22%, tworząc nowe miejsca pracy dla wykwalifikowanych pracowników. Decydującym czynnikiem była tu automatyzacja, która zapewniła wzrost produktywności i wzrost płac, przyciągając jednocześnie nowe zagraniczne inwestycje. Tymczasem w Anglii wskaźnik „robot density”, czyli gęstości robotyzacji – ilości używanych robotów na 10 000 pracowników – wyniósł 101, a więc niżej niż światowa przeciętna (126) i mniej niż Słowenia.

Wielka Brytania, która wraz z Brexitem otrzymała szansę, by pokierować swoim losem w sposób suwerenny, pokazuje, że wolność może nie mieć wartości, gdy brakuje elit, które nie są w stanie wyobrazić sobie jak ma wyglądać przyszłość.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Niemcy

Wielkiej szachownicy Zbigniew Brzezinski twierdził, że politykę Niemiec określa formuła „odkupienie + bezpieczeństwo = Europa + Ameryka”. Od jakiegoś czasu ta formuła odzwierciedla raczej złudzenia części państw europejskich i elit z Waszyngtonu niż faktyczną rzeczywistość.

Europejska Wspólnota Węgla i Stali, zalążek przyszłej UE, powstała po to, by “odnieść się do potencjalnych problemów, jakie mogła zrodzić odbudowa niemieckiego potencjału przemysłowego”. Niemieckie elity były zawsze podzielone co istoty swoich stosunków z Europą. Obóz, który widział w integracji szansę na pojednanie i zbudowanie ponadnarodowych struktur ustąpił w końcu neomerkantylistom, którzy postrzegali integrację wyłącznie przez pryzmat niemieckiego interesu gospodarczego. Ich celem nie była zjednoczona Europa, lecz narzucenie takich rozwiązań, które maksymalnie wzmocnią model wzrostu oparty na eksporcie. Ta strategia powiodła się o tyle, że UE, która miała ujarzmić niemiecki potencjał, sama została mu podporządkowana. Stało się to jasne po kryzysie strefy euro w 2010, gdy Niemcy wymusiły politykę austerity, przy tym dalej z uporem rozwijając swój neomerkantylistyczny model. Po 2008 roku dokonali w nim korekty – przeorientowali go na Chiny. Niemcy, jak tłumaczy ekonomista Heiner Flassbeck, zrobią “zrobią wszystko, co w ich mocy dla jak największych nadwyżek handlowych”.

Cenę płacą za to najpierw zwykli obywatele. Rosnącej od lat 90. produktywności nie odpowiada wzrost płac; konsumpcja jest ograniczana, tak samo jak zasiłki i świadczenia społeczne na mocy reform Hartz IV. Deregulacja rynku pracy pozwala utrzymać bezrobocie na niskim poziomie, lecz większość tych posad to kiepsko płatne bullshit jobs. W książce Die Deutschland-Illusion, ekonomista Marcel Fratzscher dowodzi, że niemiecki model wprawdzie generuje wielkie nadwyżki handlowe, lecz nie przekłada się to na położenie przeciętnych Niemców. Chińscy robotnicy dostają pracę, inwestorzy z Berlina się bogacą, a w kraju panują największe nierówności spośród krajów strefy Euro. Problem, jego zdaniem, nie polega na tym, że bogaci wciąż się bogacą, tylko że biedniejsze 40% społeczeństwa nie posiada praktycznie żadnych oszczędności. Te 40% ponadto nie może liczyć na mobilność społeczną – drogi awansu są zamknięte. Mniej niż 50% Niemców posiada dom na własność – to jeden z najgorszych wyników w całej Unii. Fratzscher przewiduje w książce Verteilungskampf, że Niemcy czeka walka o redystrybucję. Jej celem będzie m.in. załagodzenie podziałów między Północą a Południem kraju. Rozziew między nimi, jak podaje jedno badanie, może stać się głębszy od analogicznego podziału we Włoszech.

Niemiecki model wzrostu skoncentrowanego na eksporcie w dużej mierze opiera się o Państwo Środka. Spośród 10 największych niemieckich firm, 9 czerpie co najmniej 10% swoich przychodów z Chin – w porównaniu z tylko dwoma spośród największych firm amerykańskich. I podczas gdy coraz bardziej zauważalny staje się trend dywersyfikacji, jeśli chodzi o łańcuchy dostaw, to niemieckie firmy w zeszłym roku zainwestowały w Państwie Środka dwa razy więcej niż w 2021 roku.

 

Niemcy budują w Chinach fabryki i zacieśniają relacje gospodarcze, choć ich rezultatem będzie to, co przydarzyło się niemieckim producentom paneli słonecznych: zostaną prześcignięci i wyniszczeni przez chińską konkurencję. Chińskie firmy to największy rywal dla hidden champions, ukrytych czempionów znad Renu, czyli średnich, lecz dominujących w swoich niszach firm. I choć Chiny nadal wiele importują z Niemiec, to nie potrwa to długo: “Póki Chiny rozwijają sektory, które wymagają dużych importów, ten układ może się utrzymać. Ale to szybko zmieni się z chwilą, gdy chińskie firmy opanują technologię służącą wytwarzaniu importowanych komponentów”.

Krótkoterminowa kalkulacja wielkich koncernów wyparła jednak strategiczną refleksję nad interesem kraju. Olaf Scholz był pierwszym zachodnim przywódca, który wybrał się do Chiny po kongresie Partii Komunistycznej, na którym Xi ugruntował swoją absolutną władzę. Jak wyjawia jeden niemiecki przemysłowiec, postępowaniem niemieckiego rządu nie kieruje żaden zamysł, lecz to „czego chcą Chiny i garstka niemieckich CEOs”. Analityk Wolfgang Münchau stwierdza wprost, że Niemcy to jedyny kraj Zachodu, w którym o polityce zagranicznej rozstrzyga lobby przemysłowe.

Ze stanu Europy płyną trzy ważne lekcje. Niemcy uczą, że grupy interesu mogą mieć zgubny wpływ na politykę zagraniczną i gospodarczą kraju, faworyzując krótkowzroczny zysk, zamiast długofalowego interesu narodowego. Francja pokazuje, że samowystarczalność energetyczna to podstawa suwerenności, a energia nuklearna to najlepszy sposób, by ją osiągnąć. Wreszcie Zjednoczone Królestwo dowodzi, że swoboda manewru nic nie znaczy bez elit ze spójną wizją przyszłości.


CZYTAJ TAKŻE:

DUDEK: Alternatywa dla Niemiec – zagrożenie dla Polski?

Wojna dzieli zachodnią prawicę. Czemu Republikanie w USA dystansują się od Ukrainy?

Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Krzysztof Tyszka-Drozdowski
Krzysztof Tyszka-Drozdowski
urodzony w Warszawie w 1991 r. W 2019 roku zadebiutował zbiorem esejów "Żuawi nicości". W 2021 roku w wydawnictwie ARCANA ukazała się jego debiutancka powieść "Zamknięte raje". Obie książki nominowano do Nagrody im. Józefa Mackiewicza. Publikował liczne artykuły zarówno w prasie polskiej (Plus Minus, Arcana, Do Rzeczy, Teologia Polityczna), jak i zagranicznej (The American Conservative, The Critic, UnHerd, American Affairs Journal). Pracuje nad kolejną powieścią. W przyszłym roku nakładem wydawnictwa ARCANA ukaże się jego praca o Charles’u Maurrasie, "Forma rzymska. Myśl Charles’a Maurrasa."

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!